Robot Washington Post napisał już 850 tekstów i nie wiem, w czym on jest niby gorszy od polskich mediów
Żeby nie zostać posądzonym o autoerotyzm, nie będę wam opowiadał jak pracuje Marcin Maj czy Marek Krześnicki z Bezprawnika. Opowiem wam, jak wygląda praca Patryka Słowika z Dziennika Gazety Prawnej.
Kiedy w Polsce panował poważny kryzys związany z reformą sądownictwa, dziennikarz DGP praktycznie nie spał, tworząc najlepsze w kraju teksty na temat tego, co się wyprawia w Sejmie. Pewnego wieczora zagadał do mnie, że ma naprawdę mocną rzecz i mi nie powie, bo zjemy mu tego newsa na Bezprawniku, zanim numer nie pójdzie do druku. Ale że nie spał już z 40 godzin i sam nie może uwierzyć w to, co znalazł i że teraz to już na pewno nie zaśnie.
Jeszcze zanim numer trafił do kiosków, ale na stronie internetowej ujawniono już o co chodzi, Patryk pokazał mi, że Sejm i Senat przegłosowały różne ustawy o Sądzie Najwyższym, na dodatek nie brakło w nich błędów. Z punktu widzenia rzetelnego prawodawstwa - rzecz niedopuszczalna. Posłowie rozjechali się na wakacje, nie bardzo było jak to odkręcić, Marszałek Sejmu wygrażał nawet pozwami Gazecie Prawnej (chyba ostatecznie nic takiego nie miało miejsca, więc redakcja najwyraźniej miała rację). A jak te różnice odkrył Patryk? No, cudów nie ma, punkt po punkcie czytał i sprawdzał, czy aby nic się nie zmieniło. Byłem zdziwiony, ale nie korzystał nawet z narzędzia do śledzenia zmian w tekście.
Na drugim biegunie mamy grupę medialną, w której pracuje Pan Krzysztof, Pan Bartosz i Pan Robert (imiona zmienione, bo nie chodzi tu o lincz, a o ideę).
Pan Krzysztof dziś od rana między godziną 6.00 rano a 13:00 napisał 8 wpisów dla portalu, w którym pracuje. Zdążył przez ten czas skakać przez aborcję, wycinkę drzew, ekonomię Japonii, prawo konstytucyjne Norwegii, nowe samochody Toyoty, konstruktywne wotum nieufności, poradnik wychowywania dzieci, aż po podsumowanie perspektyw następnego Konkursu Chopinowskiego.
Pan Krzysztof mógłby być człowiekiem renesansu o wielu zainteresowaniach, ale trudno jest nazwać jego pracę dziennikarstwem, skoro każdy kolejny tekst to po prostu przepisane swoimi słowami newsy z Radia Zet, Onetu, PAP-u, Spider's Weba, Złomnika czy wreszcie Rzeczpospolitej. Żadnej inwencji twórczej, nawet żadnej opinii własnej - nie, przerobienie tego do roli felietonu byłoby już za ambitne.
Moim zdaniem tak pracuje sporo redakcji w sieci.
Z jednej strony nie ma nic złego w tym, że jedno medium opracowuje informacje, do których dotarł ktoś inny - szczególnie jeśli potrafi się wznieść na pewien poziom i podać źródło oryginału, z drugiej strony - dobrze jest jednak zachować jakieś proporcje i czasem wnosić coś od siebie. Zwłaszcza że akurat w tym przypadku mam na myśli portal, który miał być miejscem opinii i debaty elit intelektualnych Polski. Tych elit już tam nie ma, chyba nigdy nie było, co gorsza - dostrzegam cykliczny odpływ dziennikarzy zdolnych do tworzenia własnych treści, jakiejś (choćby obcej mi) myśli przewodniej.
Nie, zostało kilka osób, które przez 8 godzin dziennie przepisują cudze artykuły własnymi słowami, nie płynie za tym żadna własna inwencja dziennikarska, nie ma tam za grosz autorskiego felietonowego zacięcia, w sumie to chyba jest im nawet obojętne, czy przepisują akurat poradnik karmienia piersią noworodka, wyniki wyborów w Burkina Faso czy ranking akumulatorów samochodowych.
Piszę o tym, ponieważ nie rozumiem, w czym jest to niby lepsze od robota
Pewnie część z was sprawę robota Washington Post komentowałaby słowami o "upadku dziennikarstwa", z którym i tak nie jest już najlepiej. Moim zdaniem dziennikarstwo rzeczywiście miało lepsze chwile, ale nowe formaty medialne wykształciły potrzebę nowych formatów redakcyjnych. Są więc blogi i blogoidy stawiające na wyraziste, mocno personalne teksty, a także serwisy, które po prostu żyją z przepisywania lub streszczania innych.
Bot imieniem Heliograf miał pisać dla Washington Post artykuły na temat Igrzysk Olimpijskich w Rio, ale - podobnie jak ja na Spider's Web - bardzo szybko przerzucił się na politykowanie i głównie problem wyborów w Stanach Zjednoczonych, że Clinton szatan, Trump nadzieja, Korwin krul i takie sprawy. Napisał tych tekstów 850 i szło mu to ponoć całkiem sprawnie. Ba, nawet może lepiej, niż sprawnie, bo choć były to w większości krótkie depesze, to przynajmniej na temat.
Czy boty to przyszłość i nadzieja dziennikarstwa? Częściowo tak, ponieważ przepisanie informacji pochodzących z innych źródeł własnymi słowami nie jest wcale takie trudno, czego dowodzi przynajmniej kilka serwisów w naszym kraju, które w ogóle przestały już tworzyć autorskie treści. Natomiast obawiam się, że potencjalna szansa, jaka idzie za takim rozwiązaniem - podniesienie standardów poprzez wprowadzenie neutralności gwarantowanej przez skupienie na faktach - to marzenie.
W końcu lada moment jakiś wydawca wymusi, by w artykułach nacechowanych negatywnie bot nie używał słowa na przykład "Muzułmanin" i wrócimy do punktu wyjścia. Takie dziennikarstwo mamy już dziś. A to tylko jeden z jego 99 problemów.