Śmieją się z łańcuszków na Facebooku i pukają się w głowę. Czas potraktować je poważnie
Na powrót internetowych łańcuszków zareagowano śmiechem i załamywaniem rąk: na to, że ludzie wciąż są tak naiwni, by użyć tylko tego delikatnego określenia. A może warto spróbować wyciągnąć wnioski?
Gdybyście zapadli w śpiączkę kilka lub nawet kilkanaście lat temu i wybudzili się właśnie teraz, przez moment moglibyście pomyśleć, że w sumie to niewiele się zmieniło. Ludzie nadal nabierają się na tanie przedmioty za grosze, ciągle otrzymują ziemniaka zamiast zamówionego towaru, Rolling Stonesi nagrywają płyty, Wojewódzki z Figurskim wywołują ciarki żenady, w Sejmie widać znajome twarze, a ludzie wysyłają sobie łańcuszki. „Kręcimy się w kółko, byliśmy już wszędzie” – można by powtórzyć za Cool Kids of Death albo pójść w poważniejsze tory i przyznać, że nie ma innej opcji, żyjemy w symulacji, która na dodatek się zacięła.
Dlaczego ludzie łapią się na łańcuszki?
Stare, dobre czasy, kiedy jedynym problemem w sieci było to, że Nasza Klasa chce nam wcisnąć Śledzika na zawsze. Wzdycham ciężko i mówię „kiedyś to było”. Naprawdę wolałbym widzieć lawinę zapewnień, że „wszystkie moje zdjęcia są moją własnością, a NIE Facebook!!!” niż obserwować, jak miało to miejsce dotychczas, kolejne dezinformacyjne posty na wiadomo jakie tematy czy wpisy o konkursach, na których można tylko zarobić. Łańcuszki są tak uroczo niewinne, że aż sympatyczne, biorąc pod uwagę to, do czego teraz może doprowadzić ludzka naiwność w internecie.
To jednak zastanawiające, dlaczego pod koniec 2023 r. wiara w łańcuszki jest tak silna. Czy dlatego, że teraz starsze pokolenie „nadrabia” internet? W końcu te 10-15 lat temu, kiedy pełne patosu oświadczenia królowały w sieci, wielu w niej nie było, bo media społecznościowe i ogólnie cała sieć była dla młodych. Teraz internetowa demografia znacząco się zmieniła i choćby z tego powodu na Facebooku królują stare rysunkowe dowcipy. Jest leciwy humor, są leciwe zjawiska, bo ogólnie Facebook jest już leciwy.
Nie sposób odwołać się do innej kwestii, przez którą łańcuszki tak dobrze przyjęły się na nowoczesnym, cyfrowym gruncie. W 2013 r. Olga Drenda cytowała Erika Daviesa, który już na początku XXI w. przewidywał, że nowe technologie staną się naturalnym środowiskiem dla starych wierzeń i przekonań. Skoro ludzie od wieków wierzyli w różne mity, legendy, to dlaczego nagle mielibyśmy przestać je tworzyć czy przekazywać dalej? Tym bardziej że dzięki internetowi stało się to prostsze jak nigdy przedtem.
Łańcuszek jest wyśmiewany, bo bazuje na mniej lubianych ludzkich cechach: skrajnej naiwności, ignorancji, by nie powiedzieć głupocie. Ale już takie creepypasty przez długi czas bawiły – i pewnie mają swoich wielbicieli nawet dzisiaj – choć jakby się zastanowić i one czerpią z dawnych źródeł czy powtarzanych strachów. Pamiętam, że jeszcze w latach 90. powszechny na osiedlach był lęk przed czarnym samochodem, do którego wciągano młodych. Na placach zabawach wkręcaliśmy siebie nawzajem, ale też trochę się baliśmy. A potem to samo robiło się i zapewne nadal robi w sieci.
Więcej o social mediach piszemy na Spider's Web:
Wydawać by się mogło, że świat cyfrowy wielką granicą oddzieli się od tego analogowego, ale tak się przecież nigdy nie stało. W książce „Technogadżet w magicznym świecie konsumpcji” już kilka lat temu Jerzy Stachowicz przyglądał się, jak nowe sprzęty udają te stare. Na ekranie mojego telefonu widzę zegarek ze wskazówkami, chociaż przecież w środku nie ma mechanizmów, które wpływają na jego pracę. Naszpikowany technologiami i czujnikami smartwatch udaje eleganta starej daty.
Takich przykładów jest przecież więcej, współczesne wzmacniacze udają stare, odtwarzacze symulują kręcenie się płyty, przy usuwaniu plików słychać dźwięk gniecionych kartek. „Za symulacją kryje się cyfrowy świat, a może cyfrowa pustka” – pisał Stachowicz dodając, że w takich momentach nie obserwujemy faktycznych procesów zachodzących wewnątrz urządzenia, a jedynie wyobrażeń na ich temat. Na dodatek są to wyobrażenia nieistniejącego świata, gdzie przedmioty cyfrowe zachowują się jak analogowe.
Łańcuszek może być podobną kreacją bądź wspomnieniem – świata, w którym głos ludu cokolwiek znaczy
Czemu by nie pójść jeszcze dalej i szerzej: świata, gdzie jeśli w coś głęboko się wierzy, to to się stanie. Modlitwa, zaklęcie, magia, gusła, czary - nazwijmy to jak chcemy.
Legendy netloru opowiadają o lękach przed tym, nad czym tak naprawdę nie mamy stuprocentowej kontroli – pisał w 2018 r. Marcin Napiórkowski, podkreślając, że „legendy powstają pod wpływem niepokojów społecznych i wynikają z psychicznych uwarunkowań, na które wpłynęły wszelkie zagrożenia i nieszczęścia współczesnego świata”. Nie da się ukryć, że współczesny świat technologiczny pełen jest właśnie takich niebezpieczeństw, które czyhają na każdego.
Tyle że w 2023 mamy jednak nieco większą kontrolę nad swoją prywatnością i danymi. A jednak ciągle wierzy się w to, że zwykłe kopiuj-wklej sprawi, że dokładnie jak w tym śmiesznym obrazku ktoś faktycznie wydrukuje sobie te oświadczenia, zapozna się z nimi i odnotuje, że Jan Kowalski NIE ZEZWALA.
O ile można się zgodzić, że jest to dowód na pewną niewiedzę czy naiwność użytkowników, tak moim zdaniem należy sobie zadać pytanie, czy obecność łańcuszków nie jest też argumentem obciążającym Facebooka i inne media społecznościowe. Systemy informujące o tym, co wolno portalom, czego nie, do jakich praw mają użytkownicy są zbyt skomplikowane, trudne, nieprzyjazne. Celowo?
Jakiś czas temu moja mama zapytała się mnie, jak płacić za bilety w mieście (nie korzysta z tego systemu na co dzień, więc dotychczas go nie potrzebowała). Wytłumaczyłem, że trzeba zainstalować aplikację, podpiąć kartę i można działać. Zanim jednak doszło do dodania środka płatniczego, należało jeszcze potwierdzić kodem SMS i zaakceptować różne rzeczy. Na twarzy mojej mamy szybko zaczęło widać było zniecierpliwienie, a nawet zniechęcenie. To samo dzieje się za każdym razem, kiedy zmieniała telefon i musiała od nowa wpisywać hasła.
Takich użytkowników jest zapewne więcej i w wielu momentach sam pewnie się tak zachowywałem: męczyło mnie, że trzeba było coś zmieniać, poprawiać, dopisywać. Ale tak idealnie pod siebie wychowały nas technologiczne korporacje.
Klika się „OK”, „rozumiem”, byleby jak najszybciej przejść do tego, co nas interesuje lub w danym momencie potrzebujemy
Niedawno ukazały się badania, z których wynikało, że zapoznanie się z polityką prywatności 96 witryn internetowych, które Polacy odwiedzają najczęściej w ciągu miesiąca, zajęłoby więcej niż pełny tydzień pracy – czyli 49 godzin. Przeciętna polityka prywatności w Polsce składa się z 7314 słów, a jej przeczytanie zajmuje 24 minuty. Najdłuższa w niemal wszystkich krajach była polityka prywatności platform społecznościowych Mety (Facebook i Instagram) składająca się z 19 434 słów. Średnio jej przeczytanie zajęłoby ok. 82 minut.
Znaleźliśmy się w patologicznej sytuacji, że za ochronę przed kruczkami, które mogą się w tych regulaminach znajdować, trzeba zapłacić. Właśnie płatne wersje Facebooka czy Instagrama mają zablokować m.in. wyświetlanie reklam czy kontrowersyjnego śledzenia. Doszło do pomieszania – prywatność powinna być czymś naturalnym, danym od razu.
Rzecz jasna łańcuszki nie sprawią, że sytuacja się zmieni. Są jednak pewnym wołaniem na puszczy i choćby z tego powodu należało wziąć je kilka lat temu na poważnie. Nie mieli tego robić właściciele platform (bo nie było to w ich interesie) czy sami użytkownicy, którzy przecież nigdy za wiele nie mogą. Powinni wziąć to pod uwagę urzędnicy, którzy znacznie wcześniej mogli zareagować i wziąć na celownik ogromne platformy, jak ma to miejsce teraz. Bo łańcuszki – przypadkowo bądź nie – były jakimś sygnałem, że ludzie chcą się o swoje dane troszczyć, chcą się zabezpieczać, ale po prostu nie wiedzą jak. Jedyną znaną drogą było więc wskrzeszenie dawnych sposobów i zwyczajów – bo skoro kiedyś zadziałało, to może uda się i teraz.