W kupie siła, czyli tłum nie zawsze ma rację
Rick Gervais powiedział żartobliwie w The Daily Show, że Twitter służy mu do dzielenia się głupotą ze światem. Przywołał przykład - napisał tweeta, że przekaże 10 tysięcy funtów na cele charytatywne, jeśli nikt nie prześle dalej tej wiadomości. Jego obserwatorzy przesłali ją dalej natychmiastowo. Napisał ponownie - odda 15 tysięcy funtów, jeśli nikt - i podkreślił - nikt nie prześle tweeta dalej. Zgadnijcie, co się stało?
Boston, Reddit, media społecznościowe - ostatni tydzień był szalony dla internetu. Serwis społecznościowych newsów rozpoczął “polowanie” na zamachowca z Bostonu - porównywano zdjęcia, szukano postaci, które miały plecak, a potem go nie miały. Fałszywie wytypowano niewłaściwe osoby, Twitter podchwycił wiadomość i w zasadzie zrobił się jeden wielki bałagan. Media tradycyjne najpierw podłapały Reddita, potem zaczęły go krytykować, Reddit się bronił, potem ugiął pod atakiem DDoS - jeden wielki cyrk. A policja i tak doszła do sprawców zamachu.
W międzyczasie media te mniej tradycyjne, internetowe, wałkowały całą sprawę Reddita podkręcając atmosferę, oceniając, przyznając się do błędów, próbując doszukać się w całym szaleństwie czegoś sensownego lub po prostu licząc na kliki. Zaczęto zastanawiać się nad znaczeniem “breaking news”, nad wpływem mediów społecznościowych na śledztwa i nad tym, jak marną wartość mają tak naprawdę sieci społecznościowe i ich użytkownicy w roli dziennikarzy nowych czasów.
Całość wzbudziła ogólny niesmak. Nie dlatego, że była niesmaczna - przecież była - a dlatego, że nagle wyrwano Amerykanów, ale nie tylko, z pewnego fałszywego przeświadczenia, że społeczności internetowe są wspaniałe. Nagle pękła banieczka Web 2.0, 2.5 czy 3.0. Niech każdy nazywa jak chce.
Nagle wylano na ludzi, na media i na internautów wiadro zimnej wody i pokazano im, że wcale nie zawsze mają rację. Nie zawsze mogą być nieomylni, a “w tłumie” nie zawsze ma się rację. Po zrywach związanych z ACTA czy SOPA, po pokazaniu mocy organizowania się w internecie pojawiło się poczucie, że takie formy - takie masowe akcje, które jednoczą za pomocą sieci - mają ogromną siłę, że w końcu tłum może zostać wysłuchany.
Poczucie fałszywe, bo nie dość, że wywołanie potężnych akcji jest rzadkie i ciężkie, to na dodatek w sieci działają takie same mechanizmy, jak w rzeczywistym świecie. Takie same, jak na przykład w tłumie, który potrafi linczować niewinną osobę, która zrobiła coś wyrwanego z kontekstu. Albo jak w przypadku manipulacji mediów tradycyjnych, które potrafiły niejednokrotnie przekonywać o winie podejrzanych jeszcze przed wydaniem wyroku.
Nie do końca zrozumiałe jest oburzenie mediów na Reddita - przecież media robią dokładnie to samo. Wyrokują, oskarżają i piętnują. Może chodzi o zabieranie im pracy? Może tak naprawdę chodzi o obawę, że w czasach internetu media tracą grunt pod nogami nie tylko przez reklamowo-ilościową transformację, ale też przez domorosłych śledczych, blogerów i informatorów?
Może chodzi o to, że tak naprawdę wiele wiadomości nie ma żadnej wartości albo że jest ich już tyle, że przeciętny człowiek nie potrzebuje do szczęścia większości? Może chodzi o odwrócenie ról media-odbiorcy?
W każdym razie sprawa zamachów w Bostonie i internetowej obławy rozczarowuje na wielu poziomach. Od braku odpowiedzialności za czyny, czyli krótkowzroczne publikowanie kompletnie niezweryfikowanych informacji o podejrzanych, przez ślepe zapatrzenie w nie mediów, które powinny weryfikować, po późniejsze rozczarowanie tychże, że zostały wprowadzone w błąd.
A najbardziej rozczarowuje niewiedza internautów, brak wyobraźni i podatność na manipulacje.