E-booki są martwe. Raport czytelnictwa pokazuje, że książka elektroniczna nie ma szans z papierową
Pora to powiedzieć wprost. E-booki są martwe i choć branża od lat pudruje trupa, to z roku na rok nie staje się on bardziej żywy. Jeśli na horyzoncie nie pojawi się jakiś nekromanta, to szans na poprawę sytuacji nie widać.
To będzie rok e-booków – słyszymy od ponad dekady. Niestety, podobnie jak Linux, e-booki jakoś nie mogą się doczekać swoich „pięciu minut” i od lat nie udaje im się przebić poza rynkowy margines. Najnowszy wstęp do raportu o stanie czytelnictwa w Polsce pokazuje nie tylko katastroficznie niski poziom czytelnictwa w naszym kraju, ale też dowodzi, że nad Wisłą nawet podcasty przegoniły e-booki.
E-book w Polsce to kompletna egzotyka.
Z raportu Biblioteki Narodowej wynika, że w Polsce e-booki czyta zaledwie… 5 proc. czytelników:
Lekturę książek w formatach cyfrowych (niekoniecznie specyficznych dla czytników) w 2021 roku zadeklarował co dwudziesty respondent. Pod tym względem odpowiedzi nie były różnicowane w istotny sposób przez podstawowe zmienne demograficzne, takie jak płeć, miejsce zamieszkania i wykształcenie. Tym, co najsilniej wiąże się z czytaniem książek w formatach cyfrowych, jest duża liczba godzin spędzanych przed ekranami komputerów i urządzeń mobilnych. Wśród osób, które poświęcają na to 8 i więcej godzin dziennie, a więc intensywnie funkcjonują w środowisku cyfrowym, czytelników takich książek jest wyraźnie więcej. Odsetek osób słuchających audiobooków jest bardzo podobny (7%).
Co więcej, e-booki czytają ci, którzy i tak spędzają większość czasu przed ekranami. Ludzie mniej kompetentni cyfrowo, czy też po prostu mniej zaangażowani w media cyfrowe, nie sięgają aktywnie po książki elektroniczne, wybierając zamiast tego papier… a raczej – jak wynika z badania – wybierając inną formę rozrywki, bo doroczne badanie jak nigdy dotąd pokazało, że książki w naszym społeczeństwie zostały dosłownie rozjechane przez filmy i seriale.
W innych krajach sytuacja nie wygląda zresztą lepiej; zależnie od rynku e-booki mają średni udział na poziomie od 3 do 8 proc.
Sytuacji nie zmieniła nawet pandemia, gdy w czasie lockdownów zauważono pierwszy od lat istotny wzrost sprzedaży książek w formacie elektronicznym; sprzedaż spadła jednak równie szybko jak wzrosła, już po kilku miesiącach wracając do poziomu niewiele znaczących 3-8 proc.
A to prowadzi do rozważania – dlaczego?
Dlaczego e-booki się nie sprzedają?
Ta sekcja to już moje subiektywne opinie, niepodparte statystką, lecz doświadczeniem swoim i cudzym. Czytam dużo, kiedyś czytałem jeszcze więcej i był kilkuletni moment w moim życiu, gdy czytałem wyłącznie w formacie elektronicznym. Od blisko dwóch lat jednak nie przeczytałem ani jednego e-booka i jest ku temu kilka powodów.
Ceny e-booków nie zachęcają do zakupu.
Wydawać by się mogło, że z racji tego, że odpadają nam koszty druku, logistyki i sprzedaży w sklepach, książka elektroniczna powinna być znacznie tańsza od książki papierowej, prawda? Rzeczywistość pokazuje jednak, że książka elektroniczna nadal jest albo równie droga, albo wręcz znacznie droższa od papieru; zwłaszcza na Amazonie. Kilka lat temu popełniłem artykuł wyjaśniający, dlaczego wysokie ceny e-booków nie są niczym niezwykłym:
Pomijając jednak wybujałe oczekiwania konsumentów, e-booki nie powinny być aż tak drogie, jak są dzisiaj. Szybki rzut oka na rankingi bestsellerów i widać wyraźnie, że książka elektroniczna kosztuje średnio 20-25 zł dla nowych wydań, czyli niemal tyle samo, co książka papierowa. W przypadku książek natury specjalistycznej e-book jest zwykle dużo droższy od papieru.
Oczywiście jeśli odpowiednio długo poczekamy i jeśli odpowiednio "zapolujemy", kupimy e-booka znacznie taniej niż książkę papierową. Tyle że... to samo dotyczy książki papierowej. Odrobina cierpliwości i polowania na promocję zawsze może się skończyć kupieniem książki znacznie taniej niż w dniu premiery. A przecież nie o to w tym chodzi - chodzi o to, by e-booki od dnia premiery były odczuwalnie tańsze od książki papierowej, a nie o to, by trzeba było polować na okazje, aby były tańsze.
Dodajmy też, że e-book wcale nie jest bardziej ekologiczny od książki papierowej, a też z przykrością stwierdzam, że coraz więcej e-książek jest robionych na odpie*dol. Nie zliczę, ile razy natrafiłem na książkę elektroniczną z rażącymi błędami w składzie i formatowaniu, co mogło sugerować wyłącznie tyle, że wydawca oszczędził na DTP i skorzystał z programu robiącego "gotowce".
E-czytniki to kpina.
W 2018 r. ledwie 6 proc. Polaków czytało e-booki i wówczas napisałem, że nie ma w tym nic dziwnego, bo jakość czytników to ponury żart. Minęły cztery lata, a mógłbym ten tekst opublikować ze zmienioną datą i każdy jeden argument nadal miałby zastosowanie. Wszystkie czytniki prócz amazonowego Kindle’a zakrawają o nieśmieszny żart. Nawet gdy mówimy o modelach wyposażonych w bardziej zaawansowane funkcje niż niejeden Kindle, ich wykonanie woła o pomstę do nieba. Regularnie trafiają mi w ręce nowe modele e-czytników i nie licząc technologii wykonania wyświetlacza nie widać w nich choćby cienia progresu.
I nawet nie zaczynajmy rozmowy o abonamentach na e-booki, bo tu stagnacja jest jeszcze bardziej widoczna. Najpopularniejsze w Polsce rozwiązanie tego typu – Legimi – od wielu lat się nie rozwija. Ich aplikacje mobilne są ociężałe i niezbyt piękne, aplikacje na czytniki działają jakby chciały, a nie mogły, a synchronizacja między urządzeniami to loteria – czasem się uda, czasem zgubi kilka stron. Empik Go jako usługa wypada znacznie lepiej, lecz niestety na e-czytnikach nadal pozostawia wiele do życzenia, bo… nie ma e-czytników, które oferowałyby podobny poziom koherencji systemu i płynności działania co Kindle. A gdy czytelnik trafia na taki czytnik, to wcale się nie dziwię, że nie czuje się zachęcony do e-czytania.
Jesteśmy przebodźcowani, a książka to ucieczka od elektroniki.
Ten argument dla mnie był najważniejszym, ale potwierdzają też badania, zwłaszcza te wykonane w czasie pandemii; jesteśmy globalnie przebodźcowani. Spędzamy przed ekranami tyle godzin i jesteśmy bombardowani przez nie takimi ilościami informacji, że zwyczajnie mamy dość. Oczywiście wiem, że ekrany e-ink to co innego i nie męczą one wzroku tak jak ekrany LCD, lecz nie da się uciec od faktu, że nawet korzystając z e-czytnika nadal obcujemy z elektroniką.
Sam odstawiłem e-booki, bo chciałem obcować na co dzień z choć jedną formą kultury, która nie wymaga ode mnie gapienia się w ekran ani korzystania z jakiegokolwiek dodatkowego gadżetu. Ekrany sprawiły też, że jako społeczeństwo nieco zatraciliśmy zmysłowy aspekt obcowania z kulturą; i wcale nie mówię tu o mitycznym „zapachu książki” (nowe książki pachną paskudnie, nie zapraszam do dyskusji), lecz o możliwości dotknięcia kartki i fizycznym akcie przewracania stron. To nie żaden fetysz; istnieją twarde badania, które dowodzą, że dzięki fizycznemu kontaktowi z książką lepiej zapamiętujemy jej treść niż tylko gapiąc się na literki na wyświetlaczu.
Sprzedaż e-booków w Polsce i na świecie stoi w miejscu. Na poprawę się nie zanosi.
Pomimo rozwoju technologii sprzedaż książki elektronicznej utknęła w martwym punkcie i raczej się z niego nie ruszy. Obiektywnie patrząc, jedyną „szansą” e-booka jest to, co dzieje się dziś na rynku papieru. Zwykli konsumenci tego nie odczuwają, ale papier w ostatnich miesiącach drastycznie podrożał, co widać już w branżach fotograficznych czy pakunkowych. Nie ma szans, żeby te wzrosty cen nie odbiły się prędzej czy później na cenach książek, co może skłonić czytelników do poszukiwania tańszej alternatywy w formacie elektronicznym.
To jednak tylko gdybanie. E-booki są praktycznie martwe i choć sam doceniam ten format, tak nie widzę dla niego świetlanej przyszłości. Z prostego powodu – czytanie e-booka to gapienie się w ekran. A jak potwierdzają badania Biblioteki Narodowej, na ekranach mamy tyle innych rzeczy do konsumowania, że książka elektroniczna spada na bardzo daleki plan.