REKLAMA

Oppenheimer mylił się w sprawie broni jądrowej. Dzięki równowadze ludzkość uniknęła zagłady

Twórca bomby atomowej J. Robert Oppenheimer był głęboko zaniepokojony swoim dziełem. Oczywiście nie zbudował jej sam, kierował całym miastem naukowców, jakim było Los Alamos w Nowym Meksyku w USA. Jednak to jego nazwisko na zawsze będzie kojarzone z najbardziej śmiercionośną bronią, jaką kiedykolwiek stworzono.

06.08.2023 07.22
Ziemia po wojnie nuklearnej. Czeka nas epoka lodowcowa
REKLAMA

Po próbie pierwszej bomby atomowej 16 lipca 1945 r. na pustyni w Nowym Meksyku, dwie następne zostały użyte jako broń. Pierwsza z nich została zrzucona 6 sierpnia na japońską Hiroszimę, a druga, trzy dni później - 9 sierpnia.

REKLAMA

Obawy Oppenheimera choć uzasadnione okazały się na szczęście niepotrzebne

W tamtym momencie był to przede wszystkim środek, który miał doprowadzić imperialną Japonię do kapitulacji. Rząd tego kraju nic nie robił sobie z tysięcy ofiar i był gotów poświęcić nieograniczoną liczbę ludzkich istnieć, byle tylko się nie poddać.

Przeczytaj także:
- Chcieli wykopać drugi kanał Sueski za pomocą bomb atomowych. Tak, dobrze czytasz
- Historia pierwszego wypadku jądrowego w historii. Miał miejsce w... Niemczech
- Głupi błąd mógł zabić miliony ludzi. Mechanik użył złego klucza i... wtedy się zaczęło

Bomba atomowa, którą wtedy i przez jeszcze kilka następnych lat posiadały tylko Stany Zjednoczone, wydawała się być nowym środkiem prowadzenia wojny. W momencie, w którym jej stworzenie okazało się możliwe, stało się jasne, że jest jedynie kwestią czasu, aż inne kraje w końcu również zdołają ją wyprodukować.

To zapowiadało świat pełen krajów posiadających broń masowej zagłady. Widmo przyszłości, w której broń atomowa i mająca wkrótce powstać broń termojądrowa (bomba wodorowa) byłyby po prostu kolejnymi sposobami na wygrywanie konfliktów, spędzała sen z powiek nie tylko genialnemu naukowcowi.

Oppenheimer obawiał się całkowitej zagłady ludzkości, w myśl słów Alberta Einsteina, który stwierdził, że choć nie wie jakie bronie zostaną użyte w III Wojnie Światowej, czwarta będzie areną walki na kamienie i pałki.

Choć istotnie, za sprawą jednego z generałów (o czym za chwilę) broń atomowa omal nie stała się po prostu kolejnym uzbrojeniem na stanie najbardziej zaawansowanych technologicznie państw, nigdy nie doszło do jej użycia.

Strach przed nieuchronną śmiercią to bardzo silna motywacja

Choć początkowy szok, jaki spowodowało zbombardowanie dwóch japońskich miast, z czasem minął, do głosu doszła inna ludzka emocja - Strach. I to nie byle jaki, bo strach przed śmiercią. Owa śmierć, również byłaby niezwykła, bo oznaczałaby zagładę wszystkich bez wyjątku na całej planecie. Strach i jego równowaga sprawiły, że nawet w najbardziej napiętych momentach Zimnej Wojny nikt nie zdecydował się na użycie broni jądrowej.

Choć Związek Radziecki był zbrodniczym, komunistycznym reżimem, zdaniem wielu, również w USA ostatecznie dobrze się stało, że również to państwo weszło w posiadanie broni atomowej. Stało się tak na skutek działań szpiegowskich, bowiem ZSRR nie wytworzył swojej bomby samodzielnie - zdobył ją, wykradając informację ze wspomnianego laboratorium w Los Alamos.

Dlaczego jednak broń atomowa w rękach Sowietów okazała się ostatecznie dobrą wiadomością dla świata? Dlatego, że od momentu detonacji swojego pierwszego ładunku atomowego w 1949 r. ZSRR zyskał bardzo silny środek odstraszający.

Od tej pory między dwoma mocarstwami zapanowała słynna równowaga strachu. Żadne z państw nie mogło zaatakować i zniszczyć drugiego bez ryzyka kontrataku, który zniszczyłby atakującego. Wyprowadzenie ciosu oznaczało otrzymanie takiego samego. W żadnej walce nie może być zwycięzców, jeśli obydwaj zawodnicy leżą na deskach znokautowani.

Nie oznacza to, że nikt nie miał pokus, by mimo wszystko spróbować. Znane są odtajnione, a wcześniej przekazane USA przez polskiego oficera Ryszarda Kuklińskiego plany ZSRR ataku nuklearnego na NATO. Temat ten zasługuje na osobny artykuł, wystarczy jednak wspomnieć, że ZSRR planował atak na Europę Zachodnią z użyciem taktycznych głowic atomowych, które spaść miały między innymi na Amsterdam, Hamburg i wiele innych miast.

Sowieci wiedzieli jednak, że taki krok spotkałby się z adekwatną odpowiedzią NATO, które zbombardowałoby NRD i Polskę, by powstrzymać drugi rzut inwazyjnych wojsk zmierzających na zachód z ZSRR.

Jednak, pomijając nigdy niezrealizowane i przypadkowe zdarzenia (a takie niestety o zgrozo również miały miejsce) świat nigdy nie był blisko tego, by broń atomowa została użyta w działaniach wojennych. Nigdy, z wyjątkiem jednego razu. Nie chodzi mi tutaj o Kryzys Kubański, kiedy to Związek Radziecki umieścił na komunistycznej Kubie, pod nosem USA, rakiety uzbrojone w głowice atomowe.

Oczywiście, ten kryzys był bardzo poważny, ale tak naprawdę nikt raczej nie myślał wtedy na poważnie o użyciu broni atomowej i zakończeniu dziejów ludzkości na Ziemi. Dwa mocarstwa stanęły wtedy oko w oko z bardzo poważnym zagrożeniem, ale rozsądek wziął górę i w Waszyngtonie i w Moskwie.

Wojna koreańska 1950-53

Momentem, kiedy broń atomowa mogła zostać użyta na polu walki, była wojna koreańska tocząca się w latach 1950-53. Mało kto kojarzy to wydarzenie z bronią atomową, a to właśnie wtedy nie byle kto, bo sam generał Douglas MacArthur, wielce zasłużony dowódca armii amerykańskiej w II Wojnie Światowej na Pacyfiku. To on właśnie, po włączeniu się do wojny komunistycznych Chin po stronie Koreańczyków z północy postulował użycie broni atomowej.

MacArthur będący głównodowodzącym sił ONZ, czyli koalicji pod przewodnictwem USA walczącej o wyzwolenie Korei Południowej, chciał zbombardować milionowe oddziały Chin przy użyciu broni atomowej. Prezydent Harry Truman oraz najważniejsi dowódcy wojskowi w Waszyngtonie nigdy nie byli przychylni takiemu działaniu.

Mało tego, propozycja MacArthura kosztowała go stanowisko. Przekonanie o tym, że bron atomowa nie powinna zostać użyta, już wtedy było bardzo ugruntowane w kręgach władzy w USA. Tak naprawdę, w trakcie wojny koreańskiej nigdy nie zaistniało poważne niebezpieczeństwo użycia broni atomowej. Prezydent Truman nigdy nie wraziłby na to zgody.

Przypadek MacArthura pokazuje jednak bardzo dobrze z jednej strony zakusy wojskowych, by użyć broni masowej zagłady, a z drugiej rozsądek rządzących.
Ani więc w przypadku rywalizacji dwóch mocarstw gotowych zaszkodzić sobie w każdy możliwy sposób, ani w konflikcie z pozbawionym broni jądrowej przeciwnikiem nikt nie sięgnął po broń atomową (nie zrobił tego również Związek Radziecki w wojnie w Afganistanie, w której poniósł klęskę).

Szczęśliwe zakończenia zdarzają się też w prawdziwym świecie

Oppenheimer twierdził, że albo na skutek niszczycielskiej mocy broni atomowej ludzkość w końcu zniszczy samą siebie, albo nastąpi koniec wojen. Rzeczywistość podążyła, jak się okazało, ścieżką pośrodku. Liderzy USA i ZSRR nigdy nie sięgnęli po w istocie, samobójcze rozwiązanie. Ludzkość przetrwała. Niestety, nie doszło jednak do końca wojen. Przynajmniej w pewnym sensie. Skończyły się bowiem konflikty, w których któraś ze stron używa broni atomowej.

REKLAMA

Od 9 sierpnia 1945 r. nikt nigdy nie użył broni jądrowej w konflikcie zbrojnym. ZSRR, a następnie Rosja straszyły innych jej użyciem, ale nigdy nie doszło do jej faktycznego zastosowania. To cenna lekcja historii, która jest w dodatku optymistyczna. Wynika z niej, że choć skłonni do przemocy i wojen jako gatunek, nie jesteśmy aż tak szaleni, by unicestwić się ostatecznie, w skali globalnej.

Obawy Oppenheimera dotyczące całkiem realnego wszakże końca świata się nie zmaterializowały. Spełnił się nie najgorszy, a tak naprawdę najlepszy scenariusz. Nikt nie użył broni atomowej i wśród wszystkich, którzy ją dzisiaj posiadają, panuje zgodność, że nie może ona zostać nigdy zastosowana. Nnawet jeśli raz na jakiś czas, ktoś pozwala sobie, jak ostatnio prezydent Rosji Putin, na groźby jej użycia, lekcja, jaka płynie z historii broni atomowej, jest dość czytelna: nie zawsze spełnia się najgorszy scenariusz.

REKLAMA
Najnowsze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA