Czy w internecie jest jeszcze miejsce dla fanatyków? Tych pozytywnych
Pytanie wydaje się absurdalne biorąc pod uwagę liczne spory, ale mam na myśli fanatyzm pozytywny, oznaczający bezgraniczne uwielbienie. Wbrew pozorom o właśnie takie emocje jest coraz trudniej.
Mój ulubiony artysta rozpoczął trasę koncertową po Stanach Zjednoczonych. 7 godzin różnicy czasu sprawia, że kiedy wstaję rano mogę śledzić emocje tych, którzy są świeżo po koncercie. Do porannej kawy wjeżdżają zdjęcia i nagrania z koncertów, relacje spisywane na gorąco. Dzięki temu bardzo szybko mogłem zapoznać się z utworem, który zagrany został po raz pierwszy. Gdybym zarwał nockę mógłbym śledzić koncert na żywo, bo fani na bieżąco dzielą się, co jest grane. Mam nawet wgląd w stoisko z gadżetami i wiem, co jest dostępne i za ile.
Już sam ten krótki opis wydaje się idealną odpowiedzią na moje pytanie związane z kondycją pozytywnego fanatyzmu. A przecież to zaledwie wierzchołek góry lodowej. Elementem mojej codziennej rutyny jest sprawdzenie serwisów aukcyjnych. Z różnych części Europy i pewnie nawet świata mogę ściągnąć singiel, krajowe wydanie, plakat i w sumie wszystko, co mi się zamarzy. Do tego dochodzi olbrzymi katalog bootlegów, czyli zarejestrowanych przez fanów koncertów czy autorskich kompilacji zawierających nigdy niewydane utwory, które jakimś cudem wyciekły ze studia czy sali prób. Nie wystarczy mi życia, by zapoznać się chociaż z połową.
Doceniam to, bo pamiętam czas, kiedy moim jedynym źródłem wiedzy na temat ówczesnego ulubionego zespołu była jego strona internetowa. Tyle że zgrana na CD
Nie miałem w domu internetu, więc znajomy taty sprawił mi taki prezent. Na płycie znalazła się zarchiwizowana witryna, dzięki czemu miałem dostęp do wszystkich tekstów, rozpiskę już minionej trasy koncertowej i mam wrażenie, że również kilku wywiadów. Nie jestem jednak już tego pewny i nie wykluczam, że pamięć płata mi figla tworząc lepszą wersję wydarzeń. Podejrzewam, że nawet bez tych wywiadów byłem bardzo szczęśliwy.
Współczesny luksus jest więc oczywisty, ale są też pewne komplikacje. Forum, którego jestem wiernym czytelnikiem, odwiedzają również osoby, które mają negatywny stosunek do mojego ulubionego wykonawcy. To jego dawni fani, ale dzisiaj patrzą na twórczość krytyczniej. Nie jest to jednak krytyka racjonalna Co w takim razie robią wśród sympatyków? Też trudno mi odpowiedzieć na to pytanie. Ich obecność to sączenie trucizny, wieczne narzekactwo i niezdolność do pogodzenia się z tym, że dawniej lubiany przez nich artysta nie jest już taki, jakim chcieliby oglądać. Nowa piosenka jest więc zła, wywiad niedobry, brak wywiadu jeszcze gorszy, zespół nie w formie, a gitarzysta nie potrafi nauczyć się piosenek.
Czy chciałbym towarzystwo wzajemnej adoracji? W zasadzie to dlaczego nie. Sporów dziś jest tak dużo, komentarze kipią od ostrych potyczek, więc miejsca zrzeszające wyłącznie sympatyków powinny być wyspami dobrego samopoczucia. Marudom wstęp wzbroniony.
Wiem, wiem, przesadzam, inne spojrzenie też jest ważne, krytyka również, ale cenię i pielęgnuję uwielbienie dla mojego ulubionego artysty. Z dumą mówię o sobie, że jestem fanatykiem kilku zespołów – czasami mniej, czasami bardziej żarliwym, ale zawsze wiernym. Wolę myśląc i rozmawiając o nich skupiać się na tych dobrych rzeczach, a o negatywnych niech gadają inni, byle daleko.
To krytykanctwo i chęć popsucia humoru tym, którzy się cieszą, najbardziej uderza mnie paradoksalnie wtedy, gdy mam większy dystans
Zaglądam na forum pewnej drużyny piłkarskiej, której dobrze życzę. Akurat idzie jej nie najlepiej, męczy się w Pucharze Polski, mimo że gra z zespołem z niższych lig. Forum już chce rozwiązać kontrakty z piłkarzami, a od trenera wymagają dymisji. Jeszcze niedawno cieszyli się, że ktoś taki prowadzi zespół i wszystko jest na dobrej drodze. Można tłumaczyć, że kibic kocha swój zespół, więc wymaga więcej, ale w społeczności szukałbym jednak pokrzepienia, a nie defetyzmu.
„Fajny koncert, ale szkoda, że nie zagrał piosenek ze starszych płyt” – czytam w relacji koncertu Nicka Cave’a. Takie samo zdanie usłyszałem na trybunach. Teoretycznie niewinne, na dodatek jak najbardziej usprawiedliwione, bo każdy ma prawo do własnego zdania. Już się jednak stroszę – a w tym przypadku nie jestem fanatykiem, a jedynie sympatykiem Cave’a! – bo odbieram to jako próbę popsucia święta tym, którzy bawili się wybornie. To oczywiste, że na koncercie promującym nową płytę dominować będą świeże nagrania, które siłą rzeczy muszą wypchnąć te starsze. Ale nie – malkontenctwo bierze górę. Wszyscy się cieszą, wspominają z entuzjazmem i zachwytem, by nagle zderzyć się z kimś, komu się aż tak bardzo jednak nie podobało.
Być może przesadzam i zbyt negatywnie odbieram prostą refleksję, tyle że zbyt często obserwuję podobne przypadki. Ktoś cieszy się i chwali nową płytę/książkę/film to natychmiast dostanie kontrę, że starsza podobała się bardziej. Autor mniej entuzjastycznego komentarza ma do tego prawo, ale czemu psuć dobry nastrój? Nie zrozumcie mnie źle: nie twierdzę, że nie warto wydawać negatywnych sądów, zwracać uwagi, wlepiać dziełom jedynek, jeżeli nam się nie podobały. Kiedy jednak czujemy już pewną sympatię dla danego twórcy i jesteśmy wśród swoich, to dlaczego nie skupiamy się na pozytywach? Nie doceniamy świetnego koncertu, momentu na płycie, która szczególnie się podobała? Ultrasi na trybunach swego czasu zwracali się do niebios o pomoc w ochronie fanatyków - ja mam podobny apel, by ci, którzy zrzeszają się w grupki i entuzjastycznie odnosili się do danego tematu, znajdowali w nich schronienie.
Rafał Gdak pisał, że w internecie walczymy o rację jak o życie, więc nie powinienem być zdziwiony. Tyle że skupiał się na wrogich sobie obozach przekonanych o posiadaniu prawdy, gotowych „ginąć w internetowych wojnach, które przenoszą się niestety często poza dziedzinę wirtualną”.
Zaskoczyło mnie, że pięści zaciskają się nawet w obozach, które teoretycznie grają do jednej bramki
Ostatnio znowu w modzie są wspólne odsłuchy płyt. Fani zbierają się w jakimś miejscu – np. sklepie z płytami albo radiowym studiu – i razem słuchają premiery. Być może czeka nas również powrót małych, elitarnych fan clubów, które będą tworzyć ziny lub blogi, od fanatyków do fanatyków, skoro wspólna przestrzeń i tak zostanie zainfekowana przez zbytnich krytyków?