Mieszkanie jak Netflix - na abonament. Patologia się rozkręca
Czy coś nam jeszcze zostanie na własność? Ceny poszły tak w górę, że coraz częściej faktycznie jedyną alternatywą pozostaje subskrypcja. O ile jednak od rozrywki czy dostaw zakupów można się obejść, tak sytuacja robi się naprawdę niepokojąca, kiedy model subskrypcyjny wchodzi do i bez tego problematycznej branży mieszkaniowej.
Oferty „mieszkań na wynajem” są dostępne na rynku od jakiegoś czasu, ale teraz przyjrzał się im bliżej na Twitterze Patryk Spaliński, działacz społeczny. W teorii usługa reklamowana jest jak popularne usługi streamingowe – korzystasz kiedy potrzebujesz, rezygnujesz kiedy chcesz. W praktyce jednak tak kolorowo nie jest. Jak zauważa Spaliński zwykle jest to umowa na czas określony i przeważnie są to co najmniej trzy miesiące.
Ceny mieszkaniowej subskrypcji też nie powalają:
Na dodatek „umowa zakwaterowania omija ustawę o ochronie praw lokatorów”. Można tylko powtórzyć za działaczem: mamy patologię, a będziemy mieć jeszcze większą.
Nowoczesność na niby
Niedawno na Twitterze krążył wspaniały wątek pokazujący, że „rewolucyjne” pomysły miliarderów wywodzących się m.in. z branży technologicznej to dosłownie wynajdywanie koła na nowo. Nie tylko Elon Musk odkrył transport publiczny i metro. Takich „przełomowych koncepcji” jest znacznie więcej:
Nie inaczej jest z projektem subskrypcji na mieszkanie. W teorii brzmi to nowocześnie i odwołuje się do nowego podejścia – nie mamy rzeczy na własność, korzystamy z nich, kiedy chcemy, jesteśmy wolni i niezależni. Tymczasem jeszcze przed II wojną światową subskrypcja na łóżko obowiązywała w Warszawie, o czym pisał Filip Springer w książce „13 pięter”.
Mniej więcej w co trzecim warszawskim mieszkaniu jest sublokator, czyli ktoś niespokrewniony z lokatorami, komu wynajmuje się miejsce do spania. Im mniejszy lokal, tym częściej reperuje się w ten sposób domowy budżet. Niekiedy pobierane od sublokatorów opłaty są wielokrotnie wyższe niż czynsz, który lokatorzy płacą właścicielowi mieszkania. Dlatego częste jest też wtórne udostępnianie miejsc przez sublokatorów, których nie stać na korzystanie z nich przez siedem dni w tygodniu. Niekiedy na jedno miejsce przyjmuje się dwie osoby. Wystarczy, że pracują w systemie zmianowym i odpowiednio zsynchronizują swoje grafiki.
Współcześnie współdzieli się hasła, dawniej współdzieliło się miejsce do spania
Nowoczesność nawet oryginalnej subskrypcji nie jest w stanie wymyślić, tylko bierze przedwojenne patologiczne pomysły i opakowuje je w atrakcyjną, bo niby postępową szatę. Przyznacie, że wiele to o niej świadczy.
Patologią systemu mieszkaniowego w Polsce nie będziemy się teraz zajmować, bo o tym możecie przeczytać na Bizblogu. Na temat mieszkań na wynajem warto spojrzeć z tej – pozornej – nowoczesnej strony, bo pomysł dobrze pokazuje, na jaki podatny grunt trafiły wszelkiego rodzaju subskrypcje.
Na nieszczęście pomysłodawców zaczynamy zauważać, że to droga donikąd. Nagle okazuje się, że choć płacimy naprawdę spore abonamenty to gdy przyjdzie co do czego, nie ma tego, co chcemy obejrzeć, zagrać, posłuchać.
Już teraz czuję, że obudziłem się z ręką w nocniku
Wprawdzie kolekcjonuję płyty od dłuższego czasu, to np. wiele ciekawych wydań przeszło mi koło nosa, chociaż jeszcze pięć lat temu widywałem na portalach aukcyjnych czy w sklepach. Jeszcze gorzej jest z filmami. Nie dość, że w zasadzie coraz mniej tytułów wychodzi na tradycyjnych nośnikach, to znalezienie konkretnej pozycji w miarę przystępnej cenie jest dla mnie coraz częściej wyzwaniem. I nie, streaming nie jest lekarstwem, bo tytuł zniknął z oferty i od miesięcy nie wrócił.
W przypadku książek łatwo zrozumieć, dlaczego abonamenty są tak ciekawą alternatywą. Cyfrowa subskrypcja Legimi gwarantująca dostęp do wręcz niezliczonej ilości książek kosztuje dziś mniej niż jedna zwykła papierowa książka, których ceny zawrotnie rosną. Wydawnictwo Karakter próbowało w 2023 r. wydawać swoje tytuły w mniejszym formacie i na tańszym papierze, aby cena okładkowa nie odstraszała czytelników. I co? Prawie zbankrutowali. Upraszczam ten temat sygnalizując, że dziś chcąc utrzymać się na rynku trzeba grać według zasad, które narzucają najwięksi.
Oczywiście przyczyna problemów w branży mieszkaniowej, rozrywkowej i każdej innej jest złożona, a na sytuację składa się wiele czynników, ale na pewno żadnej z nich nie rozwiązała dotąd subskrypcja. A raczej tego typu usługi dokładają nowe problemy – nie mamy niczego na własność, nie mamy niczego zagwarantowanego, stajemy się więźniami algorytmów, wszystko jest ulotne, a przyzwyczajenie kosztuje. Sam złapałem się na tym, że machałem ręką na podwyżki, bo „kiedyś się może przyda”. Jak trafnie ujęła to Malwina w wielu przypadkach nie płaci się za sam produkt czy usługę, a za przyjemną świadomość, że mamy do czegoś dostęp. Potrzebujemy tego tu i teraz? No właśnie sęk w tym, że nie zawsze.
Może zainteresować cię także:
Czy rynek zweryfikuje mieszkania na wynajem? W takiej formie – miejmy nadzieję – pewnie tak, ale nie zdziwiłbym się, gdyby „usługę” udoskonalano i bardziej przypominałaby warszawski pomysł z pierwszej połowy XX w. No bo, przyznaj szczerze, studencie, pracowniku korporacji biorący nadgodziny czy w końcu ty, zatrudniony w ramach „ekonomii fuchy” – potrzebujesz mieszkania, które stoi przez większą część doby puste? Wynajmij auto, wynajmij pralkę, w końcu wynajmij łóżko i dach nad głową na godziny.