Wychodzisz z domu i widzisz martwego łosia. Do takich widoków w mieście musimy się przyzwyczaić
Kiedyś widok dzika w mieście był nie lada sensacją, dziś spółdzielnie informują mieszkańców o tym, że w okolicy locha spodziewa się młodych i należy uważać. Niestety pogodzenie dwóch światów jest bardzo trudne - natura przegrywa z tym, że jej przedstawiciele muszą przystosować się do życia w miejskiej dżungli.
Niezwykle przykra wiadomość z Lublina. Na drodze znaleziono zwłoki łosia. Jednak w pobliżu nie zgłoszono żadnego wypadku, nie było też samochodu, który zostałby uszkodzony. Po oględzinach okazało się, że przyczyną śmierci zwierzęcia był upadek z wysokości. Łoś spadł z wiaduktu.
Łosie w miastach to coraz częstszy widok
Pod koniec kwietnia łoś błąkał się po dachu centrum handlowego w Elblągu. Nikt nie miał pojęcia, jak się tam dostał. Można powiedzieć, że zwierzę było o krok o tragedii, ale na szczęście nie doszło do najgorszego, jak ostatnio w Lublinie. Na miejsce dotarł weterynarz, któremu udało się uśpić błądzącego łosia. To pozwoliło przetransportować dzikiego przybysza z powrotem do lasu.
Mniej szczęścia miał jeleń, który dwa lata temu wpadł pod koła samochodu służącego do nauki jazdy. Policjanci w Bielsku-Białej zmuszeni byli zamknąć okoliczne drogi, by móc złapać spłoszone zwierzę. Cała akcja sparaliżowała centrum miasta.
Wcześniej w roli nietypowych gości występowały głównie dziki. Ich pojawienie się dawniej było sensacją, teraz jest czymś wręcz naturalnym. Przeglądając regionalne serwisy zobaczymy, że na coraz większej liczbie osiedli spotkać można dzika.
Co więcej, w gdańskiej dzielnicy Przymorze spółdzielnia roznosiła mieszkańcom ulotki, w których informowano, że mieszkająca w pobliżu locha spodziewa się młodych, więc należy być bardzo ostrożnym. Ot, dzień z życia na blokowisku. Serwis gdansk.naszemiasto.pl przytoczył wypowiedź mieszkanki:
Dzikie zwierzęta trafiają do miast z konieczności
Ze względu na niszczenie ich naturalnych siedlisk przez rozrastanie się zurbanizowanych miejsc, szukają schronienia w mieście. To problem globalny, który dotyczy nawet Arktyki - choć tam główną przyczyną są zmiany klimatu.
W 2017 roku internet obiegły zdjęcia wychudzonego niedźwiedzia polarnego poszukującego jedzenia w śmietniku. Coraz częściej te piękne zwierzęta właśnie tak muszą szukać jedzenia, bo przez topniejące lodowce nie są w stanie dotrzeć do fok, ich naturalnego pokarmu. Dystans się powiększa i nie są w stanie przepłynąć długich tras.
W 2021 roku złapano w Rosji niedźwiedzia polarnego, który udał się w głąb lądu na niespotykaną wcześniej skalę, by móc zdobyć pożywienie. Zwierzę wyjadało pokarm psom, nie dawało się też przegonić mieszkańcom, śpiąc na ich podwórkach.
W Polsce do tak ekstremalnych sytuacji jeszcze nie dochodzi. Co nie zmienia faktu, że spotkanie dzika przestaje być czymś wyjątkowym. W ubiegłym roku służba dyżurna Straży Miejskiej w Białymstoku odnotowała 35 zgłoszeń dotyczących pojawienia się dzików na terenie miasta. Z kolei we Wrocławiu w zeszłym roku odnotowano 1175 zgłoszeń dotyczących dzikich zwierząt. Liczba ta rośnie, bo w 2020 r. było ich 991 – prawie o 40 proc. więcej, niż w 2019 roku.
Przepisy nie pozwalają na odstrzał dzików w mieście
Dziki nadużywają gościnności również w Rzymie. Jak donosił "The Guardian", przeszło 20 tys. zwierząt mieszka w okolicy Wiecznego Miasta. Problem zaczął się jednak niedawno, gdy w parku znaleziono zwłoki dzikach chorego na ASF. O ile wirus nie jest groźny dla człowieka, tak może powodować epidemię wśród świń hodowlanych. Z tego też powodu prowadzony jest ostrzał w Polskich lasach. We Włoszech postanowiono zamknąć niektóre publiczne parki, by w razie czego nie dopuścić do rozwoju epidemii. Człowiek też może przekazywać wirusa dalej.
W planach jest też wybicie zwierząt coraz częściej wkraczających do miast. W Polsce na tak radykalne rozwiązania nie pozwalają przepisy, zakazujące prowadzenia ostrzału w odległości 150 metrów od budynków mieszkalnych.
- Kto może, odsuwa od siebie trudne decyzje. W Warszawie o odstrzale zdecydował powiatowy weterynarz i on za to płaci, a w Zielonej Górze prezydent - i zapłaciło miasto - mówił "Polityce" Andrzej Brachmański, zielonogórski radny i myśliwy.
Działanie na własną rękę pokazuje jak trudno poradzić sobie z problemem. Sęk w tym, że jedynego, dobrego rozwiązania nie ma i nawet eksperci rozkładają ręce. Odstrzał niewiele pomoże, bo w miejsce zabitych przyjdą nowe.
Miasto stało się domem dzikich zwierząt
Może zabrzmieć to dziwnie, ale musimy zaakceptować takie podejście. Tym bardziej że to przez ludzi zwierzęta są zmuszone szukać schronienia wśród nas.
- To nie zwierzęta są niechcianymi gośćmi w mieście, ale to my, wraz ze stale powiększającymi się miastami, wkraczamy na ich terytoria. Razem jesteśmy elementami jednej całości, dzięki której świat wciąż się kręci i tak musimy to zacząć postrzegać - wyjaśniał Radosław Ratajszczak, prezes wrocławskiego ZOO.
Zmiana poglądów może być trudna. Dzikie zwierzęta nie tylko wzbudzają strach - z czym trzeba walczyć, bo np. nie każdy lis jest zagrożeniem - czy ciekawość (właśnie dlatego nie powinno się zbliżać i dokarmiać, żeby nie przekraczać cienkiej granicy i nie przyzwyczajać zwierząt do ludzkiego widoku). Stanowią momentami zagrożenie, często dla ich samych. Wystarczy spojrzeć na kolizje z udziałem dzików czy lisów, które nieświadome zagrożenia wpadają pod koła.
Co zrobić, gdy widzimy dzikie zwierzę w mieście? Przede wszystkim zostawić je w spokoju i poinformować służby, jak np. Straż Miejska.