Strefy czystego transportu w polskich miastach - odkłamujemy fałszywe informacje
Aktywiści nie posiadają się z radości – oto rząd przyjął projekt ustawy o elektromobilności, przewidujący możliwość wprowadzenia stref czystego transportu w miastach. Oznacza to, że samorządy będą mogły same wyznaczać, czy chcą wpuszczać do centrów miast samochody za darmo, czy za opłatą.
![opłaty za wjazd do centrum](/_next/image?url=https%3A%2F%2Focs-pl.oktawave.com%2Fv1%2FAUTH_2887234e-384a-4873-8bc5-405211db13a2%2Fspidersweb%2F2018%2F01%2Fwjazd-do-centrum.jpg&w=1200&q=75)
Jako że wstępne założenia zostały już podane na wielu innych portalach, skupmy się tylko na możliwych konsekwencjach tej ustawy i na odkłamywaniu fałszywych informacji podawanych na aktywistycznych stronach anty-samochodowych, takich jak Warszawski Alarm Smogowy.
„Prawie wszystkie miasta w Europie mają taki system” – oczywista bzdura.
W rzeczywistości tylko trzy stolice europejskie są objęte systemem opłaty za wjazd do centrum miasta. Jest to oczywiście Londyn, a także Sztokholm oraz stolica Malty, La Valletta. Poza Unią Europejską – również Oslo. Niektóre mniejsze miasta wprowadziły system opłat za wjazd do centrum: takich miejsc jest w Europie 17, z czego 8 w Norwegii. W Londynie słynącym z horrendalnych stawek za wjazd do strefy (11,5 funta za dzień), płaci się tylko w godzinach 7-18 w dni powszednie. Przez resztę czasu wjazd do City of London jest darmowy. W Polsce oczywiście strefy mają obowiązywać przez całą dobę, bo czemu nie? Wszak wszystkie dotychczasowe badania wskazują na to, że największy smog pojawia się wieczorami, w weekendy i zimą. A że wtedy na ulicy jest bardzo mało samochodów, to któż by się tym przejmował?
W Londynie zwalnia się z opłaty samochody hybrydowe emitujące mniej niż 75 g CO2 na km. Oznacza to, że można wjeżdżać do strefy za darmo zupełnie zwykłą Toyotą Yaris Hybrid. Oczywiście system nie mógł skrzywdzić bogatych, więc na liście aut zwolnionych z opłaty jest też Mercedes klasy S 500 w wersji plug-in hybrid i Porsche Panamera.
W Polsce już tak łatwo nie będzie: tylko auta elektryczne albo napędzane gazem ziemnym. Zaskakujące, że wyróżniono akurat ekstremalnie niepopularny w Polsce gaz ziemny CNG z wyjątkowo ubogą siecią stacji napełniania, a pominięto zupełnie dużo popularniejsze LPG. Ponadto w niemal 9-milionowym Londynie tylko 136 000 osób mieszka w strefie objętej opłatami (1,5%). Polskie śródmieścia są bardzo często blokowiskami zamieszkanymi przez znacznie większą część populacji danego miasta. W warszawskiej dzielnicy Śródmieście mieszka 122 tys. osób – ok. 7,2% ludności stolicy. Należy tutaj ponadto rozróżnić system winietek uprawniających do nielimitowanego wjazdu do stref czystego transportu, tak jak jest w Niemczech, od skomplikowanego systemu opłat od każdorazowego wjechania. A to prowadzi nas do punktu drugiego:
„Opłaty za wjazd do centrum to łatwe rozwiązanie na pozyskanie środków na inwestycje w transport publiczny”. Nieprawda numer dwa.
W listopadzie 2014 r. Hanna Gronkiewicz-Waltz pytana o opłaty za wjazd do centrum odpowiedziała krótko: nie planujemy wprowadzenia takiego rozwiązania. Rzadko zgadzam się z panią prezydent, ale tym razem całkowicie ją rozumiem. System opłat za wjazd to przedsięwzięcie niezwykle skomplikowane, angażujące setki urzędników, tworzące rozbudowaną, wielowarstwową biurokrację – od osób zajmujących się public relations i kontaktami z prasą, przez informatyków, a kończąc na dziale nakładania kar. Konieczne jest zamontowanie setek kamer korzystających z rozwiązania ANPR (Automatic Number Plate Recognition), które w czasie rzeczywistym sprawdzałyby, czy dany pojazd jest objęty opłatą, czy też nie. W przypadku Londynu, strefa płatna (congestion zone) generuje tylko niecałe 9% przychodów z całego transportu, a jej utrzymanie kosztuje aż 80 mln funtów rocznie, co stanowi 30% przychodu z opłat. Rentowność na poziomie 70% wydaje się więc znakomita, ale strefa londyńska działa już piętnasty rok. W Polsce skale przychodów dla samorządów byłyby zapewne o wiele mniejsze, bo i ruch jest mniejszy, a początkowe inwestycje zwracałyby się bardzo długo. Oczywiście nie można zapomnieć o tym, że wprowadzenie takich stref w Polsce przez poszczególne samorządy słusznie rozsierdziłoby wyborców, którzy zapewne nie zagłosowaliby w kolejnych wyborach na tych samych polityków.
Już jeden z popularnych fanpage'y na Facebooku prowadzony przez zapewne najbardziej znanego warszawskiego aktywistę twierdzi, że „50% ludzi popiera pomysł ograniczenia wjazdu do centrum” – ale ograniczenie wjazdu do centrum a pobieranie opłat za ten wjazd to dwie zupełnie różne rzeczy. Ponadto znów na wielu stronach pojawia się kompletnie fałszywe wydzielenie spośród obywateli miasta grupy „kierowców”: „Kierowcy nie będą zadowoleni”, „Kierowcy zapłacą, i to niemało” – kierowcy to tak samo fikcyjnie istniejąca grupa, jak użytkownicy szczoteczek do zębów. Pojęcie „kierowcy” ogranicza się do kwestii zasad ruchu drogowego, a ludzie używający na co dzień samochodu to po prostu mieszkańcy miasta. Skoro zaś w polskich miastach średnio wypada 500, a nawet 600 aut na 1000 mieszkańców (wliczając w ten 1000 dzieci!), to wygląda na to, że owi „kierowcy” to po prostu miażdżąca większość obywateli – i trudno spodziewać się, że z pokorą przyjmą kolejną daninę. Nic więc dziwnego, że jak do tej pory zainteresowanie opłatami za wjazd wyraził tylko Toruń (ograniczając się do ciasno zabudowanej starówki) i Poznań z lekko oderwanym od rzeczywistości prezydentem Jaśkowiakiem.
Podsumowując punkt drugi: system opłat za wjazd do centrum to rzecz trudna i kosztowna do wprowadzenia, przynosząca ewentualne zyski w długiej perspektywie – dłuższej niż wynosi kadencja prezydenta miasta. Mało kto więc zaryzykuje takie potraktowanie swoich wyborców. Zwłaszcza że…
„Wprowadzenie opłat za wjazd do centrum ograniczy skandaliczny napływ samochodów z miejscowości podmiejskich i zmniejszy zanieczyszczenie powietrza”.
Po pierwsze, samochody wjeżdżające do miasta spod miasta rzadko kiedy wszystkie razem jadą do centrum – taka sytuacja jest bardziej prawdopodobna wtedy, gdy nie ma obwodnicy, którą to centrum można ominąć. Są miasta, gdzie ruch wcale nie koncentruje się w centrum. Warszawa to właśnie jedno z nich.
Zmniejszenie zanieczyszczenia powietrza przez wprowadzenie opłat to już zupełny kosmos i gimnastyka umysłowa. Samochody będą jeździć dalej, tylko ta czynność stanie się płatna. Ocena wpływu strefy płatnej na jakość powietrza w Londynie w latach 2003-2015 wskazuje, że opłaty miały znikomy wpływ na zmniejszenie zanieczyszczenia powietrza. Podobne wnioski wyciągnięto w Niemczech, gdzie poziomy pyłów w miastach spadają w niemal identycznym tempie zarówno w strefach niskiej emisji (tzw. Umweltzone), jak i poza nimi, a to dlatego, że samochody emitują coraz mniej szkodliwych spalin, powszechne stały się filtry sadzy w dieslach, a na popularności zyskują auta hybrydowe i elektryczne.
I na koniec jeszcze kwestia zwolnienia mieszkańców z opłaty: biorąc pod uwagę, że w nowych dowodach osobistych nie ma miejsca zamieszkania, każdy może stać się mieszkańcem centrum na podstawie oświadczenia. Wystarczy zarejestrować tam samochód – oczywiście władze błyskawicznie wymyślą jak nie dopuścić do takich kpin z praworządności (durne prawo, ale prawo) i nakażą przedstawianie np. zaświadczenia o zameldowaniu. Ale to też żaden problem. Znany jest przypadek domu w południowej części Warszawy, w którym według dokumentów zamieszkuje ok. 300 imigrantów z Bliskiego Wschodu. Nikt tam nigdy żadnego nie widział, ale wszyscy legitymują się stałym, polskim adresem. Zatem jeśli komuś będzie zależało, to szybko zamelduje się w centrum i będzie w majestacie prawa wjeżdżał tam za darmo najbardziej dymiącym dieslem, jakiego znajdzie.
Po raz kolejny już mamy do czynienia z sytuacją, gdy aktywiści najróżniejszego sortu gremialnie klaszczą, widząc politykę PiS. Wystarczy wspomnieć, że partia Razem poparła projekt Patryka Jakiego na temat reprywatyzacji oraz zakaz handlu w niedzielę. A jeśli za coś bierze się PiS wespół z aktywistami, można być pewnym jednego: życie będzie trudniejsze, bo najważniejsze jest zadośćuczynienie założeniom ideologii, nawet jeśli wbijają one nóż w brzuch zdrowemu rozsądkowi. Na szczęście ostoją tegoż rozsądku pozostają póki co samorządy, których nie zmusza się do wprowadzania nowych opłat – nie zazdrościmy jednak poznaniakom.