Bang With Nobody - bo Google+ nie jest gorsze
Znacie ten moment, kiedy znajdujecie serwis internetowy, który idealnie trafia w Wasze gusta? Do tej pory myślałem, że tak właśnie było z Facebookiem, aż odkryłem... Bang With Nobody. Paradoksalnie usługa skierowana jest jednak do użytkowników konkurencyjnego Google+.
Stali czytelnicy naszego serwisu wiedzą pewnie, że na widok Google+ reaguję podobnie jak Ewa Lalik na widok komputera z Windowsem, Paweł Okopień na widok telefonu z Androidem czy... cóż, znowu ja, na widok Ubuntu czy innych zabaw w system operacyjny spod znaku Linuksa. Nie chodzi o to, że Google+ nie lubię, ja po prostu na te rozpaczliwe poczynania społecznościowe Google spoglądam z politowaniem.
Jeśli chciałabyś być niegrzeczna
Najwyraźniej nie tylko ja, ponieważ autor strony Bang With Nobody jest w kategorii prześmiewczości geniuszem, jak nakazuje mówić internetowy żargon - "mistrzem". Wszystko zaczęło się od Bang With Friends, którą miałem przyjemność opisywać przed kilkoma dniami na łamach Spider's Web (ten żartobliwy wpis, jak na ironię, stał się przy okazji naszym najchętniej czytanym tekstem w tym roku wyprzedzając między innymi wieści, po które Prezes latał do Londynu i trwające dwa tygodnie szczegółowe benchmarki Dawida, dziękuję, dziękuję, talent to i ciężka praca).
Bang With Friends polegało na tym, że logując się na facebookowym koncie, pojawiały nam się nasze koleżanki (lub koledzy) i mogliśmy zaznaczyć te, które podobają nam się na tyle mocno, że może coś, kiedyś, kiedy wina będzie trochę za dużo, a okoliczności sprzyjające... Jeśli koleżanki korzystające z aplikacji również nas zaznaczyły, dostawaliśmy stosowne powiadomienie na maila, a dalsze losy były już w rękach użytkowników. Strona okazała się dużym przebojem, wielu potraktowało ją jako świetny żart, ktoś tam pewnie skorzystał, a moje "ukochane" NaTemat doszukiwało się w tym nawet upadku ostatnich resztek moralności w internetach.
Mogę zdradzić ci sekret
Na tych samych zasadach oparte jest Bang With Nobody. Nienawidzę tłumaczyć żartów, ale tego wymaga sytuacja. Bang With Nobody umożliwia zalogowanie się nie za pomocą konta Facebooka, a za pomocą konta Google+. Cały dowcip polega na tym, że nikogo tam nie znajdziemy, ponieważ mimo rosnącej bazy użytkowników, tak bardzo nieudanym konkurentem dla Zuckerberga jest Google+. I nawet gdybyśmy chcieli, to i tak skorzystanie z usługi nie jest (niestety?) możliwe.
Nieliczni fani serwisu często próbują go tłumaczyć argumentami o tym, że nigdy z Facebookiem konkurować nie miał, że jest to narzędzie dla elit i dzięki brakowi motłochu staje się prawdziwie konkurencyjny. Mają do tego prawo, ja tego nie kupuję.
Już w listopadzie pisałem na moim i tak jakże sporadycznie odwiedzanym Twitterze, że choć Google chwali się przekraczaniem kolejnych kamieni milowych pod względem liczby posiadanych użytkowników, wynika to głównie z tego, że tak naprawdę przymusza ich do G+ za pośrednictwem swoich wielu pozostałych i fantastycznych serwisów. Dane o średnim miesięcznym czasie spędzanym w serwisach społecznościowych były dla Google kompromitujące i jasno dały do zrozumienie gdzie, zgodnie z prognozami, znajduje się kolejna nieudana (m.in. po Orkucie, Buzz i Wave) próba giganta na tej arenie.
To zresztą nie pierwsza zabawna przeróbka. Kilka dni temu w sieci pojawiło się również Bang With Professionals, które planowało nas połączyć z naszymi zawodowymi partnerami skupionymi w ramach LinkedIn.
To jednak nie jest miejsce na debatowanie o mediach społecznościowych. Raz jeszcze przypominam o Bang With Nobody i doceniam dobry dowcip. Wybaczcie luźny charakter i błahą tematykę tego wpisu, ale nie mogłem się powstrzymać (i moi przełożeni o tym wiedzieli, a nawet musieli to zaakceptować). Taki temat trafia się raz w życiu.