REKLAMA

Zamieszanie z nakrętkami pokazuje, że Unia Europejska wygrała. Plastik musi być niewygodny

To bardzo dobrze, że wkurzają cię nakrętki w plastikowych butelkach. Czekam na więcej elementów, przez które picie z plastikowej butelki będzie koszmarem.

plastik
REKLAMA

Internetowi krzykacze sprawili, że bardzo łatwo wrzucić przeciwników nieodrywalnych nakrętek do pewnej szufladki. Staram się jednak zrozumieć, że po stronie „jestem na nie” są też tacy, dla których wymuszone unijnymi przepisami nowe rozwiązanie jest mniej lub bardziej niewygodne. Nawet jeśli to tylko drobna niedogodność, to coś się zmieniło. Co jeszcze wcale nie oznacza, że są zwolennikami pewnych ugrupowań, które najgłośniej gardłują w tej sprawie.

REKLAMA

To właśnie ta część jest dowodem na to, że przepisy miały sens

Całe zamieszanie jest dla wielu dowodem na to, że Unia Europejska zajmuje się głupotami. Niekoniecznie. Jasne, że np. wyższe opodatkowanie linii lotniczych byłoby lepszym krokiem – to nienormalne, że lot do kraju kosztuje mniej niż dojazd z lotniska do miasta – ale może i na to przyjdzie czas. Teraz działanie polega na tym, że wprowadzamy potrzebny przepis i czekamy na efekty.

Wydaje mi się, że w tym przypadku uda się osiągnąć korzyść, jaką będzie mniejsza liczba plastikowych nakrętek walających się po plażach, parkach czy chodnikach. Obstawiam, że skończy się jak z zakazem palenia papierosów w barach i restauracjach. Kilkanaście lat temu też były krzyki, że właściciele takich miejsc pójdą z torbami, bo palacze nie będą do nich przychodzić i zyski spadną. Nic takiego się nie stało. Teraz też producenci butelek nie zbankrutują, a my wokół siebie będziemy mieć mniej śmieci. Same korzyści.

Ci najgłośniejsi pewnie dalej będą toczyć bohaterską walkę i pewnie minie kilka miesięcy zanim szarpanina z butelką się zakończy. W tym czasie ci nieprzekonani, ale mniej radykalni mogą zadać sobie: po co się męczyć?

Pytanie jest całkiem logiczne: skoro czegoś nie lubię robić, to jaki sens jest w to brnąć? I zamiast kupić plastikową butelkę wybiorą napój bądź wodę w szklanym opakowaniu, bez plastikowego końca. Albo jeszcze lepiej: staną się właścicielami własnej, wielorazowej. Dojdą do wniosku, że na plastik trzeba postawić jedynie w ostateczności.

To scenariusz bardzo optymistyczny, ale jednocześnie całkiem prawdopodobny

Lenistwo bywa naprawdę dobrą rzeczą. Do zakupu urządzenia pozwalającego nagazować wodę w domu przekonało mnie nie tylko to, że w ten sposób ograniczę zużycie plastiku. Tak, to było bardzo ważne, ale tak samo liczyło się to, że dzięki temu nie będę musiał dźwigać dodatkowego ciężaru podczas zakupów. Jednocześnie picie z wielorazowej butelki weszło u mnie w taki nawyk, że źle się czuję, kiedy np. zapomnę z domu bidonu i muszę kupić coś na mieście z plastiku. Prędzej wybiorę puszkę albo szkło.

Z powodu mojej niechęci do utrudniania sobie życia skorzystało środowisko. I łatwo mi sobie wyobrazić, że tak będzie też teraz. Ktoś, komu nie będzie chciało się walczyć z zakrętką, po prostu zrezygnuje z plastikowych butelek. I przede wszystkim o to chodzi w tej zabawie.

Jesteśmy na pierwszym etapie odejścia od plastiku. Można się spierać, czy to dobrze, że w tę fazę wchodzimy dopiero teraz, ale dla mnie liczy się, że ruch został wykonany. Nie chodzi w końcu o to, aby recyklingować większą ilość plastiku, ale o to, żeby na świecie produkowano go coraz mniej. Unijny przepis jest więc dobrą motywacją, żeby z plastikiem dać sobie spokój, skoro bywa nieporęczny i niepraktyczny. Po prostu nieżyciowy i kojarzący się z problemami - nawet jeśli drobnymi, to zawsze problemami.

Więcej o więcej o ekologii i ochronie środowiska przeczytasz na Spider`s Web:

Takich kroczków powinno być więcej

Przede wszystkim producenci muszą odczuć, że stawianie na plastik im się nie opłaca. Lepiej późno niż wcale, ale przynajmniej w końcu zaczyna się naprawdę głośno rozmawiać o szkodliwej stronie tego surowca. I przede wszystkim wprowadza rozwiązania zniechęcające do korzystania z niego.

REKLAMA
Najnowsze
Zobacz komentarze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA