REKLAMA

Media społecznościowe są szkodliwe. Powinny być zabronione

Media społecznościowe stanowią zagrożenie dla bezpieczeństwa całych populacji i jako takie powinny zostać radykalnie uregulowane, a nawet - w niektórych przypadkach - zlikwidowane. Zanim napiszecie: "autor to komunista", zastanówcie się nad ich wpływem społecznym. I spróbujcie odpowiedzieć na pytanie: jakie korzyści przynoszą serwisy takie jak Facebook, Instagram, X (dawniej Twitter) czy TikTok. Ale tak szczerze.

Media społecznościowe są szkodliwe. Powinny być zabronione
REKLAMA

Zanim jednak przejdę do najpoważniejszych zarzutów pozwolę sobie zwrócić uwagę na mechanizm, który z jednej strony sprzyja popularności mediów społecznościowych, a z drugiej wskazuje na słabość kondycji współczesnego człowieka. Chodzi o naszą łatwowierność z jednej strony i potrzebę szukania autorytetów i sensu w świecie - jak nazywał go Zygmunt Bauman - płynnej nowoczesności. Szukając punktów oparcia w tak szybko zmieniającej się rzeczywistości, staliśmy się niezwykle podatni na dezinformację. Wynika to ze skłonności, którą Leszek Kołakowski opisywał w kontekście znaczenia mitu w ludzkim życiu. "Chodzi w tym wszystkim o uniknięcie zgody na świat przypadkowy, wyczerpujący się każdorazowo w swojej nietrwałej sytuacji" - pisał filozof.

REKLAMA

Media społecznościowe stały się kanałem komunikacji dla różnej maści hochsztaplerów. Mniej lub bardziej sprawnych. W sieci roi się od ludzi, którzy za wszelką cenę chcą zaistnieć. Z drugiej strony całe sztaby trolli pracują nad tym, by wpływać na opinię publiczną. W czasach, gdy musimy być niezwykle czujni, mamy bardzo utrudnione zadanie. Internet w postaci social mediów sprzysiągł się przeciwko nam i dostarcza treści niepewnych. Zacznijmy od lżejszych przykładów.

To nie sztuka, komentować film, który się widziało lub w grę, w którą się grało – oto motto naszych czasów.

Cóż to za problem wygooglać potrzebne informacje i poszpanować na Facebooku? ChatGPT potrafi nawet stworzyć gotowy komentarz, w którym błyśniemy wiedzą i mądrością - możemy się nimi upajać w świetle zdobytych lajków. Ostatnio widziałem na LinkedInie post człowieka, który przebranżowił się dosłownie kilka tygodni wcześniej, co nie przeszkodziło mu postawić się w roli eksperta w nowej, zupełnie obcej mu wcześniej dziedzinie. Wyobraźmy sobie na przykład pianistę, który zaczyna udzielać porad zdrowotnych, bo nagle stwierdził, że „sky is the limit” i trzeba poszerzać horyzonty. Ten przykład jest skrajny, ale dobrze pokazuje, co zrobił człowiek, o którym piszę w tym akapicie. Najśmieszniejsze w tym wszystkim jest to, że post reklamujący jego usługi był opatrzony grafiką wygenerowaną przez DALL-E, a sam tekst brzmiał jak źle spromptowany ChatGPT.

Drugim przykładem będzie internetowy celebryta, którego nazwiska nie wymienię z szacunku dla czytelników. Dziś już trudno stwierdzić czy ekspertem od nowych technologii obwołał się sam czy też ta łatka przylgnęła do niego, gdy poszerzał swoje audytorium na Twitterze, Facebooku czy LinkedInie. Ilość merytorycznych wpadek, których się dopuścił, jest niepoliczalna, dlatego pisząc o nich, zamiast słowa „liczba” trzeba użyć słowa „ilość”. W ostatnich tygodniach zasłynął wrzuceniem zdjęcia wygenerowanego przez AI i upieraniem się, że to prawdziwa fotografia.

Z racji zawodu, który wykonuję przedzieram się każdego dnia przez niezliczone wątki w mediach społecznościowych, które często owocują tekstami w popularnych portalach internetowych. Oddanie głosu tzw. internautom stało się nowym sposobem na podkręcenie emocji w sieci. „X krytykuje Y. Internet nie pozostawił na nim suchej nitki” – takie teksty widuję niemal codziennie. Dotyczą różnych zagadnień, najczęściej polityki. Metoda jest prosta piszemy lead szerokości „dwóch palców”, dodajemy odrobinę kontekstu (na 1 palec), a następnie osadzamy tweety pod tezę z tytułu. Śmieszny (straszny?) fakt jest taki, że widywałem teksty na ten sam temat w dwóch przeciwnych politycznie serwisach internetowych i w każdym udowadniano mojszość racji jednej strony. W ten oto sposób internetowa zadyma zostaje podniesiona do rangi głosu ludu. W praktyce mamy do czynienia z manipulacją. Fałszowaniem rzeczywistości.

Skąd Polacy czerpią wiedzę o świecie?

Na początku roku opublikowany został raport firmy Meltwater podsumowujący 2023 r. Wśród kilkuset slajdów prezentacji moją uwagę przyciągnął szczególnie jeden. Wskazano w nim odsetek internautów w wieku od 16 do 64 lat, którzy deklarują, że poszukiwanie informacji ze świata jest głównym motywem korzystania przez nich z mediów społecznościowych. Polska znalazła się na podium tego zestawienia. Aż 53 proc. badanych Polaków wskazało serwisy takie jak Facebook jako źródło wiadomości. Wyprzedzili nas tylko Grecy z podobnym odsetkiem. Dla porównania ostatni w zestawieniu mieszkańcy Korei Południowej deklarowali taką motywację tylko w 18 proc.

Dlaczego te dane są tak przerażające? Z kilku powodów. Przede wszystkim dlatego, że media społecznościowe są wyjątkowo podatne na propagowanie fałszywych informacji, a algorytmy chociażby Facebooka, nie działają poprawnie. Niedawno opisywałem na Spider's Web przykład fake newsa, podszywania się pod znany medialny tytuł i próby wyłudzenia danych w jednym. Facebookowy algorytm beztrosko uznał, że potrójne kłamstwo nie narusza standardów społeczności, a po odwołaniu kolejny algorytm (bo nie wierzę, że człowiek) podtrzymał decyzję. Żeby było straszniej, parę dni później w ciągu dosłownie kilku minut zobaczyłem tę samą próbę oszustwa zmiksowaną z fake newsem aż trzykrotnie, opublikowaną przez różne fałszywe strony.

Skoro nie możemy ufać treściom, które pojawiają się w największym serwisie społecznościowym świata, wynik Polski w badaniu Meltwater stanowi niezbyt dobry prognostyk. Gdy dodamy do tego opisane wyżej przypadki pseudoautorytetów, zjednujących sobie rzeszę odbiorców i opowiadających dyrdymały na każdy temat, wyłoni się z tego obraz społeczeństwa niezwykle podatnego na dezinformację.

Żyjemy w niespokojnych czasach

Kilka dni temu nasza Polska Agencja Prasowa została zaatakowana, a jej kanały dotarcia wykorzystane do rozpowszechniania fałszywej informacji o mobilizacji. Polska jest jednym z głównych celów ataków rosyjskich i białoruskich cyberprzestępców, działających na zlecenie Moskwy i Mińska. Skoro nawet ze strony zaufanego źródła, jakim jest PAP, możemy spodziewać się nieprawdziwych informacji, świat social mediów wykreowany przez twórców Facebooka, Twittera czy TikToka staje się realnym zagrożeniem dla bezpieczeństwa obywateli. Być może można go nawet nazwać szkodliwym i to dosłownie.

Wystarczy przywołać przykład Mjanmy (czyli dawnej Birmy), gdzie Facebook w zasadzie przyczynił się do ludobójstwa. Już w 2018 r. eksperci z ONZ wskazali współwinę największego serwisu społecznościowego świata w wywołaniu czystek etnicznych. Mark Zuckerberg, szef Mety, czyli firmy do której należy Facebook, indagowany przez przedstawicieli amerykańskiego parlamentu, wyraził niby jakąś formę skruchy, ale w zaciszu swojego gabinetu nadal liczy dolary z przychodów i zysków jego przedsiębiorstwa. A to w I kwartale 2024 r. pochwaliło się 12 mld dol. zysku netto i jego wzrostem rok do roku o 117 proc. Powiedzieć, że Zuckerbergowi włos z głowy nie spadł, to jak nic nie powiedzieć.

Przykłady można wymieniać długo. Szkodliwość społecznościówek nie ogranicza się do dezinformacji. Mają one realny wpływ na dobrostan ich użytkowników, co potwierdzają badania naukowe. Facebook, TikTok, Instagram mogą przyczyniać się do obniżenia samooceny. Ta z kolei może prowadzić do depresji, bulimii, anoreksji i wielu innych chorób. Sam znam nastolatkę, która już po okresie pandemii chodziła w maseczce, by ukryć swoją twarz. Między innymi za sprawą mediów społecznościowych wmówiła sobie, że nie spełnia aktualnych standardów urody. Jeżeli dorzucimy do tego hejt za pośrednictwem mediów społecznościowych, uzależnienie od nich, wyłania nam się obraz narzędzia niezwykle szkodliwego.

REKLAMA

Zuckerberg lubi mówić, że Facebook łączy ludzi. Tymczasem jest wręcz przeciwnie - znacząco wpływa na polaryzację społeczeństwa i pogłębianie podziałów. Być może nadszedł czas, by domagać się od wybieranych przez nas polityków, żeby wreszcie coś z tym zrobili. Skoro nie pozwalamy osobom niepełnoletnim kupować alkoholu czy tytoniu, to może powinniśmy wprowadzić podobne ograniczenia dotyczące social mediów?

Zdjęcie główne: M-SUR / Shutterstock

REKLAMA
Najnowsze
Zobacz komentarze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA