Lada moment telewizory z nowym HDMI. I starym rozczarowaniem
Następca standardu HDMI 2.1, jak nietrudno się domyślić, oferować będzie jeszcze wyższą przepustowość. To otwiera drogę do sygnałów w rozdzielczości 4K przy 240 Hz czy 8K przy 120 Hz. Szkoda tylko, że większość filmów nadal będzie wyglądać co najmniej nieoptymalnie.
Częstotliwość 24 klatek na sekundę stała się standardem w przemyśle filmowym z powodów zarówno technicznych, jak i ekonomicznych, które sięgają początków kina dźwiękowego. Ta konkretna prędkość odtwarzania obrazu została przyjęta jako optymalne rozwiązanie, które zaspokajało potrzeby płynności wizualnej oraz synchronizacji dźwięku.
W początkach kinematografii filmy były nagrywane i odtwarzane z różnymi prędkościami, zazwyczaj między 16 a 22 klatek na sekundę. Brak standaryzacji wynikał z ograniczeń technicznych kamer i projektorów oraz z faktu, że filmy były nieme, więc niewielkie różnice w prędkości nie wpływały znacząco na odbiór przez widza. Operatorzy ręcznie regulowali prędkość odtwarzania, dostosowując ją do warunków projekcji.
Wprowadzenie dźwięku do filmów pod koniec lat 20. XX wieku zmieniło jednak sytuację. Synchronizacja dźwięku z obrazem wymagała stałej i przewidywalnej prędkości odtwarzania, aby uniknąć zniekształceń i niespójności. Po serii eksperymentów i testów inżynierowie dźwięku i producenci filmowi ustalili, że 24 klatki na sekundę są minimalną prędkością, która zapewnia płynną synchronizację dźwięku z obrazem, eliminując problem wibracji i nieciągłości dźwięku.
Te teksty też warto sprawdzić:
Standard sprzed ponad stu lat funkcjonuje również w erze Ultra HD i telewizorów OLED
Wybór tej prędkości był również podyktowany względami ekonomicznymi. Wyższa liczba klatek na sekundę poprawiłaby płynność ruchu, ale jednocześnie zwiększyłaby ilość zużytej taśmy filmowej oraz koszty produkcji i dystrybucji. Prędkość 24 klatek na sekundę stanowiła więc kompromis między jakością techniczną a opłacalnością finansową, umożliwiając producentom utrzymanie kosztów na akceptowalnym poziomie przy jednoczesnym zapewnieniu odpowiedniej jakości obrazu i dźwięku.
Standaryzacja prędkości na poziomie 24 klatek na sekundę umożliwiła również ujednolicenie wyposażenia kin oraz procesów produkcyjnych. Dzięki temu filmy mogły być odtwarzane bez problemów technicznych w różnych miejscach na świecie, co przyczyniło się do globalizacji przemysłu filmowego i ułatwiło międzynarodową dystrybucję filmów.
Obecnie, pomimo dostępności nowoczesnych technologii umożliwiających nagrywanie i odtwarzanie w wyższych prędkościach klatek, 24 klatki na sekundę pozostają standardem w kinie. Wynika to z tradycji oraz z estetyki obrazu, do której przywykli widzowie. Tyle że tak jak jeszcze nie jest to jakimś szczególnym problemem w kinie, w którym projektor i specyfika ekranu zmiękczają obraz, co niweluje postrzegane problemy z płynnością. Domowe telewizory o jasności ponad tysiąca nitów i rozdzielczości 4K eksponują jednak ów brak płynności bardzo mocno - na tyle, że niektórzy widzowie muszą korzystać z wbudowanych w telewizory upłynniaczy obrazu, by ten nie powodował dyskomfortu.
W kinie obraz jest wyświetlany na dużym ekranie przy użyciu projektora, który wykorzystuje mechaniczne migawki. Te migawki otwierają się i zamykają dwa lub trzy razy na każdą klatkę filmu, co zwiększa efektywną częstotliwość migotania do 48 lub 72 razy na sekundę. Dzięki temu eliminowany jest efekt migotania (flicker), a ruch wydaje się bardziej płynny, mimo że rzeczywista liczba klatek wynosi 24 na sekundę.
W kinowej projekcji dodatkowym czynnikiem jest naturalne rozmycie ruchu wynikające z czasu naświetlania każdej klatki na taśmie filmowej. To rozmycie pomaga w zatarciu granic między kolejnymi klatkami, co sprawia, że ruch jest postrzegany jako płynniejszy. Atmosfera zaciemnionej sali kinowej oraz skupienie widza na dużym ekranie również sprzyjają lepszej akceptacji tej liczby klatek.
Natomiast na domowych telewizorach OLED 4K warunki oglądania są inne. Telewizory te charakteryzują się bardzo wysoką rozdzielczością, dużą jasnością i kontrastem oraz szybkim czasem reakcji pikseli. Brak jest tu naturalnego rozmycia ruchu, które występuje w kinie. Szybka zmiana pikseli w OLED-ach sprawia, że ruch jest odtwarzany z większą ostrością, co paradoksalnie może powodować wrażenie mniej płynnego ruchu przy niższej liczbie klatek.
Problem dałoby się łatwo rozwiązać, nowoczesne telewizory to potrafią. Problem leży w konsorcjum zajmującym się standaryzacją HDMI
Coraz większa liczba filmowców eksperymentuje z rejestrowaniem materiałów w 48 i 60 klatkach na sekundę. Początkowo z umiarkowanym sukcesem - pierwszym wysokobudżetowym mainstreamowym filmem rejestrowanym w 48 Hz była ekranizacja Hobbita, krytykowana za wspomnianą wysoką płynność. Staranna analiza reakcji widzów pozwoliła jednak dojść do wniosku, że to nie sam wyższy klatkaż jest problemem - a sposób, w jaki klatki filmu są prezentowane jedna po drugiej.
Dowodem na słuszność powyższej teorii okazała się druga część filmu Avatar - nie tylko zarejestrowana w 48 Hz, ale też dodatkowo pod ów klatkaż masterowana za pomocą technologii TrueCut, co zapewniło fantastyczne rezultaty. Avatar: Istota wody ogląda się doskonale w tym znacznie płynniejszym formacie. Choć jestem jedną z nielicznych osób, które tego mogły doświadczyć.
Bardzo niewiele kin dysponuje projektorami o wysokim klatkażu. Standardy telewizji naziemnej - NTSC i PAL - takiego odświeżania wręcz nie przewidują. Tyle że od czego są nowoczesne czasy, usługi VOD i płyty Blu-ray UHD - te w połączeniu ze 144-hercowymi telewizorami powinny nie mieć żadnego problemu z odtwarzaniem filmów nagranych w 48 kl./s. Niestety, żaden tego nie potrafi. Nie jest możliwym obejrzenie w domu ani drugiego Avatara, ani żadnego innego filmu w wysokim klatkażu.
HDMI 2.1 nie przewiduje sygnału w 48 Hz, nie będzie też przewidywał go jego następca
Zarówno konsorcjum certyfikujące formaty dla nośnika Blu-ray UHD jak i konsorcjum standaryzujące format HDMI nie uwzględniają odświeżania 48 Hz. W przypadku nadal dominującego w gospodarstwach domowych HDMI 2.0 sygnał 48 Hz nie jest wręcz obsługiwany, nie jest zawarty w specyfikacji formatu. To nieznacznie zmienia się w przypadku HDMI 2.1.
Samo HDMI 2.1 już przewiduje odświeżanie 48 Hz w rozdzielczościach 720p, 1080p, 2160p i 4320p. Nie wymaga jednak wprowadzenia jego obsługi by producent danego urządzenia uzyskał certyfikację. W efekcie relatywnie mało producentów to robi, co w konsekwencji oznacza brak filmów i seriali w tym formacie. Nie ma po co ich kręcić i na czym ich odtworzyć. Branża tymczasem patrzy zachłannie w stronę graczy.
Nie, upłynniacze obrazu to nie jest rozwiązanie
Zwłaszcza że w bardzo nielicznych telewizorach działają one poprawnie. Większość z nich dodając interpolowane klatki czy wykorzystując sztuczną inteligencję do uzupełniania brakujących informacji o ruchu robi to w sposób niedoskonały, przez co emitowany film czy serial wyglądają niewłaściwie, sztucznie, nieraz z dodatkowymi pikselowymi artefaktami na ekranie. A przecież ich rozwój trwa już wiele, wiele lat.
Znacznie prościej byłoby wymusić na branży RTV obsługę formatu 48 Hz jako obowiązkową. W przeciągu kilku lat rynek konsumencki osiągnąłby na tyle wysokie nasycenie, by produkcja treści w tym formacie stała się opłacalna. Zwłaszcza że różnica w postrzeganej jakości obrazu jest znacząca - znacznie większa niż, dajmy na to, przejście na rozdzielczość 8K.
Niestety wygląda na to, że branża skierowała większość swojej uwagi w stronę graczy. Ci oczekują nie cofania się do 48 Hz, a wprowadzania coraz wyższych wartości odświeżania do coraz wyższych rozdzielczości, by podnosić komfort z wirtualnej zabawy. Niestety mimo relatywnie niskiego kosztu wprowadzenia takiego technicznego wymagania, HDMI Consortium i Blu-ray Consortium zignorują format 48 Hz również i w 2025 roku. Hamując rozwój kinematografii i trzymając go na siłę w formacie opracowanym na potrzeby kin lat dwudziestych ubiegłego stulecia.