Scrolluję X i budzi się we mnie komunista-zamordysta. Mam pomysł jak uregulować social media
Kłótnie, dezinformacja, hejt, patologia. A ja tylko chciałem poczytać o grach wideo, kosmosie i dowiedzieć się co słychać u moich znajomych. Kwestionowanie destrukcyjnego wpływu algorytmów pozycjonujących treści ma zbyt szkodliwy wpływ na rzeczywistość, byśmy dalej mogli rozmawiać o prawidłach wolnego rynku.
Media społecznościowe to jeden z najdziwniejszych, najbardziej problematycznych wynalazków nowoczesnej informatyki. Sama idea social mediów jest świetna - oto sieć służąca do międzyludzkich połączeń. Za jej sprawą można utrzymać kontakt ze znajomymi i poznawać nowe osoby. Media społecznościowe niemal całkowicie wyparły fora internetowe, grupy dyskusyjne i tym podobne archaiczne wynalazki. Nic dziwnego. Pierwotnie były od nich znacznie atrakcyjniejsze.
Startupy mają jednak to do siebie, że gdy osiągną pewien poziom rozwoju, muszą zacząć generować zyski. Dopóki Facebook, Twitter czy Instagram miały rosnąć i chwytać zainteresowanie kolejnych internautów były bardzo przyjaznymi, otwartymi miejscami. Inwestorzy czekają jednak na zwrot powierzonego kapitału i profity. Social media musiały się w końcu zepsuć. Sęk w tym, że sprawy zaszły za daleko.
Czytaj też:
Social media to wspaniałe miejsce dla reklamodawców. Niepopularna opinia - nie mam z tym problemu
Facebook i Twitter (dziś pod nazwą X) stały się jednym z najbardziej wpływowych narzędzi do wymiany informacji. Te sieci są tak duże, tak technicznie dopracowane i tak często oraz chętnie wykorzystywane przez użytkowników, że stały się oczywistym narzędziem dla aktywistów, polityków, twórców, artystów czy reklamodawców. Gigantyczny wpływ Facebooka i Twittera na kreowanie światopoglądów czy trendów modowych jest mierzalny i niekwestionowalny.
Nic więc dziwnego, że serwisy te zaczęły w końcu emitować coraz większą liczbę reklam w coraz bardziej irytujący sposób. Trudno mi się jednak o to gniewać, bowiem koszty utrzymania infrastruktury sieciowej takiego Facebooka są astronomiczne - a przecież firma chce jeszcze na tym wszystkim zarobić. Jedyną alternatywą dla treści sponsorowanych byłby płatny dostęp. Co w przypadku sieci mającej mieć globalny zasięg mogłoby nie być najlepszym z pomysłów.
Niestety w przypadku spółek publicznych (i w obliczu rosnącej konkurencji) sama rentowność nie wystarczy. Firmy muszą cały czas rosnąć i zwiększać liczbę źródeł przychodów, inaczej inwestorzy tracą zainteresowanie i przestają inwestować w spółkę swój kapitał. Dlatego też opracowano kolejną strategię.
Algorytmy pozycjonujące treści, czyli walka o chwilunię atencji
Kiedy social media były nowością, budziły gigantyczne zainteresowanie. Starsi czytelnicy zapewne pamiętają, że swego czasu na takiej Naszej Klasie, Grono.net czy MySpace spędzało się na komputerze całe długie godziny. Tyle że media społecznościowe nam w końcu spowszedniały. Najpierw trafiły na telefony komórkowe, stając się nieodłączną częścią codzienności znacznej części społeczeństwa. A potem namnożyło się ich tyle, że stały się zwyczajnie jedną z wielu form na spędzanie wolnego czasu w cyberprzestrzeni.
Dlatego też, by nie tracić uwagi użytkowników, operatorzy social mediów zaczęli inwestować w pozycjonowanie treści. Zamiast jak do tej pory wysyłać strumień informacji chronologicznie i ze źródeł wskazanych przez danego użytkownika, Facebook i X z premedytacją zmieniają kolejność tych informacji, ukrywają niektóre, a jeszcze inne wręcz dodają, szacując że wzbudzą zainteresowanie czytelnika na bazie tego, co do tej pory go interesowało. Po to, by użytkownik się nie znudził i nie przełączył się na inną apkę.
Nie ukrywam, początkowo mi się to bardzo podobało. Mój strumień feedów faktycznie stał się istotnie ciekawszy. Bez żadnej świadomej personalizacji dostawałem najciekawsze informacje z Internetu i od najciekawszych (mam na myśli wyłącznie ramy Internetu) znajomych. Wręcz wybierałem inteligentny feed zamiast chronologicznego, bo kiedyś jeszcze wersja wspomagana algorytmami była opcjonalna. Niestety do czasu.
Popularność social mediów była od zawsze łakomym kąskiem dla przeróżnej maści cyfrowego elementu. Tym niemniej dopóki to użytkownik decydował o tym, jakie treści mają się pojawiać w strumieniu informacji, stanowił on margines. Algorytmy sprawiły, że margines społeczeństwa zyskał donośny głos. Przy czym margines nie w ujęciu ogólnym mniejszości - a pejoratywnym. Chodzi o szkodników szerzących destrukcyjną dezinformację.
Nienawiść, nagość, teorie spiskowe i kontrowersje. To się klika
Mój strumień informacji na X i Facebooku od dawna ma już tylko częściowo coś wspólnego z moimi zainteresowaniami. Zamiast tego serwowane mi są posty, które budzą największe kontrowersje. Panie oferujące swoje wdzięki za pieniądze, politycy ze skrajnych ugrupowań i ich wyznawcy, wszelkiej maści wariaci polujący na reptilian i wiele innych. Niektórzy są na tyle przekonujący, że mają całkiem realny wpływ na rzeczywistość. Chociażby przez masowe szerzenie dezinformacji: na temat szczepionek, sieci 5G, inwazji na Ukrainę i wielu, wielu innych. Dlaczego social media amplifikują takie przekazy? Cóż, to się klika.
Social media żerują na emocjach. Sam nieraz łapię się na tym, że zbulwersowany daną wypowiedzią jakiegoś internetowego wariata nie wytrzymuję i mu odpisuję. X rejestruje to jako interakcję i zaczyna mi serwować więcej takich wpisów. Odpisując, lajkując, podając dalej napędzam ruch w danej sieci. A o to przecież w niej chodzi od strony biznesowej. Szkoda tylko, że w efekcie mój feed zalany jest treściami, o które wcale nie prosiłem. I w znacznej mierze informacjami nieprawdziwymi.
Ja mówię o nim per szur, a on ma o mnie podobne zdanie. Wolność słowa kontra regulacje
Nie ukrywam - subiektywnie i emocjonalnie chciałbym, by tych wszystkich wariatów od chemtrails i gloryfikujących zbrodnicze działania polityczne najchętniej odciął od Internetu. Tak jednak nie wolno. Trudno bowiem w ujęciu globalnym rozgraniczyć przypadek wyrażania opinii od świadomego szerzenia dezinformacji. Niestety każdy przypadek musi tu być rozpatrywany indywidualnie - w przeciwnym razie pachnie to szkodliwą cenzurą. Zwłaszcza że kto miałby być arbitrem rzeczonej racji? Oddany wyborca Jarosława Kaczyńskiego myśli o wyborcy Donalda Tuska jak o osobie mocno niedoinformowanej - i odwrotnie.
Poza tym to niezupełnie fakt samej dezinformacji jest problemem - media piszące o UFO, Wielkiej Stopie czy spisku masońskich elit istniały przecież na długo przed upowszechnieniem się Internetu. Wrogiem są algorytmy - sztuczna inteligencja, której celem jest antagonizowanie, straszenie i namawianie do zakupów. Bardzo teraz rozgniewam wszelkiej maści wolnorynkowców i libertarian, ale... powinni tego zabronić.
Social media mają zbyt duży wpływ na przepływ informacji, by nie były objęte prawnymi regulacjami
A nie może być tak, że użytkownik zapisując się do danych źródeł informacji (a więc znajomi, firmy, profile innych organizacji lub stricte rozrywkowe fanpages) nie tylko tych informacji nie otrzymuje, ale w zamian serwowane mu są kompletnie inne, o które nie prosił. Na dodatek często fałszywe, wprowadzające w błąd. Nikt nie czerpie z tego żadnej korzyści poza gigantami Big Tech operującymi tymi mediami.
Pozycjonowanie treści na bazie AI czy innych algorytmów w efekcie powinno być moim zdaniem całkowicie zabronione. Przy czym mam na myśli narzucenie tego zakazu wyłącznie operatorom samych social mediów. Mam w nosie zarzuty o komunistyczny zamordyzm. Skoro tym platformom powierzane są informacje, to te powinny mieć obowiązek odpowiedzialnego ich przetwarzania.
Zamiast szczucia na siebie ludzi o przeciwnych poglądach, feed musiałby być serwowany domyślnie chronologiczne, z opcjonalną możliwością sortowania wpisów czy filtrowania ich wedle kategorii wedle decyzji użytkownika. Oczywiście byłyby też reklamy czy inne opcjonalne płatne usługi. Social media powinny jednak mieć obowiązek serwowania czystego strumienia danych.
Nie rezygnowałbym z dynamicznie generowanych agregatorów treści. Na to też jest sposób
Zanim Internet został zdominowany przez social media, istniało wiele różnych narzędzi do gromadzenia informacji z różnych źródeł. Klienty grup newsowych a potem czytniki RSS zbierały strumienie informacji ze źródeł wskazanych przez użytkownika w jedną, wygodną do przeglądania całość. Z czasem pojawiły się aplikacje typu StumbleUpon czy Flipboard, konwertujące wskazane źródła w atrakcyjnie wizualne magazyny. Nie ma żadnego powodu, by te aplikacje nie wróciły. I konsekwentnie nie ma żadnego powodu, by nie zatrudnić nowoczesnej AI do inteligentnego zbierania treści akurat pasujących danemu użytkownikowi.
Nie powinni jednak zajmować się tym operatorzy social mediów, ewentualnie oferować osobną aplikację do takiego spersonalizowanego odczytu. Myślę że sensownym biznesem dla tych mediów byłoby wręcz wprowadzenie płatnej licencji na API (interfejs software’owy) dla twórców oprogramowania do przetwarzania i modyfikowania streama. Taki wskrzeszony ze zmarłych Flipboard mógłby płacić Facebookowi czy X-owi ileś tam centów czy dolarów od każdego nowego użytkownika, w zamian mogąc przetwarzać udostępniane w ramach API posty.
Brzmi jak nierealne marzenie - a szkoda, bo w mojej ocenie znacząco uzdrowiłoby to konsumencką część Internetu. Zwłaszcza że cyberprzestrzeń i realny świat są dziś niemalże nierozerwalne, mając na siebie nawzajem duży i znaczący wpływ. Regulacje nie muszą oznaczać cenzury, a w przypadku tego pomysłu jedynymi poszkodowanymi są Big Techy i szury.
Nie wiem jak państwo, ale ja bym za żadnym z nich nie płakał.