Pojedziesz tylko, gdy będzie zielone. Fotelik dziecięcy Thule Maple - recenzja
Firma Thule, którą możecie znać głównie z produkcji akcesoriów do transportowania rzeczy z miejsca na miejsce, poszerzyła swoje portfolio o fotelik do przewożenia dziecka. Nie stałby się on może tematem naszego tekstu, gdyby nie pewne osobliwe akcesorium, które miałem okazję sprawdzić w warunkach bojowych.
Akcesoria dla dzieci, zwłaszcza tych małych, dzielą się na 3 grupy. Pierwsze to te, które kupić trzeba. Można kląć, można złorzeczyć bogom, ale ostatecznie i tak trzeba je mieć, dla bezpieczeństwa, dla wspierania poprawnego rozwoju i – rzecz jasna – z troski. Drugi typ akcesoriów to wszystkie te przedmioty, których nie trzeba mieć, ale warto. Trzecie są całkiem opcjonalne, czasem są przydatne, zwykle niespecjalnie, ale producenci prześcigają się w wymyślaniu powodów, dla których początkujący rodzić powinien się w nie zaopatrzyć. Do której kategorii należą akcesoria do przewożenia dzieci od Thule? Tę lekcję musicie wyciągnąć sami.
Thule: nie tylko fotelik samochodowy
Thule zdecydował się wysłać mnie, początkującemu ojcu, wiele przedmiotów ze swojej szwedzkiej stajni. Te największe zebrane w jednym miejscu, były tak duże, że przyszły na palecie. Były jednak na tyle lekkie – i tu zaskoczenie – że bez angażowania w to całej rodziny przeniosłem je do domu. A były to:
- fotelik dziecięcy Thule Maple o wadze 5,4 kg (1229 zł)
- baza do fotelika samochodowego Thule Alfi o wadze 18 kg (1269 zł)
- lusterko do fotelika samochodowego dla niemowlaka o wadze tak małej, że nieistotnej (139 zł)
- ochraniacz na tylne siedzenie o równie mikrej wadze (269 zł)
Oczywiście jeśli chodzi o wagę, to liczy się głównie fotelik. Zarówno, akcesoria, jak i najbardziej okazały przedmiot, czyli baza, to będą instalowane tylko raz – fotelik wielokrotnie. Przy częstych skłonach przy wkładaniu i wyciąganiu (najpewniej wraz z dzieckiem) liczy się każdy gram. Thule Maple plasuje się raczej w górnym pułapie, choć, jak dowiecie się niżej, dzięki swojemu autorskiemu systemowi montażu, waga nie jest uciążliwa.
Thule Maple to klasyczny fotelik samochodowy. Jest on przeznaczony dla dzieciaków w pierwszych miesiącach życia, czyli takich, które nie ważą więcej niż 13 kg. Są tu wszystkie najistotniejsze elementy, czyli zgodność z normą R129, certyfikat zgodności z przepisami o transporcie lotniczym, wkładka, którą można wyciągnąć, gdy dziecko trochę podrośnie, pasy i tak dalej. Thule dodaje do tego system Thule Impact Protection, który ma zapewnić dodatkową ochronę w przypadku kolizji. Ponadto producent chwali się, że i fotelik, i omawiana niżej baza zdobyły najwyższe noty w kategoriach bezpieczeństwa i jakości w europejskim teście ADAC. Tu jednak na wszelki wypadek przypomnę, że żaden z systemów producentów nie zastąpi bezpiecznej i przepisowej jazdy.
Thule Maple robi bardzo dobre pierwsze wrażenie. Siedzisko wykonane jest z miękkiego tworzywa. Sprawia wrażenie bardzo wygodnego. Młody tester, który spędził w nim sporo czasu również nie narzekał. Choć materiały promocyjne pełne są roześmianych dzieci, to mój prywatny młody recenzent po prostu spał, co w trakcie podróży zasługuje na najwyższą notę. Na docenienie zasługuje też sama konstrukcja, czyli to, że jest dobrze wyważona. Małe pasy dla dzieciaka pokryte są poduszkami, żeby nie gniotły dziecka, choć tu muszę powiedzieć, że przycisk do ich regulacji, jest tak sprytnie zamaskowany, że szukałem go dobrych kilkanaście minut.
Nie bez znaczenia jest również fakt, że sam fotelik jest po prostu ładny, gdybym był pretensjonalny, powiedziałbym nawet, ze designerski. Skoro jednak nie jestem, to przyznam, że podoba mi się, jak wygląda i nie miałbym problemu, żeby wymienić go na posiadaną przeze mnie gondolę, gdyby zaszła taka potrzeba. Thule potrafi połączyć praktyczne akcesoria z surowym, ale przyjemnym dla oka designem. Gdyby istniało takie słowo, jak połączenie surowości z porządnością, to pewnie tu bym go użył.
Doceniam także sam uchwyt, bo dobrze leży w dłoni, jest bardzo stabilnie zamocowany i przede wszystkim szybko i dobrze się go składa. Fotelik został dodatkowo wyposażony w daszek z filtrem UPF50+, który staje się przydatny po dołączeniu fotelika do stelaża wózka.
Thule Alfi, czyli jak to zamontować
Foteliki samochodowe można mocować na dwa sposoby: za pomocą pasów albo korzystając ze specjalnej bazy, która na stałe zamocowana jest w samochodzie. Bazy zwykle kosztują swoje, ale mają tę wielką zaletę, że skracają czas, który trzeba poświęcić na wkładanie i wyciąganie dziecka do i z samochodu. To bardzo praktyczne, zwłaszcza jeśli w samochodzie obok rodzica i dziecka jeździ również stelaż na wózek, do którego można wpiąć fotelik.
Typowy scenariusz (oparty na prawdziwej historii) wygląda mniej więcej tak: dziecko zapinam w domu do fotelika, schodzę do garażu i nie przejmuję się, że nie mam tam zbyt wiele miejsca. Kilkoma ruchami wpinam w fotelik do bazy, a następnie odjeżdżam. Na miejscu równie szybko wyciągam cały fotelik z samochodu, dopinam go do stelaża wózkowego i mogę ruszać dalej, tym razem pieszo. Gdyby w tym scenariuszu zabrakło bazy, to nie zmieniłoby się wiele, poza tym, że już w garażu musiałbym zapiąć fotelik pasami, a po wyjściu musiałbym go odpiąć i ruszyć w drogę niosąc fotelik, albo zamiast stelaża z bagażnika wyciągnąć cały wózek, włącznie z gondolą.
I w tym podstawowym scenariuszu Thule Alfi robi mniej więcej to, co konkurencja. Diabeł tkwi jednak w tym, jak to robi. Fotelik i baza od Thule mają bowiem system, który przyspiesza cały proces montażu. Przyspiesza znacząco. Cały proces polega na tym, aby położyć fotelik na bazie, a następnie ustawić go w odpowiedniej pozycji, co jest bardzo proste, bo wystarczy odpowiedni obrócić go na "talerzu" przeznaczonym do montażu. Jest to o tyle wyjątkowe, że - w przeciwieństwie do wielu konkurencyjnych modeli - nie trzeba niczym snajper celować w konkretne otwory. Co nawiasem mówiąc sprawia, iż wagę fotelika równoważy prosty fakt, że po prostu krócej trzyma się go w rękach w niewygodnej pozycji.
Thule Alfi ma jednak jeszcze jeden element, który może i nie jest niezbędny, ale rodzicowi nowicjuszowi zdjął z głowy jeden kłopot.
Szwedzi wyposażyli bowiem swoją bazę w prosty panel informacyjny, który informuje, czy montaż bazy został wykonany tak, jak trzeba. System jest banalny. W czasie montażu bazy patrzysz na panel, a on informuje, czy zaczepy są dobrze wpięte za fotelem i czy stopa, która stabilizuje całą konstrukcję się nie przesunęła. Zwłaszcza ten ostatni element lubi się przesunąć w trakcie montażu fotelika. Jeśli wszystko jest dobrze, lampki zaświecą się na zielono, jeśli nie – to na czerwono. Czwarta lampka informuje, czy baterie w bazie są naładowane.
To rozwiązanie jest genialne w swojej prostocie, bo daje rodzicowi poczucie, że wszystko zamontował poprawnie. Nie trzeba sprawdzać, szarpać i upewniać się, że baza jest dobrze wpięta i że na pewno jakiś cudem się nie wypięła. Jest to wyjątkowo pomocne, jeśli bazę przepina się między samochodami. Wiadomo – baza nie jest do tego, aby ją co chwila przenosić, chyba, że nie przepada się za swoim kręgosłupem. Ja jednak w czasie testów przepinałem ją dwukrotnie, bo nagle okazało się, że muszę zmienić samochód, którym będę się poruszał. I okazało się, że te niepozorne światełka bardzo przyspieszyły i ułatwiły cały proces.
Proste rozwiązania, proste akcesoria
Thule swoją ofertę uzupełniło o kilka drobiazgów, takich jak pokrowiec, który pomaga ochronić fotele przed niestandardowymi działaniami dziecka, które dla rodziców są maluchów są zwykłą codziennością. Pomysłowym rozwiązaniem jest umieszczenie kieszeni z folią, do której można włożyć coś, co przez jakiś, pewnie zbyt krótki czas, zajmie dziecko w czasie jazdy, na przykład książeczkę z obrazkami.
Znacznie ciekawsze jest jednak lusterko, które montuje się naprzeciwko dziecka. W połączeniu z lusterkiem tylnym rodzic prowadzący pojazd może zerknąć, co wyprawia na siedzeniu jego pociecha. W moim przypadku sprawdziło się ono podwójnie, gdyż mój potomek uznał, że jest ono samo w sobie nad wyraz ciekawe.
W Thule siła
Po kilku tygodniach spędzonych z opisanym tu zestawem mam kilka przemyśleń natury ogólnej i jedno szczegółowe. Zauważyłem, że największą zaletą tego zestawu jest to właśnie, że jest zestawem. Zarówno fotelik, jak i baza grają w jednej drużynie, są świetnie spasowane i rzeczywiście dają poczucie, ze obcuje się z produktami, jak lubią to mówić marketingowcy, premium. Solidna jakość wykonania przekłada się na wygodę i trwałość, choć warto tu pamiętać, że sam fotelik ma termin przydatności zależności o tempa rozwoju dziecka.
Ponadto Thule doskonale rozumie, co to znaczy modułowość. Obok wspomnianych elementów, fotelik można wyposażyć jeszcze w wiele innych elementów od uchwytów na kubek po moskitery i osłonki przed deszczem. Oczywiście pokusa, aby kupić wszystko wynika nie zawsze z realnej potrzeby, ale
Więcej na temat Thule przeczytasz tutaj: