Wraz z żabami umierają ludzie. Nowe badanie
Bioróżnorodność jest niezbędna do przetrwania wielu gatunków zwierząt. Jednak często zapominamy, że my także jesteśmy częścią ekosystemu, a wpływ na nasze zdrowie ma także niepozorna gromada kręgowców, jaką sa płazy. Naukowcy udowadniają, że masowo ginąca populacja żab i salamander przyczynia się do wzrostu zachorowań na choroby tropikalne przez ludzi.
Występowanie wielu chorób u ludzi nieodzownie połączone jest z obecnością zwierząt jako ich wektorów. Wścieklizna, malaria czy borelioza to tylko jedne z wielu dolegliwości, na które zapada człowiek w wyniku kontaktu z różnymi gatunkami zwierząt. W przypadku tego typu schorzeń jedną z metod prewencji jest zabijanie gatunków będących wektorami choroby. A w wielu przypadkach nie ma lepszego regulatora populacji, niż matka natura.
Jednakże jak pokazuje studium przypadku opisane przez amerykańskich naukowców, bioróżnorodność w środowisku naturalnym jest jednym z głównych czynników, które chronią gatunek ludzki. A nienaturalne dziesiątkowanie różnych gatunków zwierząt - w tym niedocenianych płazów - może być dla nas śmiertelne w skutkach.
Zespół uczonych z Uniwersytetu Kalifornijskiego pod przewodnictwem Michaela Springborna pod lupę wziął przypadek z Ameryki Centralnej, gdzie ginąca populacja żab i salamander bezpośrednio wpłynęła na wzrost zachorowalności na malarię. Naukowcy do udowodnienia swej teorii wykorzystali dane pochodzące z różnych badań dotyczących bioróżnorodności, dane satelitarne oraz dane z publicznych rejestrów zdrowia.
Śmiercionośny grzyb zabija żaby
Przypadek opisany na łamach czasopisma Environmental Research Letters skupia się na płazach na terenie Ameryki Centralnej. Już od lat osiemdziesiątych ubiegłego wieku ekolodzy z Kostaryki i Panamy bili na alarm, bo zaczęto odnotowywać dramatyczny spadek populacji płazów. Straty, przede wszystkim wśród żab i salamandrów, spowodowane były działalnością człowieka.
Jednak w tym przypadku nie chodzi o celowe zabijanie zwierząt, lecz o handel nimi. Za bezpośrednią przyczynę wymierania żab uznaje się gatunek grzybów o nazwie Batrachochytrium dendrobatidis (Bd). Według teorii Bd ma swe korzenie w Afryce, a rozprzestrzenił się za pośrednictwem człowieka poprzez ogólnoświatowy handel płazami i wprowadzanie obcych gatunków do nowych środowisk.
Batrachochytrium dendrobatidis wywołuje śmiertelną dla płazów chorobę skórną zwaną chytridiomikozą. W 2010 roku w Polsce zidentyfikowano pierwsze przypadki tej choroby u 29 żab pochodzących z pięciu różnych rejonów naszego kraju.
Jak oceniają naukowcy, Bd odpowiada za "największą odnotowaną utratę różnorodności biologicznej przypisywaną chorobie" w historii. Chytridiomikoza odpowiedzialna jest za znaczące spadki liczebności co najmniej 501 gatunków płazów, w tym 90 całkowitych wyginięć gatunków.
Nie jest to jedyna przyczyna wymierania płazów, bo uczeni podkreślają, że ramie w ramię z batrachochytrium dendrobatidis, żabom zagrażają także zanieczyszczenia środowiska oraz dewastacja środowiska naturalnego.
Wraz z żabami umierają ludzie
Niezależnie od przyczyn, w skali globalnej obecnie mamy do czynienia z masowym wymieraniem żab, bo spadek populacji dotyczy ponad połowy gatunków płazów, z kolei naukowcy oceniają płazy jako najbardziej zagrożoną gromadę kręgowców znanych nauce.
Pędząca w zawrotnym tempie depopulacja płazów prowadzi do zaniku bioróżnorodności, na której korzystają komary przenoszące malarię. Owady, w tym komary, stanowią główne źródło pożywienia dla większości płazów. Dzięki brakowi zagrożenia ze strony naturalnych wrogów, przenoszące malarię komary rozmnażają się w niespotykanym tempie.
Uczeni z Uniwersytetu Kalifornijskiego za pomocą zebranych danych wykazali zależność pomiędzy obecnością grzyba batrachochytrium dendrobatidis, malejącą populacją płazów, a rosnącą ilością zachorowań i zgonów z powodu malarii.
Analiza została po raz pierwszy opublikowana w 2020 roku, doczekując się weryfikacji i recenzji 20 września 2022 roku. Według naukowców malejąca populacja płazów przyczyniła się do wzrostu zachorowań na malarię w Kostaryce w latach 80. i 90. ubiegłego wieku, a następnie ponownie w Panamie na początku lat dwutysięcznych, gdy grzyb Bd rozprzestrzenił się na wschód kontynentu.
Porównując mapę spadku liczebności płazów i mapę zapadalności na malarię w latach 1976-2016, badacze zauważyli wyraźny schemat, który mógł być przewidziany z dużą dokładnością i pewnością przez model regresji wielorakiej.
Jak podają uczeni, w ciągu ośmiu lat po odnotowaniu znacznych strat płazów z powodu Bd, nastąpił skok przypadków malarii równoważny około jednemu dodatkowemu przypadkowi zachorowania na 1000 osób. Ich zdaniem ów dodatkowy przypadek najprawdopodobniej nie pojawiłby się, gdyby nie ostatnie wymieranie płazów.
W przypadku zwykłego wybuchu epidemii malarii wskaźniki zachorowalności osiągają zwykle szczyt w granicach 1,1-1,5 przypadków na tysiąc osób. Oznacza to, że zanik płazów w Ameryce Środkowej mógł spowodować 70-90 procentowy wzrost liczby zachorowań.
"Wzorzec pokazuje falę z zachodu na wschód rozprzestrzeniającą się od północno-zachodniej granicy Kostaryki około 1980 roku do regionu Kanału Panamskiego do 2010 roku"
- piszą autorzy w pracy.
Pod lupę powinna znaleźć się również denga
Jednocześnie uczeni zauważyli, że po okresie ośmiu lat, następuje nagły spadek zachorowań na malarię. Nie mają na to zjawisko jednoznacznego wyjaśnienia, poza teorią, że wzrost zachorowań staje się zauważalny dla lokalnych władz na tyle, że rozpoczynają one zakrojone na szeroką skalę opryski środkami komarobójczymi.
Jak piszą w podsumowaniu, niezbędne są dalsze badania, aby ocenić rzeczywisty wpływ depopulacji płazów na ludzkie zdrowie. W przyszłości pod lupę powinna zostać wzięta nie tylko malaria, ale także inne choroby przenoszone przez komary, takie jak leiszmanioza czy choroba denga. Bowiem od 2002 do 2007 roku wzrost przypadków zachorowania na dengę w krajach Ameryki Centralnej w stosunku do poprzednich ośmiu lat wyniósł 36 procent.