Recenzja The Callisto Protocol: odkładałem pada, żeby ochłonąć
Więzienie Black Iron na księżycu Jowisza nie jest tym, czym się wydaje. Zakład karny to miejsce kaźni, gdzie śmierć czyha w każdym ciemnym korytarzu. The Callisto Protocol dało mi potężny wycisk. Szkoda, że czasem na skutek dziwnych decyzji twórców.
Więzień numer 510 083. Jeszcze wczoraj byłem wolnym człowiekiem z imieniem i nazwiskiem, pracą oraz przyszłością. Teraz zostałem numerem w kartotece, na zapomnianym przez Boga i ludzi księżycu Jowisza. Przez nieszczęśliwy zbieg okoliczności wylądowałem w zakładzie karnym Black Iron. Z niego się już nie wychodzi. Przynajmniej nie o własnych siłach.
Moja cela została jednak moim wybawieniem. W więzieniu stało się coś bardzo złego. Osadzeni dostają obłędu. Pałają nienawiścią, zawodzą jak dzikie zwierzęta i rozrywają się na strzępy. Nie to jest jednak najgorsze. Część więźniów… zmienia się. Przepoczwarza w groteskowe bestie, które nie mają prawa żyć, z otwartymi ranami oraz mutacjami tak daleko posuniętymi, że zatraca się w nich człowieczeństwo. Wtedy po raz pierwszy poczułem radość z tego, że znajduję się za kratami. Bezpieczny i zamknięty. Chwilę potem system bezpieczeństwa został wyłączony, a cela się otwarła…
The Callisto Protocol to bezwzględny survival horror. Walczy się tu o przetrwanie niczym zaszczuta zwierzyna.
Zanim w ręce głównego bohatera wpadną solidne bronie dystansowe - strzelby, pistolety i karabiny - musimy przeżyć w brudnej, krwawej i brutalnej walce kontaktowej. The Callisto Protocol zasadniczo różni się od Dead Space, rzucając nas bezpośrednio w objęcia przeciwników, zwłaszcza w początkowej fazie gry. Kluczem do przetrwania są uniki na lewo i prawo oraz kontrataki z użyciem futurystycznej pałki kineskopowej. Opanowanie uników jest abolutnie niezbędne, o czym boleśnie przekonacie się na własnej skórze.
Na średnim poziomie trudności ZGINĄŁEM KILKANAŚCIE RAZY walcząc z pierwszą grupą 5 przeciwników. Byłem w szoku. Wykuty w ogniu gier From Software, przechodzący serię Resident Evil na hardzie, nie mogłem sobie poradzić z nowym kosmicznym survival horrorem. Musiałem odkładać pada, żeby ochłonąć. The Callisto Protocol uczy pokory. Zwłaszcza w przedpremierowej wersji dla mediów, gdzie obniżenie poziomu trudności nie było możliwe z powodu błędu. Edycja premierowa została od niego uwolniona. Sprawdziłem to.
Zacisnąłem więc zęby. Przetrwałem. Przedarłem się i zdobyłem lepsze wyposażenie: pistolet oraz specjalną rękawicę, pozwalającą przyciągać maszkary oraz rzucać nimi na odległość. Świetna zabawka, zwłaszcza gdy chcemy oszczędzić na amunicji. Miotanie bestiami o ściany z kolcami i wentylatory to gigantyczna przyjemność. Jest w tym pewna prosta, prymitywna satysfakcja, połączona z sugestywnym dźwiękiem deformowanego ciała przeciwnika.
The Callisto Protocol ukończyłem w 10 godzin i nie mam wątpliwości: gra dźwiga miano następcy Dead Space.
Produkcja może nie oferuje tej świeżości co pierwszy Dead Space, szokujący i zachwycający w 2008 roku. Serwuje za to więcej tego, za co miliony graczy na całym świecie pokochały kosmiczny horror Electronic Arts. The Callisto Protocol jest niezwykle brutalne, niezwykle klimatyczne, niezwykle ciasne oraz niezwykle skąpe, jeśli chodzi o przyznawanie graczowi amunicji i zasobów.
Survival horror to jedna z tych filmowych produkcji, w których po prostu chcesz wiedzieć, co jest dalej: za kolejnym zakrętem, na dalszym poziomie, w następnym rozdziale. Nie to, że historia zasługuje na Pulitzera. Przeciwnie, jest banalna do bólu. Stanowi jednak świetne tło, podczas gdy gracza napędzają kolejne starcia z mutantami. Wyrywanie ich kończyn strzałami ze strzelby, okładanie ich pałką i miotanie nimi po ścianach daje cholernie dużo frajdy. Starcia są naprawdę dobre. Efektowne, brutalne oraz angażujące.
Co najlepsze, przeciwnicy do samego końca potrafią zaskoczyć gracza i zamienić go w papkę organicznej materii. Nawet z maksymalnie ulepszonym karabinem szturmowym dałem się zwabić w pułapkę, a kilka podstawowych typów wroga zatłukło mnie na śmierć. Jeśli masz bestie przed sobą i na plecach, do tego jesteś w ciasnym korytarzu, a energia w rękawicy jest na wyczerpaniu, tutaj nie ma mocnych. Jesteś trupem. Jeszcze stoisz o własnych siłach, ale już jesteś trupem.
Będąc przy przeciwnikach, muszę to z siebie wyrzucić…
Twórcy upadli na głowę, projektując niektóre walki z bossami. Elden Ring to przy tym spacerek. Naprawdę.
Wyobraźcie sobie następującą sytuację: spadacie do ciasnej areny, na której czeka spory, humanoidalny, niezwykle wytrzymały przeciwnik. Ot, klasyka survival horroru. Problem polega na tym, że wokół gracza nie ma żadnej amunicji, a wcześniejsze obszary również nie były w nią obfite. Z czym spadłeś do ciemnej dziury, tym walczysz z potężnym bossem. Wciąż nie brzmi to jeszcze jak koniec świata, ale spokojnie, dopiero się rozkręcam.
Boss ma to do siebie, że poza wielką wytrzymałością oraz znaczną szybkością, zabija gracza JEDNYM CIOSEM. Jeśli nie wykonasz poprawnego uniku przy pomocy gałki analogowej, gra wymusza animację mordowania głównego bohatera. Okej, możecie napisać, że w takim razie trzeba skoncentrować się na unikach. Wiadoma sprawa. Problem polega na tym, że co jakiś czas na arenie pojawiają się mniejsi przeciwnicy. Jeśli ci uderzą bohatera, sekwencja uniku jest przerywana. Żeby było weselej, na bossa nie działa rękawica grawitacyjna, a arena jest usiana kontenerami ograniczającymi manewrowanie.
Lubię wymagające gry. Naprawdę. Kiedy jednak pomyślę o tej konkretnej walce, starcia z bossami w Bloodborne wydają się spacerem. Trudne walki potrafią być świetne. Kiedy jednak takie starcia są źle zaprojektowane, znika cała frajda. Pojawia się za to słuszna frustracja. Nie wiem kto z zespołu The Callisto Protocol odpowiada za ten konkretny fragment, ale powinien przestać mścić się na całym świecie za własne problemy. Szkoda również, że zamiast serwowania unikalnych bossów, producenci… czterokrotnie recyklingują tego samego jegomościa. Nie mówię o kolejnych mutacjach, jak Birkin z Resident Evil. To ten sam przeciwnik, z tą samą paletą ruchów.
Jak The Callisto Protocol ma się do Dead Space? Lepiej. Oraz gorzej.
Nowy survival horror błyszczy graficznie. Lokacje wyglądają naprawdę dobrze. Zwłaszcza obszary na powierzchni mroźnego księżyca, które przemierzamy w specjalnym skafandrze kosmicznym. Pomysł na rękawicę grawitacyjną także wypada świetnie, nadając głębi walce. Rozbudowane konfrontacje w zwarciu to kolejny wyróżnik względem Dead Space, chociaż nie wiem, czy na plus. O wiele przyjemniej strzela mi się na dystans, zbiera amunicję oraz używa rękawicy.
Dead Space jest za to znacznie lepsze w aspekcie projektu przeciwników. Pomysł z odcinaniem kończyn zamiast celowania w głowę był w 2008 roku czymś odważnym, unikalnym i świetnie działał w praktyce. W The Callisto Protocol twórcy próbują stworzyć własny system: macki, które wyrastają z części przeciwników i w które trzeba trafić, by zablokować dalszą mutację wroga. Podobne rozwiązanie było już w Resident Evil 4 i zupełnie szczerze, na tle laserowego odcinacza kończyn z Dead Space wypada po prostu gorzej.
Gorsza jest także paleta przeciwników. O ile szeregowe bestie prezentują się solidnie, tak wcześniej wspomniana plejada bossów jest nie tylko mizerna pod względem liczby, ale również projektu i zastosowania. Zbyt wiele recyklingu, zbyt mało odważnych pomysłów i ciekawych wizji. W The Callisto Protocol świetnie walczy się z mięsem armatnim, ale przed starciem z bossem zawsze obawiałem się o kolejną nietrafioną decyzję projektową twórców.
The Callisto Protocol to survival horror 8/10. Bardzo dobry, ale mógłby być jeszcze lepszy.
W grze zabrakło kilku banalnych, ale znacznie zwiększających jakość rozgrywki rozwiązań. Boli brak możliwości odtwarzania dzienników audio podczas eksplorowania więzienia. Męczy brak możliwości przewinięcia filmów przerywnikowych oraz animacji śmierci. Gdy ten sam boss zabija cię po raz 18 z użyciem tej samej kilkunastosekundowej sekwencji, brutalność nie tylko powszednieje, ale zaczyna frustrować. Do tego na PS5 tytuł lubił się przyciąć, gdy na posadzce leżało zbyt wiele trucheł przeciwników.
Największe zalety:
- Gracz nigdy nie może czuć się pewnie, nawet z pełnym magazynkiem
- Bardzo dobra oprawa audio-wideo. Nie podchodzić bez dobrych słuchawek
- Świetne, soczyste, brutalne starcia z szeregowymi przeciwnikami
- Możliwość wyjścia na powierzchnię księżyca
- Gra broni się jako spadkobierca Dead Space. Nie jest gorsza od znanej serii
- Wciągający rozwój broni oraz ekwipunku
- Rękawica grawitacyjna to kapitalny dodatek
Największe wady:
- Mechanika macek nie jest tak ciekawa jak odcinanie kończyn z Dead Space
- Kiepskie walki z bossami, fatalny balans ich trudności
- Środek pełen sekwencji skradania: odczuwalnie słabszy od reszty gry
Kiedy jednak wybija 23:00, zakładam porządne słuchawki i lecę na księżyc Jowisza, szybko zapominam o tych potknięciach. The Callisto Protocol oferuje gęsty jak smoła klimat, mięsiste i zróżnicowane walki z maszkarami, niezły system rozwoju wyposażenia oraz kilka groteskowo pięknych widokówek. Jako wieloletni fan survival horroru bawiłem się bardzo dobrze i - nie licząc starć z bossami - ani razu nie czułem, by The Callisto Protocol było gorsze od Dead Space.
To bardzo udany duchowy spadkobierca.