REKLAMA

Piotr Lipiński: DUTY FREE, czyli nie kupię już Psiona

Podróżowanie samolotem - ohydztwo. Gdyby człowiek miał latać, to by mu Pan Bóg dał skrzydła. Albo chociaż spadochron.

samolot
REKLAMA
REKLAMA

Na szczęście kiedyś wymyślono coś, co potrafiło osłodzić podróże lotnicze. I nie był to alkohol serwowany gratis na pokładzie. Były to sklepy w strefach zwanych wówczas duty free, czyli bezcłowymi.

Już po odprawie granicznej podróżny trafiał do poczekalni, obok których mieściło się wiele sklepów. Kiedy człowiek popadał w stres, że za chwilę oderwie się od ziemi, uspokajał myśli biegając wzrokiem po bajecznie wypchanych półkach. Na dokładkę obok każdego towaru wisiała szokująco niska cena.

Dzięki tym sklepom latanie samolotem budziło miłe - a nie tylko dramatyczne - emocje.

Przynajmniej u mnie. Bo innych bawi na przykład to, jak samolot dostaje turbulencji. Taka górska kolejka wliczona w cenę lotniczego biletu. Ale świat jest dziwny i niektórzy lubią też spadać z góry wyposażeni co prawda w spadochron, ale bez gwarancji, że ten się otworzy. Podniebna rosyjska ruletka.

lotnisko okno samolot

Wracając do tego, co w lataniu było przyjemne, czyli do sklepów. Największą radością napełniały mnie te z elektroniką. Było jej mnóstwo a i ceny upajające. Każdy lot z Zachodu do Polski zaczynał się od tej cudownej wyprawy między półki, jakby nagle człowiek zanurkował pod bożonarodzeniową choinkę.

Wielkie wrażenie robiła na mnie elektronika na londyńskim Heathrow.

Czego tam nie było! Aparaty fotograficzne, palmtopy, zegarki. Lotniskowe sklepy kusiły bezmiarem towaru. Do tej pory pamiętam, jak rozważałem, czy kupić w świetnej, promocyjnej cenie Psiona. To był taki znakomity minikomputerek, podobny do ówczesnych elektronicznych notatników, jednak trochę większy, a przede wszystkim znacznie lepiej wyposażony. Miał całkiem sporą fizyczną klawiaturę. Świetne urządzenie. Niestety w końcu go nie nabyłem, bo w żaden sposób nie dawało się szybko sprawdzić, czy uruchomię na nim polskie znaki - chyba jeszcze nie było bezprzewodowego Internetu. Dokładnie takie samo uczucie bezmiaru elektronicznych gadżetów miałem na gigantycznym lotnisku Schiphol w Amsterdamie. I na kilku innych położonych w Europie.

Ówczesne strefy bezcłowe były lekarstwem na przerażającą nudę w lotniskowych poczekalniach. Generalnie na lotniskach jedni mają czasu za mało, a drudzy w nadmiarze. Połowa ludzie biegnie, bo spieszy się na swój samolot, a połowa zalega na krzesłach w niemym bezruchu, czekając godzinami na przesiadkę. A potem nagle, gdy otworzą gate, budzi się z odrętwienia, zrywa się i ustawia w kolejce, jakby od pierwszeństwa zależało, kto doleci wcześniej.

Niestety, wędrówki po sklepach są coraz mniej skutecznym lekarstwem na lotniskową nudę.

Kilka lat temu po raz pierwszy poczułem to na londyńskim lotnisku. Wszedłem do sklepu z elektroniką i miałem wrażenie, jakby im towaru nie dowieźli. Co też się stało z tymi brytyjskimi handlowcami? Dlaczego potraktowali mnie tak skromnie? Czemu nie kuszą niczym ciekawym? I przede wszystkim - dlaczego ten sklep zmalał?

Wygląda na to, że właśnie wtedy, na Heathrow, coś pękło i podróże lotnicze straciły resztę sensu. Potem z roku na rok było już tylko gorzej. Każda kolejna wizyta w sklepach na jakimkolwiek lotnisku kończyła się rozczarowaniem. Nie mogłem znaleźć niczego ciekawego. Magia lotniskowych zakupów rozwiała się tak samo, jak popularność straciły produkty Psiona.

lotnisko Heathrow

Tyle, że to nie sklepy na zagranicznych lotniskach się skurczyły, ale w Polsce urosły. Ba, nawet idąc do marketów w sporych zachodnioeuropejskich miastach coraz trudniej znaleźć coś ciekawszego, niż w polskich. A w sklepowych strefach na europejskich lotniskach to chyba w ogóle niemożliwe. Jedyny sensowny cel lotu to USA - głównie ze względu na ceny.

Tu muszę zauważyć, że kiedy zachwycałem się Psionem i elektroniką na Heathrow, pasjonującą lekturą był dla mnie nawet katalog wyspiarskiego sklepu „Argos”. Na kolorowych, papierowych stronach przeglądało się bezmiar sprzętu, często niedostępnego w Polsce albo przynajmniej sporo tańszego. W Wielkiej Brytanii wystarczyło na karteczce zapisać jego numer, podać w sklepie, zapłacić i dostać pudełko z aparatem fotograficznym prawie dwa razy tańszym, niż w Polsce. Ale jaki papierowy katalog mógłby dziś zrobić na mnie wrażenie, skoro największy jaki znam nazywa się Internet?

Jeszcze gorzej wygląda dziś sprzedaż na pokładzie samolotów.

Chyba że ktoś chce kupić miniaturkę Boeinga w barwach linii lotniczych i w absurdalnej cenie. Kiedyś - na tej samej zasadzie jak sklepy na lotniskach - pokładowe katalogi sprzedaży potrafiły wypełnić trochę czasu podróży. A dziś przeglądanie ich jest równie wciągające jak czytanie „Strategii rządu premiera Donalda Tuska na najbliższą tysiącletnią kadencję”.

lotnisko

Ale jak wspomniałem to szerszy problem: coraz rzadziej robią też na mnie wrażenie zwykłe zagraniczne sklepy z elektroniką, położone nawet w centrach miast. W Paryżu widziałem niedawno firmowe sklepy Apple i Samsunga. Urzekły mnie swoim wyglądem, organizacją ekspozycji, łatwością dostępu do sprzętu. Na szczęście miały swoją atmosferę, więc warto było do nich zajrzeć. Ale wszystko to, co w nich eksponowano i tak wcześniej znałem i widziałem.

Trzy lata temu w Singapurze odwiedziłem słynny wielopiętrowy dom towarowy z elektroniką. To już był szczególny dramat, pokazujący, że skończyła się pewna epoka. Kiedyś zmierzały tu pielgrzymki rodaków, ze względu na wybór elektroniki i ceny sporo niższe od polskich. Sprzętu rzeczywiście wciąż mają sporo, ale w większości i tak go kupimy w Polsce w internetowych sklepach, bez konieczności łażenia po piętrach. Ceny - niższe od naszych, choć nie oszałamiająco, a gwarancje najczęściej azjatyckie. W końcu jedyne, co mnie zainteresowało, to… torby fotograficzne. Akurat te - firmy Billingham - są dość trudne do zobaczenia w Polsce. Ale bez problemu mogę je kupić w brytyjskim Amazonie z darmową dostawą do Polski. Jak żyć w takim świecie pozbawionym emocji?

To skurczenie się sklepów na lotniskach to poważny problem.

Kiedyś szwendanie się między nimi było znakomitym zjadaczem czasu. A co dziś można robić? Patrzeć na samoloty - jakieś pół godziny. Poszukać darmowego wi-fi - przeważnie nie ma. Poczytać książkę. Nie ma to nic wspólnego z romantyzmem, który powinien w nas ożywać na myśl o podniebnych podróżach. Teraz jesteśmy towarem, który trzeba załadować na pokład i przewieźć z punktu A do B.

Ludzie w lotniskowych poczekalniach najczęściej więc zajmują się włączaniem i wyłączaniem laptopów. Jeszcze niedawno można było spotkać sporo osób w netbookami, które szczególnie dobrze nadawały się do podróżowania. Ale zdaje się odleciały już w niebyt.

lotnisko okno

Na ich miejsce pojawiły się tablety. Ze stuprocentową pewnością możemy być pewni, że zostały wymyślone przez tych, którzy w lotniskowych poczekalniach spędzili sporą część życia.

Tablety, mieszcząc w urządzeniu wielkości książki niemal wszystko, co na świecie ciekawe - biblioteki, gry, gazety, telewizję - wygrywają z każdym lotniskowym sklepem. Jedynie ci, którzy tabletów nie posiadają, powinni udać się do któregoś z poczekalniowych marketów - po to, żeby właśnie tablet kupić. Chociaż nie spodziewajcie się, że cena będzie atrakcyjna. Będzie raczej luksusowa.

Już na warszawskim lotnisku Okęcie - zwanym obecnie Chopinem - przekonacie się, że świat się bardzo zmienił. Pod względem elektroniki Okęcie zawsze ciągnęło się na szarym końcu, ale chociaż alkohole, w tym Chopina, miało w sensownych cenach. Nawet to nam odebrano.

W zeszłym roku w jednym ze sklepów na Okęciu odkryłem tanie whisky, które wcześniej widziałem tylko w „Biedronce”. W niej kosztowało 30 zł. Na lotnisku - 50 zł.

REKLAMA

Piotr Lipiński – reporter, fotograf, filmowiec. Pisze na zmianę o historii i nowoczesnych technologiach. Autor kilku książek, między innymi „Bolesław Niejasny” i „Raport Rzepeckiego”. Publikował w „Gazecie Wyborczej”, „Na przełaj”, „Polityce”. Wielokrotnie wyróżniany przez Stowarzyszenie Dziennikarzy Polskich i nominowany do nagród „Press”. Laureat nagrody Prezesa Stowarzyszenia Filmowców Polskich za dokument „Co się stało z polskim Billem Gatesem”. Bloguje na www.piotrlipinski.pl. Żartuje ze świata na www.twitter.com/PiotrLipinski. Nowy ebook „Humer i inni” w księgarniach Virtualo – goo.gl/ZaNek Empik – goo.gl/UHC6q oraz Amazon - goo.gl/WdQUT oraz Apple iBooks – goo.gl/5lCGN

REKLAMA
Najnowsze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA