Recenzja Star Wars Outlaws - kosmos pełen bolesnych ograniczeń
Kiedy jesteś już przekonany, że Star Wars Outlaws to średniak bez polotu, Ubisoft nieoczekiwanie wprowadza kapitalną postać albo serwuje unikalną misję w niesamowitym miejscu. Gwiezdne wojny Francuzów prezentują bardzo nierówny poziom. To jakby oglądać naprzemiennie seriale Andor i Akolita.
Jestem już naprawdę, naprawdę wkurzony. Mam dokonać cichej infiltracji wielkiej bazy Imperium, pełnej szturmowców, oficerów, dronów oraz kamer bezpieczeństwa. Przemykam od osłony do osłony, skrupulatnie eliminując wrogów, ale wystarczy że popełnię jeden błąd, a w bazie rozbrzmiewa alarm. Wrogowie zostali ostrzeżeni, muszę zaczynać całą misję od nowa. Dwadzieścia minut rozgrywki idzie prosto do piachu. Nie dziwię się, że Anakin tak go nie lubił.
Star Wars Outlaws czerpie najgorsze wzorce z gier o otwartym świecie, w tym brak swobodnego zapisu.
Infiltrowanie tej samej bazy, po raz dwunasty, jest przeciwieństwem dobrej zabawy. Gry open world dają masę frajdy kiedy są wielkimi piaskownicami, pozwalającymi graczom na eksperymenty i kreatywną zabawę. Star Wars Outlaws boi się natomiast spuścić nas ze smyczy. W większych misjach mamy postępować zgodnie z regulaminem, a twórcom wydaje się, że dwa korytarze do celu to wystarczająca rekompensata w zmian za ograniczanie prawdziwej wolności.
Najgorsze jest to, że takie katorżnicze podejście zabija naturalny potencjał gry. Przykład: masz zdobyć cenny przedmiot ze skarbca imperium. Po wielu trudach daje ci się przedostać do hangaru, gdzie stoi niepilnowany, śliczny, błyszczący AT-ST. To oczywiste, że chcesz do niego wsiąść i zrobić potężną zadymę. Wchodzę na samą górę maszyny, lecz jej właz jest nie do ruszenia. Muszę obejść się smakiem. Ubisoft zachowuje się jak przyzwoitka która nie chce abyś bawił się zbyt dobrze. Szkoda, wielka szkoda!
Uwielbiam misje skradane w grach o otwartym świecie. To mój ulubiony sposób przechodzenia zadań w Skyrim, Fallout 3, Assassin’s Creed Odyssey czy Dishonored 2. Niestety, Star Wars Outlaws robi co może, by nie dołączać do tego zaszczytnego grona. Brak swobodnego zapisu to jedna sprawa. Drugą jest drewniana rozgrywka, z fatalnymi animacjami obezwładniania oraz problemami z kolizją. Raz spadłem w przepaść tylko dlatego, że w grze nie ma animacji opadania na wroga po bujaniu na linie. Misja od początku.
Frustracja ograniczeniami dopada mnie także poza obszarami misji. Otwarty świat Star Wars Outlaws ma zbyt wiele zakazów.
Nie potrafię pogodzić się z tym, że gracz nie może przejąć dowolnego pojazdu. Widzisz ścigacz zaparkowany pod kantyną? Zapomnij. Barka Imperium przejeżdża obok? Nie da się jej porwać. To frustruje o tyle, że widzimy jak NPC korzystają z tych maszyn. Jak do nich wsiadają, jak z nich wychodzą i jak je prowadzą. Tymczasem główna bohaterka może korzystać tylko z własnego ścigacza. Nie da się tego wytłumaczyć inaczej jak lenistwem bądź brakiem umiejętności deweloperów. To tak jakby w GTA czy Watch Dogs można było kierować jedynie jednym typem motocyklu. Nawet Assassin's Creed oferuje rozmaite kopytne, łodzie czy dyliżanse jako formę przewozu. Co dopiero takie serie jak Far Cry. Kosmiczny regres!
Droga na skróty jest wyczuwalna w wielu obszarach rozgrywki zaprojektowanych przez studio Massive. Przykładowo, bohaterka początkowo nie może strzelać z blastera siedząc na ścigaczu, chociaż bez problemów robią to kosmiczni piraci. W grze brakuje także systemu kolizji. Wjeżdzając w wielkie zwierzaki, odbijamy się od nich niczym od barierek w Need for Speed. Znaczna część fauny jest nieśmiertelna, podobnie jak mieszkańcy miast. Zakazy, ograniczenia, braki - to główne grzechy Outlaws w otwartym świecie. Niesamowite, że gry sprzed dekady albo dwóch pozwalają na więcej.
Do tego Kay Vess to bohaterka którą trudno polubić. Może dlatego, że Ubisoft kupił ją na Temu.
Nasza szmuglerka jest jak Han Solo zamówiony z Temu. Chce być zabawna i zawadiacka, ale pod tą fasadą nie kryje się nic ciekawego, nic wartego odkrycia. Nie ma się wrażenia obcowania z prawdziwą i kompleksową osobą. Zamiast niej jest zbiór one-linerów. By było ciekawiej, scenarzyści próbują nieco zaszaleć z wątkami rodzinnymi, ale nazwisko czy pochodzenie to zbyt mało, by uczynić osobę interesującą. Rey Palpatine jest tego najlepszym przykładem. Kay Vess nie jest postacią której chce się kibicować i za którą trzyma się kciuki, mimo jej ciągłego narzekania na niedolę oraz brak kredytów.
Na szczęście Star Wars Outlaws otrzymało kilka intrygujących postaci, jak droid i członek załogi ND-5 albo… niewyparzona głowa w słoju, którą ratujemy w jednej z pierwszych misji. Ubisoft ma kilka ciekawych pomysłów na postaci i wciąż potrafi stworzyć charyzmatyczne persony. Tym bardziej szkoda, że na ich tle główna bohaterka jest taka banalnie pretensjonalna. Gdybym mógł, od razu zamieniłbym ją na stoickiego droida ND-5, bez mrugnięcia okiem.
Narzekam i zgrzytam zębami, ale potem zdarza się taka misja, że nie da się od Star Wars Outlaws oderwać.
Na przykład eksploracja wraku wielkiego krążownika z czasów Wielkiej Republiki. Masywny, zakurzony, powykręcany statek jest jak świątynie minionych czasów. Podczas przechodzenia takich zamkniętych misji można poczuć to, czego brakuje mi w otwartym świecie - zmienność, kreatywność no i przede wszystkim miłość do Gwiezdnych wojen. Star Wars Outlaws jest jak książkowy toksyczny związek. Najpierw jest słabo. Potem świetnie. Potem znowu słabo, a ty brniesz i brniesz licząc na to, że ponownie doczekasz się lepszej zawartości. Lepszych czasów.
Powstaje pytanie czy masz serce do takiego emocjonalnego rollercoastera. Mnie ciągnęła sympatia do Gwiezdnych wojen, ale jeśli ktoś szuka po prostu dobrej gry akcji w otwartym świecie, znajdzie wiele bardziej dopracowanych techniczne produkcji, z gameplayem w wyższej jakości. Nie chodzi o to, że Star Wars Outlaws jest kiepskie. Ono po prostu nie jest tak dobre jak powinno być, biorąc pod uwagę licencję, budżet oraz renomę studia które dało nam The Division.
Mimo tego narzekania, gdy mam kwadrans wolnego, uwielbiam odpalić Outlaws i po prostu sunąć ścigaczem przez planetę. Albo dryfować sobie w kosmosie, zbierając surowce do ulepszania przedmiotów w polu asteroid. W takich krótkich dawkach gra Ubisoftu wchodzi niezwykle dobrze. Jednak im dłużej trwa eksploracja, tym silniej poczujecie, że producenci nie wykorzystują w pełni potencjału otwartego świata. Zdarzają się jednak lepsze momenty, jak scena podczas której dziki drapieżnik atakuje posterunek imperium. Nic tylko usiąść z popcornem i delektować się sekwencją.
Star Wars Outlaws mocno gryzie się z konsolami. Na PlayStation gra straszy niską rozdzielczością i brakiem szlifów.
Produkcja Ubisoftu domyślnie działa z kinowymi napisami. Po ich wyłączeniu i po przejściu do trybu wydajności, Outlaws rozczarowuje niską rozdzielczością oraz deficytem ostrości. Do tego lubi szarpnąć, zwłaszcza w kosmicznych portach oraz miasteczkach. Dziwne o tyle, że gra wcale nie wygląda powalająco. Avatar od Ubisoftu jest piękniejszy i klarowniejszy, bez problemu hulając na konsolach. Po raz kolejny dochodzę zatem do wniosku, że problem leży w ekipie deweloperskiej, której zabrakło cierpliwości do odpowiedniej optymalizacji.
Do tego Star Wars Outlaws cierpi na sporo bugów. Fatalny system kolizji, losowe obrażenia od wysokości, zamrożone animacje postaci, momentami dziwaczna fizyka - te problemy tylko utwierdzają mnie w przekonaniu, że przy projekcie zabrakło czasu albo umiejętności. Każda gra z otwartym światem na sporo błędów, ale te w Star Wars Outlaws są przesadnie pokaźnego kalibru. Podczas rozgrywki nieustannie towarzyszy mi wrażenie, że tytułowi przydałoby się jeszcze pół roku w produkcji. Tyle tylko, że wtedy premiera mogłaby kolidować z nowym Assassin's Creed.
Ubisoft stara się maskować problemy gry ogromem dodatkowej zawartości. Całkiem mu to wychodzi.
Kilka grywalnych planet. Możliwość lotu i walki w kosmosie. Karciany sabak. Rozwój ekwipunku oraz bohaterki. Zróżnicowane mini-gry. System reputacji. Wszystko to ciekawe dodatki, nadające Star Wars Outlaws unikalnego charakteru. Dzięki tym pomysłom produkcja nie jest po prostu kolejną odsłoną The Division, tylko w kosmosie. Z drugiej strony, chociaż wyraziste tematycznie, Outlaws nie wygrywa mojego serca w obszarze rozgrywki. Walka, skradanie czy dialogi są po prostu przeciętnie. Jakby projektując te wszystkie elementy Ubisoft zapomniał, że najważniejsza jest dobra zabawa.
Największe zalety:
- Niektóre misje są pełne magii Star Wars
- Droid ND-5 to prawdziwa gwiazda tej produkcji
- Wiele możliwości: eksploracja planet, latanie w kosmosie, mini-gry
- Masa zadań i zawartości. Gdzie nie pójdziesz, spędzasz godziny
- Stworek Nyx to trafiony dodatek do rozgrywki
- Zróżnicowanie planet do odwiedzenia
Największe wady:
- Na PS5 gra jest bardzo nieostra, ma problemy z wydajnością
- Masa błędów, zwłaszcza dotyczących animacji
- Sztuczne ograniczenia. Twórcy nie powalają na swobodną zabawę
- Skradane misje i brak stanów zapisu
- Brak systemu kolizji
- Brak możliwości kradzieży pojazdów
- Chyba najmniej przekonujące animacje obezwładnienia w grze AAA
- Powtarzalność misji pobocznych
Ocena recenzenta: 6+/10
Czuję w kościach, że Outlaws nie będzie fenomenem na miarę Assassin’s Creed czy Far Cry. Gra prędzej podzieli los Avatara - być może zadowoli fanów marki, lecz nie poniesie się za sprawą miodności samej rozgrywki. The Division ma lepszą wymianę ognia, Assassin’s Creed ciekawsze sekwencje zręcznościowe, z kolei Watch Dogs oferuje większą swobodę w otwartym świecie. Trudno znaleźć mi chociaż jeden obszar, w którym Outlaws byłoby lepsze od innych gier Ubisoftu, a także od innych gier Star Wars.
Zrzuty ekranu pochodzą z gry Star Wars Outlkaws uruchomionej na konsoli PS5 w trybie wydajności, z wyłączonymi pasami kinowymi