REKLAMA

Linux pobił rekord, ale więcej nie ugra. Producenci mają go gdzieś, a użytkownicy w sumie też

Trudno się nie cieszyć z kolejnych sukcesów otwartego, wolnego, niezależnego oprogramowania. Linux to prawdziwa potęga, choć nigdy na dobre nie zagościł na komputerach osobistych statystycznych użytkowników. Teraz ma na to szansę wyłącznie dlatego, że konkurencji już niespecjalnie zależy.

Linux PC udziały przyszłość
REKLAMA

Sensacyjna wiadomość. Z najnowszych danych serwisu StatCounter wynika, że Linux osiągnął największy udział na rynku komputerów osobistych w historii, zgarniając 3,08 proc. udziału. Przy czym warto zauważyć, że chodzi tu wyłącznie o desktopowe systemy linuxowe. Tyle że właściwie to te statystyki są bardzo niekorzystne dla wspomnianego Linuxa.

REKLAMA

StatCounter wyróżnia bowiem, całkiem słusznie zresztą, kilka linuxowych platform jako osobne byty. Na desktopach są to Chrome OS i Windows (sic!). Są to bowiem na tyle duże twory, że nie ma sensu mieszać ich z resztą linuksowych bytów i zasługują na szczególne wyróżnienie.

Zaraz, jak to? Chrome OS to może i Linux, ale Windows?

Linux jest otwarty i bezpłatny, co oznacza, że jego kod źródłowy może być dowolnie wykorzystywany, modyfikowany i rozpowszechniany. Linux działa na wielu architekturach i platformach sprzętowych, od komputerów biurkowych po telefony komórkowe. Pozwala na instalację i uruchamianie różnych dystrybucji, czyli gotowych pakietów oprogramowania zawierających system operacyjny i dodatkowe narzędzia.

Każda dystrybucja Linuxa ma swoje własne cechy i zalety, a użytkownik może wybrać tę, która najlepiej odpowiada jego wymaganiom. Linux umożliwia również korzystanie z wielu środowisk graficznych, które wpływają na wygląd i funkcjonalność interfejsu użytkownika. Linux oferuje także możliwość konfiguracji szerokiego zakresu funkcji i parametrów systemowych, takich jak uprawnienia dostępu, zarządzanie procesami, automatyzacja zadań czy obsługa plików.

To unikalny zestaw zalet, za sprawą którego Linux jest tak popularny w pewnych branżach. To system, który rozwijany jest przez wszystkich chętnych chcących się zaangażować i który można przygotować jako szytą na miarę platformę dla dowolnego rodzaju specjalisty. Dla porównania, macOS i Windows są systemami monolitycznymi, których części składowych modyfikować się nie da. A przynajmniej nie w łatwy sposób.

To jednak również oznacza, że technologię stojącą za Linuxem można wykorzystywać na rozmaite kreatywne sposoby. Chrome OS można zaliczyć do systemu linuxowego: nie tylko funkcjonuje na jądrze (serce systemu operacyjnego) Linuxa, to na dodatek pozwala na uruchamianie linuxowych aplikacji. Ale Windows?

Windows ma na pokładzie Linuxa. Dożyliśmy czasów, w którym system Microsoftu wita użytkownika komunikatem Welcome to Ubuntu

Windows ma swój własny, autorski kernel, czyli jądro. Ale oprócz tego w systemie znajduje się też linuxowy kernel, który jest ładowany do pamięci w razie potrzeby. W jakim celu? By zapewnić zgodność z aplikacjami. Użytkownik Windowsa może równolegle pracować w aplikacjach dla Windowsa i w aplikacjach dla Linuxa. Bez sztuczek w formie translacji czy emulacji - okno w okno można korzystać z, na przykład, Lightrooma dla Windows i GIMP-a dla Linuxa. Windows to w pewnym (fakt, dość naciąganym) sensie kolejny Linux.

To właściwie oznacza, że aplikacje dla Linuxa można uruchomić na niemal dowolnym komputerze. Komputery Mac co prawda nie zapewniają tego fabrycznie, ale z uwagi na wspólnego przodka Linuxa i macOS-a co bardziej zaawansowani użytkownicy i z tym sobie poradzą.

Jakim cudem Microsoft dopuścił do tego, że aplikacje dla Linuxa można uruchomić na prawie każdym nowym komputerze?

Młodsi czytelnicy mogą tego nie pamiętać, ale swego czasu Microsoft, dominujący na rynku systemów operacyjnych dla PC, deklarował Linuxa jako swojego śmiertelnego wroga. Z ust ówczesnych dyrektorów Microsoftu padały wręcz często bulwersujące deklaracje, w tym że otwartoźródłowe oprogramowanie to rak branży. Firma dopuszczała się też wielu nieetycznych działań, by zablokować jakiekolwiek możliwości rozwoju Linuxa na komputerach osobistych. To w efekcie zepchnęło go do nisz, w których Windows akurat nie sprawdza się dobrze. Czyżby Microsoft i reszta odpuściły rynek systemów operacyjnych? W pewnym sensie... tak.

Systemy operacyjne nie znikną i nigdzie się nie wybierają, są i będą niezmiennie niezbędne jako pomost łączący sprzęt i aplikacje. Ich rola jednak istotnie się zmieniła. Niegdyś to sam system był istotnym komercyjnie produktem, bardzo ważne były liczby sprzedanych licencji czy kupione pakiety obsługi technicznej, czy jeszcze inne parametry sprzedaży. Dziś system operacyjny to bardziej oprogramowanie układowe i zestaw mechanizmów mających zachęcić użytkownika do rozmaitych usług online. A no i środowisko uruchomieniowe dla tych dinozaurów, którzy jeszcze nie korzystają z chmury, wirtualizacji, aplikacji webowych i streamingu.

Nie licząc specjalistycznych i rozbudowanych narzędzi (często liczących sobie już dziesiątki lat historii) oraz aplikacji szytych na miarę do wewnętrznego użytku w danym przedsiębiorstwie, większość nowych tworów powstaje technikami multiplatformowymi. Jedna i ta sama aplikacja o tym samym lub bardzo zbliżonym kodzie działa na Maku, Androidzie, Windowsie, iPhonie czy nawet Linuksie. Jest tańsza w utrzymaniu, a i użytkownicy wydają się być do tego przekonani. Wszak na desktopach już dziś najczęściej wykorzystywanym środowiskiem uruchomieniowym jest nie makowe czy windowsowe, a to w ramach przeglądarki Chrome.

Według raportu firmy BuiltWith z 2020 r., istnieje ponad 1,7 mld aktywnych stron internetowych na świecie, z czego około 10 proc. to aplikacje webowe. Oznacza to, że istnieje około 170 mln aplikacji webowych na świecie. Nie wiadomo jednak, ile z nich powstało w ciągu ostatniego roku. Można jednak założyć, że liczba ta rośnie wraz z rozwojem technologii i zapotrzebowania na usługi online. Kwitnie też rynek chmurowy i wirtualizacji, co oznacza, że coraz łatwiej i wygodniej strumieniować aplikacje z centrum danych pracodawcy (co na dodatek jest bezpieczniejsze). Coraz więcej działów IT w korporacjach właśnie w ten sposób zapewnia środowisko robocze pracownikom. I coraz więcej firm myśli o podobnym modelu dla konsumentów.

Spider's Web uruchomiony w Microsoft Edge dla Ubuntu. Bo... dlaczego nie? Choć można zadać i odwrotne pytanie.

To jeden z bardzo wielu powodów (inne są nieistotne dla poruszanej tematyki, więc je pomińmy), dla których Microsoft odpuścił Linuxowi. Rodzaj systemu operacyjnego traci na znaczeniu. Dla Microsoftu nie jest ważne, że użytkownik używa aplikacji Microsoft 365 (Office) na Windowsie czy na Macu czy na PC z Linuxem - bo używa i płaci za Microsoft 365, co jest celem nadrzędnym. I trzeba dbać o to, by z tego Microsoft 365 był zadowolony również na iPadzie, iPhonie czy na tablecie z Androidem. Pewnie, z Windowsem byłoby na wiele sposobów lepiej, ale to raczej wisienka na torcie. Taką samą analogię można napisać do wielu innych usług. Gmail na Androidzie jest super, ale przecież na Windowsie i Linuksie też działa znakomicie.

Microsoft wręcz stworzył wersję przeglądarki Microsoft Edge na Linuxa. Głównie po to, by ułatwić pracującym na tym systemie programistom testowanie zgodności aplikacji z Edge’em. Ale również po to, by mieć pewność, że użytkownik na Linuksie może korzystać dalej z Excela, Teams, Loopa, Xboxa i reszty w przeglądarce odpowiednio pod te usługi przetestowanej. Microsoft bowiem z rozkoszą zamieniłby, gdyby musiał wybierać, każdego użytkownika Windowsa na użytkownika Microsoft 365 lub Xbox Game Pass.

Jest też oczywiście kwestia Apple’a, ale ten na system operacyjny patrzy zupełnie inaczej. Dla Apple’a istotna są sprzedaż urządzeń i wyniki finansowe usług App Store i Pay. OS jest dla Apple’a wyłącznie elementem łączącym te elementy układanki i jako produkt sam w sobie nie ma znaczenia od niepamiętnych czasów. To oczywiście nie oznacza, że macOS czy iOS nie są prowadzone z należytą dbałością - wręcz przeciwnie - ale model, w jakim funkcjonuje Apple, inaczej definiuje rynek. Apple nie dba o sukces Linuxa. Za to na pewno by się przejął sukcesem jakiegoś urządzenia z Linuxem. Subtelna, choć zasadnicza różnica - tym niemniej niezwykle potężny Apple akurat w tych rozważaniach stanowi dygresję.

3 proc. to nadal mało. Będzie rosnąć?

Nie sposób tej teorii w żaden sposób udowodnić, ale jestem przekonany, że jednym z kluczowych powodów, dla których Linux nie ma na dziś większych sukcesów na rynku, jest brak zainteresowania producentów sprzętu. Dla większości użytkowników, mając na uwadze typowo użytkowane oprogramowanie w statystykach, nie byłoby żadnej użytkowej różnicy między PC z Windowsem a PC z Ubuntu (jeden z systemów linuxowych). Może wręcz byłoby lepiej, bo Ubuntu zapewnia szersze możliwości personalizacji, co użytkownicy indywidualni bardzo lubią. Producent sprzętu również by mógł przyoszczędzić sporo gotówki na licencjach z Windowsem. Dlaczego więc nie mamy wysypu komputerów z Ubuntu, OpenSUSE i innymi darmowymi i bardzo dobrymi systemami?

Bardzo dobre pytanie. Odpowiedzi należy szukać u producentów sprzętu, ale ci nie chcą ich udzielać. Prawdopodobnie z badań rynkowych na zlecenie tych firm wynikało, że taki manewr nie ma najmniejszego sensu. Kiedyś z uwagi na oprogramowanie - nikt by nie chciał kupować komputera, na którym nie działają jego aplikacje. Dziś głównie z uwagi na przyzwyczajenie - Windowsa każdy zna i nikt nie widzi powodu, by przyzwyczajać się do czegoś nowego. To jednak tylko spekulacje, nie ma na to żadnych publicznie dostępnych badań.

Upały psują konsole
Steam Deck to jeden z przykładów na elastyczność Linuxa. Steam OS to Linux, którego interfejs jest znacznie lepiej przystosowany do takiej konsoli, niż Windows - zarówno pod względem interfejsu, jak i zużycia zasobów sprzętowych.

Samo to - brak rzeczonych badań, nie licząc tych prowadzonych niejawnie przez firmy na własny użytek - jest samo w sobie zastanawiające i właściwie stanowi najlepszą ilustrację popytu rynkowego na nową platformę. W razie wątpliwości, analiz co do samego Linuxa i jego udziałów rynkowych jest akurat od groma. Tyle że nie w komputerach osobistych, a na rynku chmurowo-serwerowym.

Dla przykładu, by zaspokoić głód ciekawskich, według raportu firmy Fortune Business Insights z 2020 r. globalny rynek Linuxa osiągnie 15,64 mld dol. do 2027 r., co oznacza średnią roczną stopę wzrostu na poziomie 19,2 proc. w okresie prognozy 2020-2027. Tyle że głównymi sektorami wzrostu mają być chmura, serwery, rozwiązania sieciowe i Internetu rzeczy. Nic dziwnego, tam Windows ma ograniczony wstęp, a Apple żadnego.

Podobnie jak rynek telefonów komórkowych zdaje się być podzielony w nienaruszalny sposób pomiędzy iPhone’a i urządzenia z Androidem, tak rynek PC zdaje się być przycementowany w mainstreamie wyborem pomiędzy Windowsem, komputerami Mac i Chromebookami. Najnowsza i najświeższa z platform - rzeczone Chromebooki - wniosła coś zupełnie nowego na rynku, a była to pożądana przez wielu prostota w użytkowaniu i administracji. Co tak na serio wnosi laptop z Ubuntu wobec MacBooka czy komputera z Windowsem? Ale tak serio serio, a nie tylko coś pokroju możliwość ustawienia Paska zadań w pionie? Powody, jakie da się wymienić, interesują niszowych specjalistów. W ich gronie Linux będzie cieszył się zainteresowaniem.

 class="wp-image-286375" width="837"
Microsoft twierdzi, że kocha Linuxa. To nie hipokryzja - zarabia miliony na hostowanych w chmurze Azure instancjach tego systemu
REKLAMA

Niestety, tylko ich. Bo choć z całego serca warto kibicować wolnemu oprogramowaniu, tak Linux goni stawkę w momencie, gdy wyścig się już zakończył. Większość rynku PC to komputery z Windowsem, które potrafią uruchamiać aplikacje dedykowane Linuxowi. W branży kreatywnej i na rynku konsumenckim popularnością cieszą się komputery Mac. W branży edukacyjnej i dla specyficznych środowisk firmowych przeznaczone są Chromebooki. Co do tego wszystkiego wnosi któraś z dystrybucji Linuxa?

Microsoft swoimi praktykami monopolistycznymi skutecznie zabetonował ten rynek na dekady i gdy popularność Linuxa mogła wpłynąć na ogólny dobrobyt użytkowników, ten był zbyt słaby, by dać sobie z gigantem radę. Teraz, gdy Windows jest dla Microsoftu reliktem przeszłości, w teorii jest bezprecedensowo łatwo zdobyć nowych klientów. Prawdopodobnie stąd też wzrost do tych zawrotnych trzech procent. Ale również z powodów rozważanych w tym tekście, raczej nie należy się spodziewać dalszych większych sukcesów. Dla użytkownika nie ma żadnego znaczenia, czy pod maską działa kernel Linuxa, czy Windowsa – przynajmniej nie, dopóki Chrome, Spotify, Gmail, Excel i Dokumenty Google działają. A to oznacza, że jakikolwiek wysiłek nieuchronnie związany z podmianą systemu operacyjnego jest z punktu widzenia użytkownika bądź producenta PC guzik wartą fatygą.

REKLAMA
Najnowsze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA