Smartfony znowu zaczęły rosnąć. Tym razem - zupełnie bez sensu
Wkładam telefon do kieszeni spodni – nie mieści się. Próbuję go włożyć do uchwytu w aucie – nie da rady. To może położę na półeczce w konsoli środkowej? Za wąska. Wniosek jest prosty: telefony są za duże.
A może raczej stały się zbyt duże, zbyt szybko. Już tłumaczę.
Większy telefon = lepszy telefon
Pamiętam, jak jakieś 7 lat temu wszedłem do salonu sprzedaży operatora i poprosiłem o pierwszy telefon z Androidem, który miał zastąpić moją wysłużoną Nokię Lumię. Powiedziałem wtedy „tylko niech nie będzie większy niż 4,7” – taki rozmiar wydawał mi się ostateczną akceptowalną granicą i z politowaniem patrzyłem choćby na debiutującego wtedy Samsunga Galaxy Note, któremu gabarytami bliżej było do tabletu, niż poręcznego smartfona.
Oczywiście czas pokazał, że Samsung miał rację, a nie miał jej Steve Jobs, twierdząc, że telefon może być tylko tak duży, jak daleko można wygodnie sięgnąć kciukiem trzymając go jedną dłonią.
I tym sposobem smartfony zaczęły rosnąć, zaś większy ekran stawał się jednocześnie wyznacznikiem jakości – im telefon był większy, tym był lepszy. Kropka. Był rok 2012.
W tamtym czasie w kwestii rozmiarów smartfonów panowała totalna wolna amerykanka. Obok siebie funkcjonowały na rynku smartfony z ekranami 4,3”, 4”, 5”, 4,7”. Każdy producent szukał swojego patentu na „duży” smartfon, czego (w moim osobistym odczuciu) ukoronowaniem była absurdalnie (jak na tamte czasy) wielka Nokia Lumia 1520. Pamiętam, że biorąc to monstrum do ręki nie mogłem uwierzyć, że ktoś naprawdę mógłby z tego korzystać, a przecież mówimy o smartfonie z ekranem o przekątnej 6” i rozmiarze, który dziś uważamy za dość typowy. Wtedy, w 2013 r., smartfon o wysokości ponad 16 cm wydawał się być tworem nie do opanowania, a już na pewno nie do przyjęcia na masową skalę.
Jednakże rok później, w 2014 r., stało się coś, co ustabilizowało ten raptowny rozrost smartfonów – na rynku pojawił się iPhone 6 Plus. Miał ekran o przekątnej 5,5” i wymiary 158,10 x 77,80 x 7,10 mm.
Za Apple’em podążyli inni producenci i rozmiar mieszczący się poniżej 16 cm wysokości i 8 cm szerokości stał się najbardziej powszechnym gabarytem smartfonów na kilka lat. Ba, do dziś w sprzedaży jest przecież iPhone 8 Plus, który ma identyczne rozmiary jak pięcioletni iPhone 6 Plus.
I chociaż w 2017 r. rynek na dobre opanowały smartfony z ekranem o proporcjach 18:9, zwiększając przekątną wyświetlaczy, tak rozmiary obudowy pozostawały względnie bez zmian. Wyjąwszy Galaxy Note’a 8 i 9, i kilka nieznaczących produktów, wszystkie smartfony mieściły się w obrysie ustanowionym przez pierwszego „dużego” iPhone’a. Nawet 6,5-calowy iPhone XS Max nie wykroczył poza ten rozmiar, ba, jest on nawet niższy o milimetr od swojego poprzednika, choć oferuje większy od niego ekran.
Ta krótka lekcja historii ma pokazać, że początkowa histeria dotycząca dużych smartfonów (przecież ludziom kciuki nie rosną, jak mamy to obsługiwać!) była totalnie nieuzasadniona. Dziś praktycznie nie da się kupić smartfona z ekranem mniejszym niż 5,5” (nie licząc iPhone’a), niezależnie od półki cenowej i… nikt z tego powodu nie płacze. Przyzwyczajenie do obsługi telefonu zajmuje chwilę, a większy ekran oznacza znacznie lepsze wrażenia z użytkowania, milsze doznania wizualne i więcej możliwości. A też dzisiejsze smartfony z ekranami o przekątnej 5,8” czy nawet 6” są mniejsze niż niegdysiejsze smartfony z ekranami 4,7”. Ot, dobrodziejstwo rozwoju technologicznego
Sęk w tym, że o ile ludziom kciuki nie urosły (bo nie musiały), tak urosnąć musiało co innego – akcesoria i produkty powiązane z upowszechnieniem smartfonów.
Producenci branż wszelakich mieli mnóstwo czasu, by dostosować swoje produkty do nowej smartfonowej rzeczywistości.
Koronnym przykładem niech będzie branża motoryzacyjna. Kto ma samochód liczący sobie minimum 6-7 lat ten wie, że miejsca na nowoczesny smartfon w zasadzie w nim nie przewidziano. A nawet w trzyletniej Skodzie, kubek z pakietu Simply Clever, do którego rzekomo mam zmieścić telefon, pomieściłby co najwyżej iPhone’a 8.
Tym niemniej auta zaprojektowane i wypuszczone do sprzedaży po 2015 r. z reguły mają miejsce na współczesny telefon. Ta sama Skoda, która nie mieści telefonu z ekranem 6” do „kubeczka”, mieści go bez problemu na tacce w konsoli środkowej. Rosnąca liczba producentów oferuje ładowarki bezprzewodowe w autach i one również bez trudu mieszczą smartfony liczące sobie do ok. 16 cm długości.
Podobnie rzecz się ma z innymi branżami. Producenci uchwytów samochodowych i wszelkich podstawek mieli mnóstwo czasu od premiery iPhone’a 6 Plus, by powiększyć swoje akcesoria, i dziś bez trudu kupimy taki uchwyt, który pomieści nowoczesny telefon. Bez trudu kupimy opaskę fitnessową na smartfon 6”.
Wyjątkiem jest tutaj tylko branża modowa, która chyba przespała rozrost smartfonów i dalej oferuje chociażby spodnie mieszczące co najwyżej iPhone’a 5S. Cóż, nie można mieć wszystkiego.
Ważne jednak, że cały świat miał blisko pół dekady, by dostosować się do nowych realiów. Skoro smartfonom rosły ekrany, ale nie ich obrysy, akcesoria zaprojektowane w 2014 r. nadal pasują do urządzeń debiutujących w 2019 r. Jeśli konsument kupił np. uchwyt do auta pięć lat temu, to pewnie w tym czasie trzy razy wymienił telefon, a uchwyt mógł pozostać ten sam.
Niestety zbliża się moment, w którym ten stan rzeczy może ulec zmianie.
Smartfony znów zaczęły rosnąć
Jeśli na moment zapomnimy o Galaxy Note 9, który mierzy sobie blisko 162 mm na wysokość (Note 10 pewnie będzie od niego mniejszy, patrząc na przykład Samsunga Galaxy S10+), prawie żaden smartfon na rynku nie przekracza długością 16 cm.
A jednak tylko w ciągu ostatnich dwóch miesięcy miałem w rękach co najmniej cztery smartfony, które przerastają obrys ustalony pięć lat temu przez iPhone’a 6 Plus, a tym samym – przestają pasować do istniejących akcesoriów.
Testując OnePlusa 7 Pro i Oppo Reno 10x Zoom mam ogromny problem w samochodzie – obydwa smartfony mierzą sobie 162 mm na wysokość, więc nie mieszczą się na tacce w tunelu środkowym, która ewidentnie została zaprojektowana z myślą o telefonach nie większych, niż 158-162 mm. Telefon jedną stroną musi opierać się o krawędź tacki, co przy panujących w aucie wibracjach, na polskich drogach, grozi jego uszkodzeniem.
Niestety nie mogę też żadnego z dwóch włożyć do uchwytu na podszybiu, bo… są one za ciężkie. Obydwa mają ponad 200 g masy, do tego rozłożonej na tyle nierównomiernie, że przechylają ramię uchwytu (czego nie robił np. iPhone XS Max, który waży 208 g, ale jest znacznie lepiej wyważony).
Ba, żadnego z wymienionych powyżej i poniżej smartfonów nie mogę też włożyć do kieszeni spodni. Już 6-calowe smartfony ledwo się do nich mieściły (a mówimy o normalnych jeansach, nie chinosach czy rurkach), a co dopiero smartfony z ekranem 6,7”?
Można pomyśleć, że „przecież to tylko dwa telefony, nic wielkiego”, ale czy tak samo nie mówiliśmy w 2012 r. o pierwszych smartfonach z ekranem 5,5”? Za jednym i drugim modelem podążył trzeci i czwarty, a za nimi cały rynek.
To samo możemy zaobserwować już teraz. Wyjątkowo branża nie podąża tym razem za nowym iPhone’em, lecz za trendami bezramkowości i beznotchowości, jakie prezentują wspomniane Oppo i OnePlus.
Takie urządzenia ma już w swoim portfolio choćby Xiaomi, a od wczoraj również Huawei. A to już zapowiada, że wkrótce więcej osób będzie miało problem ze zmieszczeniem swojego telefonu do istniejących akcesoriów, bo nowy Huawei P Smart Z ma aż 163,5 mm wysokości, a kosztuje zaledwie 1200 zł. Bez dwóch zdań będzie hitem sprzedażowym.
Podobnie jak hitem sprzedażowym jest Motorola One Vision, która z kolei ilustruje rodzącą się koncepcję ekranów 2:1. Owszem, na takim ekranie widać więcej i obsługuje się go bardzo wygodnie, gdyż telefon jest węższy, więc pewniej leży w dłoni. W konsekwencji jednak smartfon o ekranie zaledwie 6,3” ma wysokość 16 cm. Idąca w tę samą stronę Xperia 1, również z ekranem 2:1, mierzy aż 167 mm wysokości przy ekranie 6,5” (sic!).
Dla porównania – iPhone XS Max, mający taką samą przekątną (w proporcjach ok. 18:9) jest o centymetr niższy.
Tych kilka premier z ostatnich miesięcy wyraźnie pokazuje, że smartfony znowu zaczęły rosnąć. Tylko że tym razem ich wzrost nie jest nam na rękę.
Wzrost smartfonów w 2012 r. był uzasadniony. W 2019 r. nie potrafię znaleźć dla niego powodu.
Gdy smartfony po raz pierwszy urosły, wcale nie wynikało to wyłącznie z „widzimisię” producentów, ale z realnej zmiany sposobu, w jaki korzystaliśmy z tych urządzeń.
Wdrożenie sieci 3G, a potem 4G sprawiło, że każdy mógł mieć w smartfonie super-szybki internet, w dowolnym miejscu. Tak zwana era „post-pc” przeniosła gałki oczne użytkowników z ekranów laptopów na ekrany smartfonów. Zaczęliśmy ze smartfonów korzystać częściej, pojawiło się też więcej rzeczy, które mogliśmy na nich robić. Z narzędzi do komunikacji telefony przeistoczyły się w przenośne maszynki multimedialne, konsole do gier, telewizory w kieszeniach. Nic więc dziwnego, że aby zapewnić jak najlepsze wrażenia ekrany musiały nieco urosnąć.
Fakt jednak, że przez całe 5 lat smartfony zasadniczo nie zmieniły swojego obrysu, nawet gdy ekrany urosły o cal (iPhone XS Max ma takie same wymiary, jak iPhone 6 Plus) oznacza, że znaleźliśmy punkt graniczny, po którym następuje tzw. prawo malejących przychodów – o ile przeskok z 5,5” na 6,1 czy 6,5” dał nam ogromny przyrost przyjemności z korzystania, tak przejście z 6,5” na 6,7” nie daje już w zasadzie żadnego. A jednak producenci elektroniki postanowili, że tę barierę należy przekroczyć.
Dla nas, użytkowników, oznacza to niestety wejście w kolejny okres niedopasowania akcesoriów i zamętu na innych rynkach. Producenci aut, którzy od lat projektują swoje samochody by mieściły smartfony nie dłuższe niż 16 cm, nagle będą musieli uwzględniać jeszcze większe konstrukcje. Podstawki i uchwyty, które przez pół dekady pasowały do każdego zakupionego telefonu, nagle przestaną być zgodne z nowym urządzeniem. A kieszenie spodni jak nie mieszczą nowych smartfonów, tak dalej nie będą tego robić, bo w branży modowej, przy całym wątpliwym uroku fast-fashion, najwidoczniej nadal jest 2012 r.
Co gorsza, ten wyścig producentów na coraz większe ekrany nie przynosi nam, użytkownikom, żadnej realnej korzyści. Pozbawiony ramek ekran 6,5” wyglądałby równie pięknie co pozbawiony ramek ekran 6,7”, a przy tym byłby bardziej poręczny i mieściłby się wszędzie, gdzie mieściły się dotychczasowe smartfony.
No i cytując klasyka – ludziom kciuki nie urosły.
Już teraz musimy „żonglować” telefonami, by sięgać do górnej krawędzi ekranu, co w czasach smartfonów ze szkła i metalu może skończyć się wyślizgnięciem telefonu z ręki i małą tragedią. Większy ekran nie rozwiązuje tego problemu, tylko dodatkowo go pogłębia.
Pozostaje mieć nadzieję, że to tylko chwilowa moda, której nie ulegną inni producenci. Obawiam się jednak, że skoro temu nagłemu wzrostowi przodują takie tuzy jak Xiaomi i Huawei, a z nimi Oppo i OnePlus, to na nadchodzących targach IFA w Berlinie zobaczymy dziesiątki bliźniaczo podobnych konstrukcji.
A wtedy nie będzie już odwrotu. I kto wie, może za kilka lat będziemy linkować do tego tekstu, opisując, jak to standardem stał się 7-calowy ekran, albo przy okazji nowej Xperii Compact z ekranem 6".