Recenzja Dragon Age: The Veilguard - fatalne RPG, dobry klon God of War
Po kilkudziesięciu godzinach z Dragon Age: The Veilguard nie mam wątpliwości: najnowsza produkcja BioWare to krok wstecz dla całego gatunku cRPG. Jednocześnie od gry trudno się oderwać, bo odkrywanie nowych lokacji, mechanik oraz postaci to sama przyjemność.
Odpoczywamy w bazie po polowaniu na złośliwego demona. To świetna okazja, by porozmawiać z członkami drużyny. Niestety, nie mam takiej możliwości. Podchodząc do towarzyszy broni, ani razu nie pojawia się ikona interakcji. Z niektórymi nie gawędziłem już od kilku godzin. Słabiutko. Myślami tęsknię w takich momentach do Baldur’s Gate 3 z wygadanymi bohaterami i dialogami na poziomie
Dragon Age: The Veilguard bliżej do gier akcji takich jak God of War niż poprzednich odsłon serii.
Dam wam przykład. Już po kilku godzinach gry spotykamy kultową postać w serii Dragon Age – wiedźmę Morrigan. Nie licząc jej wprowadzenia, nie mamy nawet możliwości porozmawiania z tą fundamentalnie istotną, uwielbianą bohaterką. Morrigan stoi w obozie elfów jak słup soli. Możecie wokół niej skakać, biegać i tańczyć, ale ikony dialogowej to nie wyczaruje. Tyczy się to nie tylko samej Morrigan, ale też elfów dookoła. Zapomnijcie o rozmowach z nimi oraz zbieraniu pobocznych zleceń.
Po kilkudziesięciu godzinach w Dragon Age: The Veilguard zdałem sobie sprawę, jak brakuje mi tu banalnych elementów cRPG. Marzyłem o tym, żeby porozmawiać z wieśniakiem na temat kiepskich plonów albo wejść do karczmy i wymienić się plotkami z oberżystą. Tak podstawowe zdawałoby się interakcje pojawiają się w nowej grze BioWare sporadycznie. Potężnie traci na tym głębia świata i ucieka klimat. Ma się wrażenie, jakby współcześni producenci BioWare potrafili znacznie mniej niż ich koledzy po fachu sprzed dwóch dekad.
Do rozmów dochodzi zazwyczaj wtedy, kiedy ciągniemy fabułę do przodu. Możemy wtedy wybrać opcję dialogową ze znakiem zapytania, dopytując kluczowe postaci o elementy świata. Jeżeli jednak wydaje się wam, że wejdziecie do wioski i porozmawiacie sobie z młynarzem albo weźmiecie zadanie od sołtysa - nie, tak oczywiste zdawałyby się elementy cRPG są w Dragon Age: The Veilguard niedostępne, co boli jak cholera. Lubię to uniwersum, ale twórcy nie pozwalają mi się w nim w pełni zanurzyć.
BioWare kompletnie cofnęło się w rozwoju pod względem narracji oraz dialogów.
Moja drużyna przez większość czasu zachowuje się jak banda rozwydrzonych nastolatków wychowanych na TikToku. Przewracają oczami. Rzucają fuckami oraz dickami. Potrzebują przestrzeni i zazwyczaj nie chcą rozmawiać oko w oko. Kwestie wypowiadane przez członków drużyny są przewidywalne, banalne i płytkie. W towarzyszach broni nie ma ukrytej głębi, jak w Solasie z Inkwizycji albo Morrigan z Origins. Ale hej, są zaimki. Bo przecież właśnie tego potrzebuje produkcja cRPG stylizowana na średniowiecze, z elementami wczesnej rewolucji przemysłowej.
Romanse. Przyjaźnie. Rywalizacje - wszystko jest w Dragon Age: The Veilguard gorsze niż w poprzednich odsłonach. Kończąc grę złapałem się na tym, że moi towarzysze są mi kompletnie obojętni. Przechodząc Mass Effect 2 stawałem na rzęsach by minimalizować straty wśród drużyny. W The Veilguard rzuciłbym ich wszystkich na pożarcie smokowi, gdybym miał za to zdobyć kilka poziomów doświadczenia albo ładną tarczę. No, może z wyjątkiem pana Emmricha.
Muszę za to oddać scenarzystom, że Dragon Age: The Veilguard świetnie zawiązuje wątki rozpoczęte w 2009 roku.
Skąd wzięła się plaga? Czym są bogowie? Dlaczego krasnoludy nie władają magią? Straż Zasłony odpowiada na zdecydowaną większość istotnych pytań, zadawanych przez fanów serii od 2009 roku, zaraz po przejściu Dragon Age: Origins. Nie każda odpowiedź zachwyca, ale scenarzyści sięgają po ładną klamrę kompozycyjną, wykładając na stół wszystko, co istotne. Szanuję takie podejście. Dzięki niemu Dragon Age to opowieść od A do Z.
Twórcy mają też moje uznanie za to, do ilu informacji na temat świata można się dokopać, chociaż wcale nie trzeba tego robić. Jeśli chcemy, Straż Zasłony będzie prostą grą akcji na kilkanaście godzin, w której idziemy za znacznikiem głównej misji fabularnej. Eksploratorzy otrzymali jednak sporo przestrzeni do wykazania się, odnajdując sekretne przedmioty oraz lokacje. Szkoda, że tyle samo uwagi nie poświęcono rozmowom. Dialogom brakuje głębi, nie mogę się z tym pogodzić.
„Nie ma co strzępić ryja, tu się walczy” - tak można podsumować filozofię stojącą za Dragon Age: The Veilguard.
Starcia w Dragon Age: The Veilguard kojarzą mi się z tymi w Final Fantasy XVI, tylko w mniej efektownym wydaniu. Gracz siecze na lewo i prawo, posiłkując się umiejętnościami specjalnymi. Do tego musi odskakiwać i parować. Nie może przy tym przejmować kontroli nad członkami drużyny. Ci zostali zredukowani do roli wsparcia, udzielanego w formie własnych unikalnych umiejętności. Coś tam co prawda walczą, ale samodzielnie zadawane przez nich samodzielnie są minimalne. Od czasu do czasu dobiją najsłabszych wrogów, ale to tyle.
Na przeciętny system ataków i bloków nałożono kombinacje efektów. Przykładowo, ataki lodu i ognia łączą się, maksymalizując obrażenia. Warto więc zadbać, by drużyna dysponowała umiejętnościami uzupełniającymi, aby tworzyć sekwencje drastycznie zwiększające siłę ataku. W przeciwnym przypadku walki będą dosyć długie i powtarzalne, bo większość wrogów jest stosunkowo wytrzymała. Dzięki efektom combo rozgrywka nabiera dodatkowej głębi, zwłaszcza podczas walk z bossami.
Problem polega na tym, że żaden aspekt walki w Dragon Age: The Veilguard nie jest doskonały. W temacie kombinacji efektów wymiata Shin Megami Tensei oraz Persona. W obszarze odnawianych umiejętności specjalnych Final Fantasy Rebirth daje więcej frajdy, z kolei pchnięcia i parowania są znacznie lepsze w większości gier akcji. Straż Zasłony bierze garściami z wielu współczesnych trendów, ale nie doprowadza niczego do perfekcji. Przez to walka jest niezła, ale nigdy nie rewelacyjna. Czasem omijałem grupy przeciwników, byłem bowiem nieco znużony.
Dragon Age: The Veilguard robi za to kapitalne wrażenie w obszarze eksploracji oraz odkrywania nowych poziomów.
Na początku Straż Zasłony wydaje się krokiem wstecz względem Inkwizycji, a także wielu współczesnych gier cRPG. Nie ma tu otwartych obszarów, cyklu dobowego, wierzchowców czy nawet budynków do których można swobodnie wchodzić, jak w trzecim Wiedźminie. Nie licząc parunastu pomieszczeń na krzyż, aglomeracje takie jak Treviso czy Minratus są bowiem zabite dechami. Zdawałoby się, że to kolejny przykład na zawodowy regres studia BioWare.
Z czasem korytarzowe lokacje z Dragon Age: The Veilguard wyrosły jednak na mój ulubiony element gry. Są bowiem jak obszary z God of War Ragnarok: pełne skarbów, ukrytych ścieżek oraz krótkich skoków w bok. Gracz nieraz musi się nieźle nakombinować, by dotrzeć do cennej skrzyni. Wysadza więc beczki z prochem, wznosi kamienne piedestały z pomocą magii, przecina sznury i przełącza dźwignie. Mało ma to wspólnego z cRPG, ale daje dużo frajdy. Eksploracja w Straży Zasłony to jeden z najlepszych elementów.
Powstaje jedynak pytanie, czy właśnie tego chcieli fani serii. Jestem przekonany, że większość z nich przehandlowałaby świetną eksplorację za lepsze i częstsze dialogi, a także głębsze relacje z członkami drużyny. Z drugiej strony nowa, pełna sekretów lokacja to coś, co napędza mnie do dalszej zabawy i przekonuje do kolejnych godzin wbijanych na liczniku.
Dragon Age: Straż Zasłony rozwija się jak najlepszy elficki gobelin. Im więcej godzin na liczniku, tym lepsze wrażenia.
Po 20+ godzinach rozgrywki gracz zaczyna w pełni czerpać ze wszystkich możliwości. Tych z misji na misję regularnie przybywa. Weźmy umiejętności naszych towarzyszy. Można je aktywować nie tylko w walce, ale także podczas eksploracji. Przykładowo, członek Szarej Straży posiada młodego gryfa, potrafiącego przecinać wiszące wysoko łańcuchy. Z jego pomocą opuszczam platformę, co odblokowuje dostęp do kompletnie nowej części mapy. Warto więc regularnie wracać do już poznanych obszarów, niemal jak w Metroid.
Rozwijamy także elementy bazy wypadowej. Od kosmetycznych bzdetów, jak wystrój wnętrz, po otwieranie nowych pomieszczeń o konkretnej funkcjonalności. Na przykład sala z portalem do wielkiej areny na egzotycznej wyspie, gdzie walczymy z kolejnymi falami wrogów w zamian za doświadczenie i sympatię towarzyszy. Albo galeria z gobelinami odsłaniającymi prawdę o elfiej historii. Jeśli więc ktoś naprawdę chce, może zakopać się w świecie Dragon Age na dziesiątki godzin. Niestety, nie za sprawą ciekawych postaci, ale odblokowywanych mechanik rozgrywki. Bo chociaż Straż Zasłony nie zdaje egzaminu jako wielkie cRPG, potrafi wciągnąć po same uszy jako przygodowa gra akcji.
Dragon Age: The Veilguard to ofiara poszukiwań własnej tożsamości. Niezła gra akcji, ale kiepskie cRPG.
W Straży Zasłony można znaleźć wiele dokumentów. Jeden z nich to relacja z wieczorku książkowego naszych towarzyszy. Zabawną wymianę zdań przeczytałem z uśmiechem na ustach. Potem mnie uderzyło: - Kurczę, dlaczego nie była to jedna z dialogowych scen do zobaczenia w grze? No i dlaczego nie mogłem wziąć w tym udziału? - Znaleziony dokument najlepiej pokazuje czym stało się Dragon Age. Środek ciężkości został przesunięty w kierunku walki i eksploracji, kosztem wszystkiego innego. W tym własnej tożsamości.
Cierpi na tym narracja, cierpią dialogi, cierpią bohaterowie. Zapewne cierpią również fani, przynajmniej część licząca na bardziej tradycyjne zwieńczenie epickiej przygody w krainie Thedas. Szczerze? Nie mam pojęcia dla kogo powstało Dragon Age: The Veilguard. Na pewno nie dla wiernych fanów. Również nie dla miłośników gatunku cRPG. Jak wiele ostatnich gier EA, także Straż Zasłony wydaje się zlepkiem kilku nowszych trendów w branży, dobieranych nieco po omacku. Potem skleja się to w całość, jak w przypadku Battlefielda 2142.
Największe zalety:
- Kapitalna eksploracja w stylu God of Wara z PS4
- Gra odpowiada na większość ważnych pytań ze świata Dragon Age
- Kompletna przygoda od A do Z, bez niedomkniętych wątków
- Momentami zalatuje metroidvanią: jest po co wracać na stare mapy
- Uzależniający progres - tona rzeczy do odblokowania, o ile się chce
- Całkiem niezła walka. Niczego nie urywa, ale też nie odrzuca
- Wciąga. Im więcej godzin na liczniku, tym większą daję frajdę
- Kilka wyborów, które naprawdę niosą za sobą konsekwencje...
Największe wady:
- ...ale tylko kilka. Na całą grę
- Dialogi to dramat. Wiele gier akcji ma lepsze linie. Banały i infantylizm
- Towarzysze to banda niedojrzałych osób. Jest jak w przedszkolu
- Nierówna grafika. Kiepskie modele postaci, powtarzające się bryły
- Ograniczona możliwość rozmów z NPC. Zbyt często jest cicho
- Korytarzowe światy ograbione z wnętrz, mieszkań, karczm
- To nie jest gra cRPG. To przygodowa gra akcji ze szczyptą RPG
- Toporne, płytkie, amatorskie podejście do transpłciowości
- Byle jaka muzyka, nic nie zapada w ucho na dłużej
Ocena recenzenta: 7+/10
Z drugiej strony ten sam Dragon Age: The Veilguard sprawił, że nie mogłem oderwać się od konsoli, zwiedzając opuszczone farmy oraz ruiny w tropikalnym lesie. Bardzo klimatyczne lokacje wypełnione skarbami nie naprawiają wszystkiego, ale dzięki nim rozumiem tych, którym Straż Zasłony bardzo się podoba. Gdyby Electronic Arts wydało tę grę pod innym szyldem, w innym uniwersum, mielibyśmy początek naprawdę niezłej serii przygodowych gier akcji, z domieszką RPG.
Straż Zasłony naprawdę nie jest złą produkcją. To po prostu… złe Dragon Age.