Mówili, że stajnia jednorożców jest ekstrawagancka i nie pasuje do centrum. Mylili się
Przykład łódzkiej "stajni jednorożców" może być jednak cenną lekcją, że nie warto zbyt wcześnie przekreślać odważnych i szokujących projektów. Na początku mogą wywołać zdumienie, ale warto dać im szansę, bo odmieniają i wzbogacają dobrze znaną przestrzeń. Wiem, co piszę, bo sam popełniłem ten błąd.
W trakcie jednej z rozmów z niepraktykującym architektem zeszliśmy na temat łódzkiego centrum przesiadkowego, „przesiadkowa”, które wśród mieszkańców ma jeszcze jedną nazwę - „stajnia jednorożców”. Jest nieprzypadkowa, bo charakterystyczny kolorowy dach przypomina miejsce jak z bajki.
Kiedy ogromna wiata powstała budziła sprzeczne uczucia
Niektórzy eksperci od architektury łapali się za głowy pisząc, że sama konstrukcja może imponować i przez to schlebiać gustom – w końcu to coś nowego, innego, rzucającego się w oczy – ale tak naprawdę spełnia tylko podstawową funkcję, czyli jest miejscem, gdzie zatrzymują się tramwaje. Tymczasem od prawdziwego centrum przesiadkowego powinniśmy wymagać czegoś więcej niż tylko podobania się: kiosków, toalet czy punktów z przekąskami. W Łodzi postawiono zrobić wrażenie i nic więcej. Czy o to w nowoczesnej architekturze powinno chodzić? - pytali wątpiący.
Mój rozmówca wspomniał o reakcjach mieszkańców na taką krytykę. Łodzianie bronili wiaty, bo cieszyli się, że dostali coś, co im się podoba. Wręcz z dumą przyjęli oryginalny projekt, zaczęli się nim szczycić. Niepraktykujący architekt zrozumiał, że zdania krytyków to jedno – najważniejsze, żeby ludzie mieli frajdę. Owszem, bardzo łatwo odbić piłeczkę i krytykować schlebianie gustom, ale myślę, że coś w tym jest.
Lubię przechodzić obok stajni, chociaż kilka lat temu wydawała mi się dziwem niepasującym do otoczenia
Coś, co było kiedyś dla mnie wadą, dziś jest już jednak zaletą. Może dlatego, że oswoiłem się z widokiem, ale może ważniejsze jest co innego – że czasami plusem jest wyjście poza schemat, poszukanie innych rozwiązań, szczególnie w tak dynamicznym miejscu jakim jest centrum miasta. Kontrast bywa interesujący, żywy, sprawia, że coś się dzieje. Oczywiście bardzo łatwo przekroczyć granicę, ale czasami okazuje się, że nie jest tak źle, jak można się było na początku spodziewać.
Pusta przestrzeń ożyła. Z ciekawości odpaliłem sobie zdjęcia sprzed 11 latu, kiedy nie było ani wiaty, ani tym bardziej wybudowanego niedawno wieżowca. Pustka razi. To, co jest teraz, tworzy intrygujący, żywy miks.
Nie da się ukryć, że wiata stała się jednym z nowych symboli miasta. Widać ją z daleka. Fantastycznie wygląda latem, kiedy zachodzi słońce i oświetla tę część centrum. Jest prawdziwą bramą, którą wkracza się i opuszcza śródmieście. Stajnia jednorożców jest symbolem ciekawym, bo choć kolorowy dach nawiązuje do secesji, to przecież daleko jej do charakterystycznej łódzkiej cegły, skojarzeń z fabrykami. Jest udaną próbą stworzenia czegoś nowego. Niedawno do stajni dołączyła rzeźba jednorożca, przy której ludzie robią sobie zdjęcia, jest też punktem spotkań, miejscem, które łatwo wskazać, by dalej wspólnie ruszyć w drogę.
Nie widziałem jeszcze w całości nowego warszawskiego Muzeum Sztuki Nowoczesnej. Oglądany z daleka wydawał się ciekawy, ale ja lubię takie minimalistyczne, proste, trochę surowe, a jednocześnie lekkie bryły. Co najważniejsze nie zdominował otoczenia. Niby inny, a jednak dobrze wkomponowany.
Dobrze obrazuje to ta perspektywa:
Obserwując dyskusję o budynku nietrudno o wrażenie, że nie o architekturę tu chodzi. Są zwolennicy propozycji zakładającej, że siedziba Muzeum Sztuki Nowoczesnej mieści się w czymś w rodzaju XIX w. albo i jeszcze wcześniejszego pałacyku na sterydach, ale znacznie częściej krytycy wybiegają dalej i zwracają uwagę, że w ogóle cała tu sztuka nowoczesna to jakieś durne wymysły, dorabianie ideologii do prostych i nieciekawych rzeczy, snobowanie się i próba wywyższania przed tymi, którzy tego nie chcą spróbować rozumieć. Ale też, bądźmy uczciwi, pojawią się faktycznie takie głosy, że krytyka budynku to właśnie efekt niechęci Polaków do sztuki, brak wiedzy itd. Strony jak zwykle zaciskają pięści, a budynek jest pretekstem do kolejnego starcia.
Jedni mówią, że siedziba MSN nie zrobi wrażenia na osobach z zagranicy, bo jest powtarzaniem po innych, gdy powinna podążać własnymi drogami, a inni z kolei szczycą się, że już przykuła uwagę. Tymczasem to wszystko bez znaczenia. Ważniejsze jest to, jak obiekt będzie oddziaływał kiedy będziemy obok niego przechodzić. Jak zacznie zmieniać się przestrzeń wokół niego - a już widać, że została ciekawie wzbogacona. Czy będzie wzorem, jak budować w przyszłości? Nie, ale czy wszystko musi nim być?
Jeśli więc warszawska siedziba MSN wam się nie podoba, to być może warto dodać: jeszcze wam się nie podoba. Jestem najlepszym przykładem na to, że projekt, który budził wątpliwości, może do siebie przekonać z czasem. I to duża zaleta. A że nie jest oryginalny, nie wyważa drzwi, nie wywołuje ochów i achów zagranicznej krytyki? Bywa i tak, ale ja już nie wyobrażam sobie tego kawałka centrum bez stajni. I coś czuję, że niedługo większa liczba osób nie będzie mogła wyobrazić sobie Warszawy bez białej kostki.