Blood & Truth, czyli blichtr i brudy - recenzja nowej strzelaniny na PSVR
Blood & Truth to nowa gra London Studios na gogle wirtualnej rzeczywistości PlayStation VR. Bawiłem się przy niej wyśmienicie, chociaż uwag kilka mam.
Uwielbiam gry na PSVR, a jeszcze na żadną nie czekałem z taką niecierpliwością, jak na Blood & Truth. Już wcześniej miałem okazję ją ogrywać podczas imprez PlayStation VR Showcase - w 2018 roku w Londynie i 2019 roku w Nowym Jorku. Sprawdziłem wtedy przykładowe poziomy, co tylko podsyciło mój apetyt.
Teraz, po kilku dniach testów pełnej wersji, już wiem, że Blood & Truth to jedna z najlepszych strzelanin na gogle PlayStation VR, przy jakich miałem okazję spędzać czas. Niestety to zarazem kolejny tytuł, który obnaża ograniczenia techniczne, jakie trapią wirtualną rzeczywistość Sony.
Blood & Truth na PSVR - blichtr i brudy
Za nową grę na PlayStation VR odpowiadają programiści z London Studios. To oni stworzyli London Heist - część VR Worlds, czyli takiego zestawu startowego składającego się z pięciu minigier na jednej płycie, który od samego początku sprzedawany był zwykle razem z goglami Sony.
Zestaw zawierał różnorodne gry i dema. London Heist to była taka rasowa strzelanina, a tytuł klimatem nawiązywał do kina akcji z lat 80. - z mocnym brytyjskim zacięciem. Blood & Truth to zaś duchowy spadkobierca tamtej produkcji. Deweloperzy opowiadają zupełnie nową i znacznie dłuższą niż poprzednio historię.
Korzystają przy tym ze sprawdzonych mechanizmów.
W ramach Blood & Truth gracz głównie strzela. Zarówno stojąc w miejscu jak i poruszając się wirtualnym pojazdem. Można poczuć się trochę jak John Wick, Jason Statham czy inny James Bond. Widowiskowości dodaje tryb slow-motion, który włącza się automatycznie, a raz na jakiś czas można go aktywować ręcznie.
Arsenał został względem London Heist znacznie rozbudowany. Do naszej dyspozycji oddano pistolety, rewolwery, kilka różnych karabinów, strzelby oraz nawet granatnik. Oprócz tego podczas rozgrywki można natrafić na granaty leżące luzem, a kultowe czerwone beczki efektownie wybuchają.
Blood & Truth to taka podrasowana strzelanina na szynach.
Tylko kilka razy można zdecydować, by pójść lewym albo prawym korytarzem, ale i tak prowadzą one do tego samego punktu docelowego. Decyzje gracza niestety nie wpływają na fabułę - to tylko taka iluzja. Gra jest do bólu liniowa, ale wcale mi to nie przeszkadza - ale spodziewałem się czegoś innego.
Podczas pierwszego pokazu Blood & Truth, w którym brałem udział rok temu, zabiłem zbira podczas przesłuchania. Myślałem wtedy, że jakby ten gość przeżył, to otworzyłaby się przede mną jakaś inna ścieżka. Grając już na swojej konsoli, zadbałem o to, by go tylko lekko postrzelić.
Przestępca i tak zaraz zginął od kul opancerzonego bossa.
Jak się jednak nad tym zastanowić, to nie mogło być inaczej. Lwia część rozgrywki to de facto kolejne retrospekcje. Gracz wciela się bowiem w wyszkolonego wojskowego, którego zatrzymał tajemniczy agent. Ich ożywioną rozmowę w jakimś zapomnianym przez Boga i ludzi magazynie przerywają kolejne misje.
Właśnie podczas tych misji dowiadujemy się, dlaczego w zasadzie organy ścigania zainteresowały się protagonistą. To w ten sposób poznajemy jego rodzinę, innych bohaterów oraz - a jakże - przerysowanego typa spod ciemnej gwiazdy. Świat przedstawiony balansuje zaś na granicy kiczu, ale to taka konwencja.
Ja tam ją kupuję.
Jeśli ktoś lubi filmy Guya Ritchiego i nie przeszkadza mu okraszony masą przekleństw brytyjski humor wymieszany ze źdbłem kiczu, to powinien być zadowolony zarówno z treści, jak i formy opowiadanej tu historii. Na głębię i jakieś niesamowite zwroty akcji oczywiście nie liczcie, ale i tak jest nieźle.
Spodobały mi się też różnorodne lokacje - od bazy terrorystów na Bliskim Wschodzie, przez klub nocny, galerię sztuki oraz wieżowiec w trakcie budowy, na hangarze dla samolotów kończąc. Mapy składają się z małych aren, po których można się w ograniczonym stopniu poruszać, gdy wbiegają kolejne fale wrogów.
Blood & Truth w dodatku coś więcej niż strzelanie.
Kolejne etapy polegające na eksterminacji wrogów oddzielają poboczne aktywności. Nie są one co prawda jakoś specjalnie wyszukane, no ale są. Aby nie było zbyt monotonnie, to czasem trzeba otworzyć zamek, a innym razem podłożyć bombę. Bywa, że w takich sytuacjach presję wywierają wrogowie, którzy strzelają do bohatera.
Na niektórych mapach trzeba się też wspinać, łapiąc się Move’ami szczebli w drabince. Szkoda tylko, że schemat misji jednak zawsze jest ten sam: najpierw gadanina, potem strzelanina z eksploracją, a na koniec ucieczka i oddawanie strzałów w biegu albo podczas jazdy. W drugiej połowie gry zaczęło mnie to nieco męczyć.
Łyżka dziegciu w beczce miodu.
Blood & Truth to nie jest niestety długi tytuł, a do tego twórcy sztucznie wydłużają czas spędzony w goglach na głowie. Co prawda na liście misji widać blisko 20 pozycji, ale wiele z nich to de facto… tylko na pozór interaktywne scenki przerywnikowe. Nie mogłem pozbyć się też wrażenia, że gra jest przegadana.
Stojąc z Move’ami w łapach nie raz i nie dwa przysiadałem po omacku na kanapie. Korciło mnie, by wyciągnąć smartfona. Rozumiem, że twórcy chcieli nakreślić tło fabularne, ale gracz na stojaka z goglami na głowie dużo szybciej się niecierpliwi niż z padem w dłoni, półleżąc na kanapie.
A wystarczyłoby dać mu w tym czasie coś do roboty.
W większości statycznych scen jedyne, co można robić, to słuchać dialogów i machać rękami. Awatar praktycznie zawsze stoi w miejscu. Już bym wolał, by ograniczono liczbę takich ujęć na rzecz rozmów podczas akcji. Rozumiem jednak, że twórcy Blood & Truth rozpaczliwie szukali sposobu, by wydłużyć czas gry.
Liniowe misje same w sobie nie zachęcają, by przechodzić grę jeszcze raz. London Studios ma jednak marchewkę w postaci systemu tzw. znajdziek, które dzielą się na przedmioty kolekcjonerskie (trafiają na półkę w bazie) oraz psujące immersję znaczki (w które trzeba z niewiadomego powodu strzelić). Do tego dochodzą różne wyzwania.
Są jednak elementy, które do tego zniechęcają.
Zaskoczyło mnie, że sterowanie potrafiło wkurzać. Strzelanie z karabinów wymagających dwóch rąk nie sprawiało frajdy, a często zamiast wziąć do ręki nowy magazynek, trafiałem w stopę. Dosłownie. Trudno też zanurzyć się w świat przedstawiony, skoro telewizory nie wybuchają, gdy się do nich strzela, a kubki przyspawano do biurek.
Oczywiście w zwykłych strzelaninach też raczej nie można podnosić wszystkich przedmiotów, a bohater pędzi z lokacji do lokacji z dymiącą spluwą w dłoni, ale gry w wirtualnej rzeczywistości rządzą się swoimi prawami. Skoro mogę poruszać rękami awatara, to dlaczego tylko niewielką część elementów otoczenia mogę nimi złapać?
Sony wkurza mnie też tym głupim wymuszaniem polskiej wersji językowej.
Zwykle gram tak, jak oglądam filmy - z angielską ścieżką dźwiękową i z polskimi napisami. W większości przypadków zmiana jest problemem, ale produkcjach Sony na wyłączność ostatnio jest to problemem - wcześniej w przypadku Spider-Mana od Insomniac Games, a teraz właśnie w Blood & Truth.
W menu gry tak po prostu nie ma opcji zmiany języka. A skoro to taki interaktywny brytyjski film akcji, to wolałbym słyszeć ten charakterystyczny brytyjski akcent. Bez niego Blood & Truth traci sporo uroku. Jak się jednak okazuje, język w grze można zmienić - ale wyłącznie zmieniając język całej konsoli.
Podczas rozgrywki w Blood and Truth w dodatku ciągle myślałem o tym, że już nie mogę się doczekać premiery PS5.
Konsolom obecnej generacji od samego początku brakowało mocy obliczeniowej. Nawet premiery PlayStation 4 Pro i Xbox One X dużo w tej materii nie zmieniły. Wirtualna rzeczywistość jest w dodatku co do zasady dużo bardziej zasobożerna niż tytuły uruchamiane bezpośrednio na ekranach telewizorów.
Gry na PSVR muszą przecież cały czas w tle rejestrować ruch użytkownika oraz kontrolerów w trójwymiarowej przestrzeni. Do tego dochodzi generowanie obrazu w Full HD - gogle mają rozdzielczość po 920 na 1080 pikseli na oko - w aż 90 klatkach na sekundę. Nie sposób było uniknąć pewnych kompromisów.
Przepaść w jakości oprawy graficznej widać jak na dłoni.
Blood & Truth, podobnie jak inne gry na PSVR, pod względem oprawy przywodzi na myśl tytuły na PlayStation 3. Ograniczona interaktywność świata przedstawionego boli, tak samo jak uproszczone animacje wybuchów, modele postaci czy tekstury. To jednak nie jest wina leniwych programistów, tylko ograniczeń platformy.
Wiemy jednak, że nowa generacja konsoli Sony ma być kompatybilna z dotychczasowymi goglami. Zaoferuje też znacznie więcej mocy obliczeniowej. Dopiero wtedy takie gry jak Blood & Truth będą miały okazję zbliżyć się pod względem oprawy do tych najpiękniejszych gier, których z myślą o PSVR nie projektowano.
Co wcale nie oznacza, że Blood & Truth lepiej sobie odpuścić.
Nowa gra London Studios ma swoje wady, ale i tak jest jedną z przyjemniejszych gier w VR. Chociaż nie jest to tytuł idealny i wolałbym, by miał ciut więcej więcej zawartości, to jednak jeśli już gracz wysupłał pieniądze na gogle, to powinien nowej grze się przyjrzeć. Nie jest to jednak tytuł, który mógłby w pojedynkę przekonać do zakupu gogli.
Na ten moment w wirtualnej rzeczywistości znacznie lepiej sprawdzają się takie gry jak Superhot czy Beat Saber, które opierają się nie o grafikę przypominającą nasz świat, a o geometryczne kształty. Nie zmienia to jednak faktu, że póki PlayStation 5 się nie pojawi, Blood & Truth będzie jeśli nie najlepszym, to jednym z najlepszych shooterów na PSVR.