REKLAMA

Recenzja Paper Mario: The Thousand-Year Door - to jest gra dla dzieci?!

Nie sądziłem, że Nintendo może nam oferować przygodę z Mario o tak nietypowej, ostrej i odważnej narracji. Paper Mario: The Thousand-Year Door diametralnie różni się od wszystkich innych gier z wąsatym hydraulikiem.

Recenzja Paper Mario The Thousand-Year Door - to gra dla dzieci?!
REKLAMA

Porwana (znowu!) księżniczka Peach bierze kąpiel w samotnej celi. Chwilę później, już ubrana i odświeżona, odkrywa, że drzwi jej więzienia stoją otworem. Idąc korytarzem, natrafia na terminal superkomputera. Sztuczna inteligencja przyznaje, że lubi ją obserwować (creepy!) i chce poznać się bliżej. Czyli naga kąpiel zrobiła swoje…

REKLAMA

Nie grałem w oryginał z GameCube, więc Paper Mario: The Thousand-Year Door jest dla mnie totalnym zaskoczeniem.

Paper Mario: The Thousand-Year Door to turowa gra RPG z bohaterami Nintendo. Jednak w przeciwieństwie do Super Mario RPG, nowe Paper Mario dla Switcha jest niezwykle bogate w dialogi oraz wypchane zróżnicowanymi, ważnymi dla fabuły postaciami. Więcej tutaj rozmawiania niż skakania, co stanowi ciekawą odmianę względem większości gier z Marianem.

To właśnie dialogi sprawiają, że momentami przecieram oczy ze zdumienia. Sztuczna inteligencja rodem z Odysei Kosmicznej podglądająca kapiącą się księżniczkę Peach to tylko jeden z wielu nietypowych motywów. Mamy tu też wielkiego smoka z fetyszem stóp, bohatera spoglądającego na kości swojego ojca czy bohaterkę tak chamsko podrywaną przez pewnego mieszkańca wioski, że wprost nazywa go oblechem.

Tego typu narracja kompletnie nie pasuje do świata Mario, jaki znamy. No i właśnie dlatego The Thousand-Year Door absolutnie wymiata.

W końcu mam do czynienia z grą Mario, w której fabularni bohaterowie są JACYŚ. Daleko im do ideałów. Mają swoje żądze. Lubią czarny humor. Grożą sobie, przezywają się, nawet ze soba flirtują. Oczywiście te przekazy są zmiękczane kartonowym, bajkowym klimatem Paper Mario, ale wiecie - chodzi o sam fakt, że są.

To niesamowite, jak na przestrzeni kolejnych godzin rozgrywki narracja w Paper Mario: The Thousand-Year Door dojrzewa i nabiera dodatkowej głębi. Gra rozpoczyna się banalnie jak dziesiątki innych przygód Mario: porwana księżniczka, bandyci w porcie, smok w zamku do obicia. Jednak z każdą godziną produkcja wyłącznie zyskuje. Fabularnie, narracyjnie oraz gameplayowo.

Nie uważam jednak by Paper Mario: The Thousand-Year Door było odpowiednią grą dla małych dzieci.

Na opakowaniu możemy znaleźć symbol 7+, ale zdecydowanie nie rekomendowałbym tej produkcji polskim siedmiolatkom. Po pierwsze, z powodu braku rodzimej wersji językowej, co jest szczególnie dotkliwe w grze z takimi ścianami tekstu. Po drugie, właśnie z powodu treści, które zazwyczaj w grach Nintendo się nie pojawiają, a na pewno nie w tak dosadny sposób.

Co interesujące, testowana przeze mnie wersja europejska i tak została ocenzurowana względem edycji japońskiej, która ma mieć jeszcze więcej erotycznych oraz alkoholowych podtekstów. Kosmos! Nie mam pojęcia, jakim cudem Nintendo zatwierdziło ten projekt, ale cieszę się, że powstał i trafił na Switcha, bo dzięki temu przeżywam bardzo odświeżającą przygodę.

Jako turowe RPG, Paper Mario: The Thousand-Year Door robi co może, by walczyć z rutyną.

Chociaż drużyna Mario i banda przeciwników zawsze walczą jeden po drugim, jak na turówkę przystało, gra wprowadza kilka zręcznościowych mechanizmów zachęcających do zachowania uwagi. Fundamentalnym z nich jest aktywny blok - wciskając go w odpowiednim momencie, niwelujemy część nadchodzących obrażeń.

Ciekawym pomysłem jest zamiana każdego starcia w teatralny spektakl. Wliczając w to widownię, która czasem podrzuci nam pomocniczy przedmiot lub wręcz przeciwnie - zamachnie się na nas kamieniem. Sama scena, wypełniona papierowymi rekwizytami, także żyje swoim życiem. Czasem kartonowy zamek przewróci się i uderzy wroga, innym razem spadnie nam na głowę lampa i wywoła obrażenia od elektryczności.

Walka w Paper Mario: The Thousand-Year Door daje frajdę, bo nie opiera się na prostym atakowaniu jednego przeciwnika po drugim. Kluczem do zwycięstwa jest poznanie specyfiki wroga. Na żółwie koopa najpierw trzeba naskoczyć, by przewrócić je na plecy, a dopiero potem można zadawać im obrażenia. Z kolei na grzyby goomba w spiczastych hełmach lepiej nie skakać, bo nadziewamy tyłki na szpikulce.

W starciach jest spora głębia, zwłaszcza na późniejszym etapie, gdy bandy wroga stają się bardziej zróżnicowane. Kilka razy zdarzało mi się wycofać z potyczki, aby odwiedzić sklep i nabyć przedmioty typowo pod słabości wrogów. The Thousand-Year Door potrafi zaciągnąć gracza w kozi róg, gdzie nie ma jak i czym zadawać obrażeń przeciwnikom. To jest świetne. Jednocześnie to kolejny powód, dla którego 7-letnie dziecko mogłoby mieć z tą grą problem.

Paper Mario: The Thousand-Year Door działa gorzej niż oryginał z GameCube ale to na szczęście nic strasznego.

Na GameCube Paper Mario skacze i walczy w 60 fps. Na Switchu otrzymujemy tylko połowę tej płynności. W zamian The Thousand-Year Door wygląda znacznie lepiej niż oryginał. Remake to zupełnie nowe tekstury, tła, a nawet miejsca do odkrycia. Gra jest bardzo przyjemna dla oka, z unikalnym papierowym stylem.

Tytułowy „papier” to jednak coś więcej niż tylko kierunek artystyczny. Kartonowe uniwersum rządzi się własnymi zasadami, jak ta, że bohaterowie są cieniutcy jak karki papieru. Co za tym idzie, Mario może przechodzić przez kraty ogrodzenia albo zamieniać się w samolot origami, pokonując duże rozpadliny.

Dzięki „papierowym” mechanikom eksploracja stanowi bardzo ciekawe urozmaicenie turowych walk. Więcej tutaj łamigłówek niż skakania, ale nie mam nic przeciwko. Platformowych odsłon Mario jest na Nintendo Switchu przecież od groma.

Paper Mario: The Thousand-Year Door to niebanalna przygoda na kilkadziesiąt godzin z zadziwiająco ostrym pazurem.

Ostatnie gry Nintendo dla Switcha nie były przesadnie udane. Czuć, że Japończycy przerzucili najbardziej utalentowane zespoły do pracy nad zawartością dla nadchodzącej konsoli. Tym bardziej cieszy mnie, iż Paper Mario: The Thousand-Year Door jest tak dobrą, nietypową, długą i głęboką grą. Ta wyszczekana wersja przygód Mario okazuje się strzałem w dziesiątkę.

Nie sądziłem, że kiedykolwiek będę grał w grę z Mario dla narracji, a tutaj proszę. Paper Mario: The Thousand-Year Door zdobyło moje serce głębią, zarówno w wymiarze turowych starć, jak i bohaterów niezależnych oraz snutej opowieści. Jasne, wciąż mamy do czynienia z pogodną przygodą dla dzieci, ale tym razem nie jest ona infantylna, do bólu naiwna i przewidywalna.

Największe zalety:

  • Zaskakująco ostre, cięte, mocne dialogi
  • Dojrzalsze motywy oraz większa głębia narracji niż w innych grach Mario
  • Dobry pomysł na turowe starcia
  • "Papierowa" eksploracja stanowi świetne urozmaicenie
  • Bardzo przyjemna oprawa
  • Długa przygoda na kilkadziesiąt godzin, lepsza z każdą kolejną

Największe wady:

  • Cenzura względem wersji japońskiej
  • Taki sobie początek, wolno się rozkręca
  • Brak polskiej wersji językowej
REKLAMA

Ocena recenzenta: 8,5/10

Paper Mario: The Thousand-Year Door to bardzo pozytywne zaskoczenie i jedna z najbardziej nietypowych gier z Mario, w jakie grałem w całym swoim życiu.

REKLAMA
Najnowsze
Zobacz komentarze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA