Wraz z kioskami tracimy coś więcej. Żegnamy miejsca, które nie były takie same
Smutek, jaki zapanował w sieci po zamknięciu ostatniego kiosku Ruchu, to nie tylko kwestia nostalgii. Odchodzące kioski zabierają za sobą świat nieprzewidywalny i nieschematyczny.
Zamknięcie ostatniego kiosku Ruchu w Polsce musiało wywołać lawinę wspomnień. Sam w kilku różnych kioskach miałem założoną teczkę. Prosiło się właściciela, aby odkładał zamówione pisma, które później bezpiecznie czekały na odbiór. Miałem gwarancję, że kiedy już przyjdę, to gazeta będzie czekać i nikt jej wcześniej nie wykupi. Bez tego zabezpieczenia trzeba było liczyć się z ewentualnym długim spacerem po mieście i powtarzaniem pełnych nadziei pytań, czy tytuł jeszcze jest.
Pewnie dlatego tak zapamiętałem kupno pisemka, do którego dodawana była gra o skokach narciarskich. Reklamował ją sam Adam Małysz. Byłem przekonany, że taki hit musi się błyskawicznie wyprzedać, a był w pierwszym kiosku. Dziwię się, że akurat to wspomnienie się zachowało, bo gra wcale nie okazała się wybitna. Obstawiam, że to zasługa uczucia ulgi i radości po odejściu od okienka, że poszło tak szybko, w co nie wierzyłem.
Kioski są idealnym bohaterem wspominek. Co tydzień, regularnie, konkretnego dnia przychodziło się po nowy numer tygodnika. Czekało się na miesięcznik. Wszystko było przewidywalne, zgodne z harmonogramem. Pewne.
Wielu oburzyło się na wpis Jana Mencwela, który na Twitterze zauważył, że kioski na długo przed automatami paczkowymi zaczęły kraść przestrzeń. Nie wyglądały ładnie, a warunki pracy były trudne. I chociaż trochę racji miał, to kioski nie zabierały wszystkim, dając coś nielicznym – jak często jest w przypadku różnych automatów. Kioski były dla każdego. W zasadzie to wzbogacały przestrzeń o tę gotowość do pomocy.
Naprawdę urocze są wspomnienia osób prowadzących takie biznesy
Podkreślają, że ludzie przychodzili do nich, bo wiedzieli, że zawsze kupią to, co nagle okazuje się potrzebne. Kioski przede wszystkim kojarzymy z gazetami, papierosami, biletami komunikacji miejskiej, ale dziwnym trafem było tam niemalże wszystko. Zawsze istniała szansa, że jak pójdzie się do kiosku to tam właśnie czekać będzie rozwiązanie problemu.
Dziś rzadko kiedy można trafić na takie miejsce. Dlatego za każdym razem cieszę się, gdy się to udaje. Wchodzisz do spożywczego, a tam oprócz owoców, warzyw i napojów zaskakujące produkty, których według logiki być nie powinno. I nie chodzi o to, że rzeczy jest dużo, bo przecież to samo jest w marketach. Są inne, niespodziewane, dopasowane pod klientów z okolicy. Znalazły się na półkach, bo mogą się przydać, a nie dlatego, że ktoś zaplanował sobie ich sprzedaż w danym miesiącu. Dziś wchodząc do sieciówkowego sklepu możemy być pewni, że jeśli nie ma jakiegoś produktu, to nie będzie go też w pozostałych placówkach – bo po prostu nie jest w ofercie. Co innego w spożywczakach w starym stylu czy przechodzących do historii kioskach.
Mam wrażenie, że to właśnie dlatego poczucie straty jest tak duże
Owszem, nostalgia robi swoje. Wspomnienia o ulubionych tytułach z lat dzieciństwa czy młodości powodują, że patrzy się na kioski nieco inaczej. Ale też gdzieś jest w tym uczucie żalu, że odchodzą miejsca nieprzewidywalne, charakterystyczne, a nie tworzone według określonego wzoru, które wszędzie są takie same i z tym samym. Jak czegoś nie ma, to trzeba zamówić w internecie i czekać.
Na dodatek co dostajemy w zamian? Kolejne automaty i ekrany. Niby są dostępne 24 godziny na dobę przez siedem dni w tygodniu, ale mimo wszystko ich funkcja jest okrojona względem kiosków czy sklepów spożywczych w starym stylu.
Małgorzata Halber w książce "Hałas" stwierdziła, że świat zinternetowiał. Kiedyś mogłoby to być komplementem, ale problem w tym, że chodzi o tę współczesną sieć - tę samą, jednakową, w której rządzą algorytmy, a potrzeby ludzi są ignorowane. Właśnie dlatego "najlepsza rzecz, jaka mogłaby się przydarzyć użytkownikom platform społecznościowych, to rozdrobienie rynku" - pisał na łamach Spider's Web+ Tomasz Markiewka, dodając, że "platformy internetowe połączyły ludzi z różnych zakątków świata, rozbijając naturalne ograniczenia lokalnych i środowiskowych kręgów społecznych". Co wcale nie jest dobre, bo nie ma miejsca na lokalną perspektywę, gdyż podział narzucany jest przez spory toczące się w USA
Dotyczy to jednak nie tylko internetu. Właśnie tak wyglądają nasze miasta, które również zapomniały o lokalnych problemach, upodabniają się do siebie, są kopiami kopii. Paradoksalnie łatwiej wyobrazić sobie teraz to rozbicie, o którym wspomniał Markiewka, w sieci niż najbliższym otoczeniu. Choćby przez to, że pozbywamy się kiosków i innych nieprzewidywalnych miejsc, wokół których gromadziła się lokalna społeczność.
Zdjęcie główne: Pawel Bednarz / Shutterstock.com