„Star Wars: Outlaws” w akcji. Jak wygląda życie szmuglera w odległej galaktyce?
Widzieliśmy już „Star Wars: Outlaws” w akcji. Nowa gra Ubisoftu zapowiada się na coś innego niż „Assassin’s Creed” w kosmosie. Czego dokładnie można oczekiwać po tej przygodówce w uniwersum „Gwiezdnych wojen” i do jakich aktywności będą mieli dostęp gracze? Podsumujmy, co już wiadomo!
Minęły już te mroczne czasy, gdy licencję na wyłączność na gry z uniwersum „Gwiezdnych wojen” miało Electronic Arts. „Star Wars: Outlaws” to nadchodząca produkcja z tego uniwersum ze stajni Ubisoftu. Miałem okazję obejrzeć półgodzinny gameplay obejmujący trzy różnorodne misje, co dało mi już pewien obraz tego, czym właściwie będziemy się w tej produkcji zajmować - poza tym, że będziemy wcielać się w niejaką Kay.
Kim w ogóle jest Kay ze „Star Wars: Outlaws”?
Główną bohaterką „Star Wars: Outlaws” jest postać, której do tej pory nie znaliśmy. Kobieta ma na imię Kay i towarzyszy jej nie kolejny pocieszny droid, tylko całkiem żwawy zwierzaczek wabiący się Nix. Od pierwszej zapowiedzi podejrzewałem, że dostaniemy coś w rodzaju „symulatora Hana Solo” i będziemy obracać się w szemranym towarzystwie przemytników i łowców nagród - i dokładnie tak jest. Wydaje ją przy tym firma znana za sprawą serii „Assassin’s Creedy”, ale tę konkretną produkcję oddano w ręce Massive Games. To studio z Asasynami i Templariuszami nie ma zbyt wiele wspólnego.
W dorobku tego należącego do Ubisoftu studia mamy za to strzelaniny, w tym zeszłoroczne „Avatar: Frontiers of Pandora” i obie części „Tom Clancy’s The Division”. Strzelanie z kolei do przygód przemytniczki pasuje tak samo dobrze, jak i skradanie, ale spieszę donieść, że celowania do wrogów będzie sporo i to zarówno na Ziemi, jak i w kosmosie. Do tego oprócz kampanii dla jednego gracza, osadzonej fabularnie pomiędzy V i VI epizodem „Star Wars” (czyli samego Hana Solo nie spotkamy, gdyż był wtedy zamrożony w karbonicie), będziemy mieć dostęp do masy aktywności i wyzwań, gdy w skórze Kay będziemy lawirować w bezwględnym świecie pełnym kryminalistów i zbrodniczych syndykatów.
Czytaj inne nasze teksty dotyczące „Gwiezdnych wojen”:
„Star Wars: Outlaws” - typy misji
Podczas półgodzinnego pokazu miałem okazję obejrzeć trzy różnorodne misje, a pokaz skupił się na gameplayu, a nie cutscenkach i zwrotach akcji - chociaż i tych ostatnich nie zabrakło, ale do pełnego wejścia w fabułę brakowało nieco kontekstu. Z takiego ogólnego opisu gry wiemy tyle, że będziemy kompletować drużynę, by wykonać potem jakiś wymyślny heist. Fabułę lepiej jednak poznać samemu dopiero podczas rozgrywki, dlatego dziś wolę skupić się na tym, co każde z tych trzech przykładowych zadań mówi nam o „Star Wars: Outlaws” pod kątem mechaniki.
„Star Wars: Outlaws” - misja „False Flag”
Pierwsza misja zaczęła się od tego, że Kay postanowiła wkupić się w łaski syndykatu Pyke i underbossaGoraka. Razem z niejakim Bosnokiem przygotowała skok na statek kosmiczny. W trakcie misji bohaterka z początku musi się skradać i po cichu eliminować szturmowców w imperialnej placówce, w czym pomaga jej wierny Nix. Szkrab potrafi odwracać uwagę przeciwników co pozwala na podwójne takedowny (ale w razie potrzeby również włącza się do walki). Do tego mamy dwie standardowe mini-gry polegające na a. otwieraniu zamków z użyciem tzw. data spike’u i b. hackowaniu slice’owaniu terminali. Pozycję wrogów można zaś podświetlać (a chociaż Kay nie jest Jedi, to w sumie może być wrażliwa na Moc, skoro potrafi „widzieć” przez ściany).
Podczas skradania można wpływać na otoczenie na różne sposoby. Przytrzymanie guzika za to odpowiedzialnego pozwala podświetlić interaktywne elementy takie jak zamki i terminale, wrogów, czy nawet… noszone przez nich granaty; można też zdalnie aktywować pułapki. Przypomina to wszystko pod względem mechaniki nieco „Watch Dogs” (swoją drogą również wydawane przez Ubisoft). Razi mnie jedynie to, że po prostu nie sposób przegapić skrzynek z przedmiotami, bo te zawsze na tle otoczenia błyszczą się jak ps… no, bardzo się błyszczą. Na pewno pomoże to w minmaksowaniu, ale też negatywnie wpływa na immersję i zniechęca do eksploracji. Mam nadzieję, że będzie się dało to gdzieś w opcjach wyłączyć.
No ale skradanie skradaniem, a co z walką?
Tej w pierwszej misji było całkiem sporo, zwłaszcza gdy szturmowcy już się zorientowali, że Kay pałęta się po ich placówce. Fale coraz silniejszych wrogów wybiegały z grodzi, gdy protagonistka czekała na odpalenie się kradzionego statku. Do walki można przy tym używać blastera, który nie ma limitu amunicji, ale się z czasem przegrzewa, a gdy to się już stanie, odpala się cooldown, który można przyspieszyć, wciskając guzik w odpowiednim momencie. Działa to podobnie jak przeładowanie broni w serii „Gears of War”. Sa też, a jakże, wybuchające beczki, które nasi przeciwnicy uczynnie uprzednio ustawiają w odpowiednich miejscach i da się aktywować efekt slo-mo.
Strzelać z blastera można zresztą w trzech trybach - oprócz tego podstawowego, plazmowego, dochodzą też strzał jonowy (przeładowuję tarcze i niszczy roboty) oraz strzał ogłuszający żywe istoty (z osobnym, dość długim cooldownem). Da się też zdobyć inne, potężniejsze bronie, jak np. leżące na szafce karabiny używane przez szturmowców, a w trakcie walki można biegać, skakać, ślizgać się i ukrywać za osłonami. Jest dynamicznie i trochę chaotycznie, aczkolwiek mam wrażenie, że Kay nieco za dobrze sobie radziła podczas pokazu. Co innego przemytniczka bez pancerza rozprawiająca się z dwoma żołnierzami, bo jest sprytna, a co innego kosząca legiony żołnierzy niczym Rambo. Mam nadzieję, że walki będzie się dało w większości jednak unikać, ukrywając się w cieniu i będzie ona ostatecznością.
Co innego walka w kosmosie!
Kay po odparciu szarży szturmowców wskoczyła na pokład odpalonego już statku, aczkolwiek przejście między rozgrywką, a scenką przerywnikową, nie było płynne - dialog prowadzony holofonicznie z inną postacią tak dziwnie urwał się w połowie i odpaliła się cutscenka. Po niej bohaterka musiała z kolei zestrzelić goniące ją myśliwce wroga, co akurat było klimatyczne - miała w końcu do dyspozycji nie tylko lasery, ale też samonaprowadzane rakiety. W ramach drugiej części misji „False Flag” fruwa się zaś po takim kosmicznym złomowisku pełnym śmieci, lawirując między nimi w oczekiwaniu na czystą linię strzału.
Po walce w przestrzeni gra zleciła Kay kolejne zadanie: trzeba znaleźć kosmiczną boję z danymi na nasz temat i zdalnie je wymazać, aby Imperium nie deptało nam potem po piętach. Mechanicznie rzeczy ujmując chodzi tutaj o zmniejszenie poziomu pościgu. Strzelam, że to będzie często powtarzalna aktywność, być może związana z systemem reputacji, gdyż Kay będzie wykonywać zadania dla wielu różnych frakcji i każdej może podpaść. Po zatarciu śladów można zaś bezpiecznie wylądować na okolicznej planecie, co akurat było bardzo płynne - nie było tu czarnych ekranów ładowania, gdyż gra wczytywała assety, gdy bohaterka leciała przez atmosferę.
„Star Wars: Outlaws” - misja „Wreck”
False Flag kończy się lądowaniem na planecie będącej taką bezpieczną strefą, którą można swobodnie eksplorować w poszukiwaniu zadań i znajdziek, a na kompasie widać oczywiście znane z open worldów znaki zapytania. Jest brudno i różnorodnie, w tle gra orientalna muzyka, a NPC-e w tle nie stoją jak kołki, tylko każdy się czymś zajmuje. Miasto wygląda żywo - oby tylko linii dialogowych i animacji starczyło na całą grę i nie zaczęły się powtarzać. Po krótkiej rozmowie z mechanikiem Waka, odebraniu holofonu z zaproszeniem na turniej Sabaka (będącego zapewne misją poboczną - a że Kay pochodzi z planety Canto Bight, to jest hazardem żywo zainteresowana) oraz fabularnej cutscence, odpalił się pokaz kolejnej misji.
„Wreck” to quest nastawiony na eksplorację z użyciem kolejnego narzędzia w arsenale Kay, jakim jest lina z hakiem. „Star Wars: Outlaws” mniej przypominało tu jednak „Asasyny”, a bardziej „Unchartedy” i inne „Tomb Raidery”. Celem bohaterki jest z kolei wykradzenie komputera z wraku okrętu pochodzącego z czasów Wielkiej Republiki, w których rozgrywa się swoją drogą nowy serial Disney+, czyli „Akolita”. Jest klimatycznie, a w mroku trzeba operować latarką w poszukiwaniu dalszej drogi. Mapa wgląda przy tym ja dość korytarzową, a po krótkiej sekwencji walki dostajemy typowy dynamiczny segment ucieczkowy. Statek dookoła się pali i wali, a zbiry strzelają do Kay, która próbuje się wydostać i wrócić do miasta. To prowadzi nas do kolejne misji.
„Star Wars: Outlaws” - misja „Relic”
To zadanie polega na infiltracji placówki syndykatu Crimson Dawn na oprószonej śniegiem planecie Kijimi. To fajna zmiana klimatu, a oprawa graficzna robi tu nawet takie next-genowe wrażenie. Tutaj gra wprost ostrzega, że może skutkować to pogorszeniem się relacji z tą organizacją - zakładam, że będzie się działo tak w sytuacji, gdy nie uda się sprawy załatwić po cichu. Bohaterką jest jednak zdeterminowana, by odzyskać artefakt klanu Ashiga, a w tym celu wyłącza pola siłowe, otwiera szyby wentylacyjne, chowa się w dymie. W międzyczasie coś znów oczywiście idzie nie tak, co znów skutkuje walką - tym razem ze zbirami, w śniegu.
W ramach tej misji na ekranie pojawiło się kilka nowych elementów, w tym wyskakujących okienek informujących o postępach w wyzwaniach takich jak „Wykonaj X takedownów”, „rozbrój Y zamków” itd. Będą one miały różne poziomy. Zacząłem też zwracać uwagę na to, że na ekranie pojawia się też cała masa innych znaczników; mam nadzieję, że przynajmniej część z nich będę mógł wyłączyć i eksplorować tego open worlda w sposób naturalny i wpadać na ciekawe rzeczy przez przypadek. Cieszy natomiast, że sam HUD jest dynamiczny i podświetla tylko te elementy, które akurat mogą być przydatne - nadszarpnięty pasek zdrowia dzielony na segmenty i podpowiedź, żeby wcisnąć strzałkę na d-padzie i się ulepszyć pojawiły się dopiero po walce.
„Star Wars: Outlaws” faktycznie wygląda jak idealna gra dla fanów Hana Solo!
Nie chciałem sobie wobec nadchodzącej produkcji robić wielkich nadziei, bo odpalanie nowych produkcji z odległej galaktyki - czy to gier, czy to filmów, seriali - przypomina ostatnio granie w rosyjską ruletkę, czego przykład mieliśmy przy okazji wspomnianego „Akolity” w Disney+. Na szczęście „Star Wars: Outlaws” ma przynajmniej potencjał na przełamanie złej passy, zwłaszcza jeśli progresja będzie przyjemna, a gry nie zabiją mikropłatności. Massive Games musi jednak w tym celu spełnić jednak jeszcze jeden warunek: zadbać o angażującą historię oraz postawić nie na ilość, tylko na jakość.
Ubisoft znany jest z gier, które wręcz uginają się od zawartości, ale ta jest jednocześnie do bólu powtarzalna i przewidywalna. Mam nadzieję, że w przypadku „Outlaws” uda się tego uniknąć. Zdecydowanie wolałbym jedną unikalną misję z kilkoma różnymi zakończeniami i rozwidlający się scenariusz, niż kolejną piaskownicę, która będzie dbać przede wszystkim o to, bym bawił się tymi samymi zabawkami w nieskończoność. Czy to się deweloperom uda, dowiemy się zaś już niedługo. Premiera gry „Star Wars: Outlaws” zaplanowana została na 30 sierpnia 2024 r.