Ziemniak udowodnił mi, że gry reverse bullet hell wymiatają. Byłem ignorantem
Obiecałem sobie, że nie oddam grom z subgatunku reverse bullet hell mojego cennego czasu. Wystarczyła jednak jedna sesja w Brotato, nieco z przypadku, aby postanowienie legło w gruzach.
Trochę w wyższością, trochę z politowaniem - tak czytałem debaty moich znajomych na Messengerze, ekscytujących się grą Vampire Survivors. Hit ze Steam to główny przedstawiciel subgatunku określanego jako reverse bullet hell - niezwykle prostego, by nie napisać prostackiego typu gier, w których gracz nie musi już nawet strzelać do przeciwników.
Gry z subgatunku reverse bullet hell odrzuciły mnie swoją pozorną prostotą.
Gry typu bullet hell są doskonale pamiętane przez starszych graczy, odwiedzających salony z automatami. Chodzi w nich o lawirowanie w morzu pocisków i ataków przeciwnika, jednocześnie rozprawiając się z wrogami oraz bossami. Kultowe klasyki bullet hell to DonPachi, Ikaruga, Gradius oraz R-Type. Współcześnie helle wróciły do łask dzięki takim hitom jak Enter the Gungeon czy rozbudowane, klimatyczne Returnal dla PlayStation 5.
Jak sugeruje nazwa reverse bullet hell, nowy subgatunek odwraca część założeń klasyków z automatów. Gracz już nie unika morza pocisków wroga, ale SAM JEST TYM MORZEM. Zbiera i ulepsza bronie, mogąc nosić ich kilka jednocześnie, wszystkie automatycznie strzelające do przeciwników zbliżających się do bohatera. Zadaniem gracza pozostaje omijanie hord wrogów, podczas gdy heros sam strzela w ich kierunku, metodycznie ograniczając liczebność przeciwnika.
Reverse bullet hell odrzucił mnie swoją prostotą, którą pomyliłem z prostackością. Jako osobie wychowanej na kafelkowych shooter arenach, gdzie czas reakcji i precyzja stanowiły podstawy sukcesu, gry takie jak Vampire Survivors jawią się jako zaprzeczenie dobrej zabawy, głównie za sprawą automatyzacji walki. Trochę jak strategie na smartfonie, gdzie większość rozgrywki to czekanie na wybudowanie garnizonu i rekrutację wojska.
Rozumiałem, że ze względu na swoją prostotę Vampire Survivors może stanowić przyjemną odskocznię dla moich 30-letnich znajomych, ale nie podzielałem ich fascynacji. Przeciwnie, po kilku rundkach z wampirami obiecałem sobie, że nie będę marnował czasu na reversale, gdy wychodzi tyle wspaniałych, poważnych gier wideo.
Pobieranie aktualizacji Starfielda sprawiło, że musiałem zabić kilka minut na Xboksie. Zobaczyłem wtedy ziemniaka.
Z systemowej belki Game Passa na Xboksie Series X złościł się na mnie bajkowy ziemniak z czerwoną opaską niczym Rambo. Wzruszyłem ramionami, kliknąłem w kafelek i wybrałem opcję rozgrywki w chmurze, bez pobierania plików. Miałem tylko kilka minut do zabicia, chciałem więc uruchomić cokolwiek. Im mniejsza produkcja, tym lepiej. Moim oczom ukazał się ekran tytułowy: Brotato.
Z rozczarowaniem odkryłem, że Brotato to kolejny przedstawiciel subgatunku reverse bullet hell. Skoro jednak jestem już w grze, a Starfield kończy się pobierać, równie dobrze mogę rozegrać poziom czy dwa. No więc rozegrałem. Ponad sześćdziesiąt. Starfield był już dawno pobrany, aktualizacja zainstalowana, a ja nie mogłem się oderwać od głupiego ziemniaka. Od gry tak prostej wizualnie, że nawet żona była szczerze zdziwiona, iż ogrywam takiego potworka.
Brotato szybko mnie wyjaśnił. Chociaż proste, gry reverse bullet hell na pewno nie są prostackie.
Wojowniczy ziemniak uzmysłowił mi to, czego nie były w stanie wampiry: chociaż rozgrywka w sensie motorycznym faktycznie jest prosta, skrywa się pod nią taktyczne i stale ewoluujące piękno, budowane na tworzeniu unikalnych buildów - kompozycji broni, wzmocnień oraz umiejętności, dzięki którym każda rozgrywka jest nieco inna od poprzedniej.
Przykładowo, w Brotato mogę wybrać takiego ziemniora, który ma absurdalne wzmocnienia do ataku bronią palną, ale wciska spust tylko wtedy, kiedy… stoi w miejscu. Albo takiego, który jest niezwykle szybki oraz wytrzymały, lecz może korzystać z wyłącznie jednej broni (na sześć slotów!) w danym czasie.
Z poziomu na poziom hordy wrogów są coraz liczniejsze, za to gracz wybiera nowe umiejętności oraz przedmioty do kupienia. Około piętnastej fali wrogów dochodzi już do wyklarowania, czy pomysł na rozgrywkę i build zdał egzamin. Nie zdał? Żaden problem. Eksperymentowanie z broniami i modyfikatorami to połowa zabawy. Druga połowa to bezstresowa, intensywna akcja zaraz od momentu wybrania „start” w menu głównym.
Uwielbiam odpalać Brotato gdy mam zaledwie kilkanaście minut wolnego. Gra jak mało która zachęca do eksperymentowania, chociaż zazwyczaj jestem graczem mocno zachowawczym i defensywnym. Różnorodność broni, umiejętności i przedmiotów jest jednak tak duża, że aż chce się wszystkiego spróbować. Przykładowo, mój ostatni sukces to ziemniak wykorzystujący wyłącznie broń białą, który stawia automatyczne wieżyczki obronne po zetknięciu każdego niewinnego drzewa.
Dlatego apeluję: nie bądźcie takimi ignorantami jak ja i dajcie szansę Brotato.
Jeśli gra nie przypadnie wam do gustu, stracicie najwyżej kilka minut. Tytuł jest bowiem dostępny za darmo na Androidzie oraz iOS, a także w ramach PC Game Pass oraz Xbox Game Pass. Pragnę was jednak ostrzec: jest szansa, że wsiąkniecie w Brotato jak w bagno, tak jak było w moim przypadku. Chociaż na gry z subgatunku reverse bulle hell patrzyłem z wyższością, jestem chory, jeśli nie odpalę Brotato raz na kilka dni.
Brotato nie jest ani ładne, ani rozbudowane pod względem czystej rozgrywki. Mimo tego produkcja wciąga, angażuje no i przede wszystkim daje masę frajdy. Tworzenie unikalnych ziemniaków, podsycane losowością wewnętrznej ekonomii, skutecznie infekuje chorobą „jeszcze jednego podejścia”. Szkoda, że tak późno przekonałem się o tym na własnej skórze.