Jest grudzień i trwa sezon burzowy. Nadal uważasz, że wszystko w normie, bo spadł śnieg?
Wszyscy myślą o prezentach, wigilijnych daniach. Jest nerwowo, bo wiadomo: zakupy, planowanie, szykowanie, ale też mimo wszystko kojąco, wszak zaraz wyczekiwane święta i odpoczynek. Tylko coś nie pasuje, prawda? Jest druga połowa grudnia, a nad Polską przechodzą burze. Oto święta podczas katastrofy klimatycznej.
W okresie jesienno-zimowym w Łodzi kiedy zapada zmierzch zabierany jest mieszkańcom przepiękny park. Wówczas drzewa, krzewy, trawniki, a nawet staw lśnią sztucznym światłem, zaś za wstęp do parku trzeba niemało zapłacić. Roślinność pokryta kablami to wyjątkowo przykry widok nawet gdyby iluminacje nie byłyby tak kiczowate, jak są teraz. Jak można wybrać świecącą rzeźbę wiewiórki mając świadomość, że one żyją tu na co dzień i pewnie przez te wszystkie lampki nie mogą w spokoju egzystować?!
W dzień jednak do parku można wchodzić za darmo i ostatnio z tej okazji skorzystałem. Park Miliona Świateł – czyli park Źródliska – zaskoczył mnie czymś innym niż wyjątkowo złym gustem.
Na tydzień przed świętami wyglądał jak postapokaliptyczna sceneria
W tej krainie Królowej Śniegu, jak reklamuje organizator, zamiast spodziewanego białego puchu aura przypominała jesienną, a wręcz wiosenną. Zamiast do świata baśni trafiło się na plan filmu katastroficznego. Ze scenariuszem, w którym zimą doszło do apokalipsy, końca świata jaki znaliśmy, więc ta garstka ocalałych z powodu bolesnych wspomnień nie posprzątała scenografii po dawnej rzeczywistości. Aniołowie grający na trąbkach czy inne świąteczne dekoracje w grudniu-przypominającym-początek-marca wyglądały ironicznie. Ot, święta w dobie katastrofy klimatycznej. Królowa Śniegu ugrzęzła w błocie. I to nie był wyjątek - tym były te krótkie faktycznie śnieżne dni.
Ostatnie dni przypominają, jak bardzo wszystko stanęło na głowie. Jest niepokojąco ciepło, wieje mocny wiatr, który sugeruje nadejście cieplejszego okresu. Co jest dziwne, bo przecież to jeszcze nie ten czas. Nie jest to chwilowe, gwałtowne i niespodziewane ocieplenie. Tak miało być i jest.
Wychodzisz rano i zamiast fali mrozu czujesz ciepłe podmuchy. Myślisz sobie, że zaraz wiosna, będzie zielono, zakwitną kwiaty, wrócą ptaki, ale przypominasz sobie, że przecież nie mieliśmy jeszcze świąt. Ba, nie mieliśmy nawet astronomicznej zimy, a tu nie ma zapowiedzi jej nadejścia, jest raczej zwiastun końca.
Wszelkie świąteczne dekoracje na ulicach czy galeriach handlowych są jednym wielkim kłamstwem, próbą zafałszowania rzeczywistości. Skuteczną. Idąc ulicami rozczulam się, że ludzie wyczekują świąt i z tej okazji wywieszają lampki, dekorują balkony i tak dalej, ale kiedy patrzę na figurkę bałwanka w ogródku robi mi się zwyczajnie przykro. Ile tego śniegu w grudniu było? Tego śniegu, który miał być wielkim dowodem na to, że globalne ocieplenie to niepotrzebne straszenie ekologów? Cała ta groźna, surowa zima to raptem delikatny mróz? I to trwający kilka dni?
Ale nic innego nam nie zostało, jak udawać, że wszystko jest po staremu
Pod koniec listopada media informowały, że jesieniary pomogły podnieść zysk Starbucksa aż o 40 proc. chętniej kupując pumpkin spice latte, czyli napój kojarzony z jesienią. Moda, nic dziwnego, ale mam przekonanie, że chodzi o coś więcej – trzeba chwytać ostatnich symboli, czegoś, co pozwoli wierzyć, że w sumie to nic się nie zmienia, pewne rzeczy są stałe. Sprzedawcy złudzeń zacierają więc ręce, bo takich atrap, surogatów potrzebnych będzie więcej. Kolejnymi lampkami i jeszcze wyższymi, jeszcze mocniej święcącymi choinkami trzeba przykryć fakt, że w grudniu mamy burze.
Wcześniej jesieniary klimat musiały zbudować kocykiem, świeczką i smakową herbatą, bo to co jest za oknem z jesienią nie ma wiele wspólnego. Pory roku to już koncept reklamowy, będący iluzją pozwalającą sprzedawać produkty na bazie wspomnień i nostalgii.
To oszustwo na olbrzymią skalę. Nawet nasza jesień, która normalnie złotą powinna być raptem przez góra dwa tygodnie, była taką niemal przez kilka, a nawet kilkanaście tygodni. Nigdy czegoś takiego nie przeżyłem. Było przepięknie, bo liście długo były na drzewach, często świeciło słońce, można było zachwycać się widokami. Ale jednocześnie coś ciągle z tyłu głowy powtarzało: jednak nie tak to powinno wyglądać.
Pewnie kiedyś jeszcze śnieg spadnie. Pewnie kiedyś jeszcze chwyci mróz. Ale nie da się uciec od przykrego faktu, że zima nie wygląda jak zima kiedyś. To dzieje się od lat:
W drugiej połowie grudnia mamy noce bez przymrozków. W Hiszpanii kilka dni temu odnotowano grudniowy rekord temperatury. Pojawiają się pierwsze prognozy na styczeń, z których wynika, że temperatura powietrza może być powyżej normy wieloletniej. Styczeń na terenie całej Europy będzie dużo cieplejszy niż dotychczas.
Anomalie nie pojawią się raz na jakiś czas
Te niespodziewane zjawiska występują teraz dosłownie co miesiąc. Nie mogę zrozumieć, dlaczego burza na kilka dni przed świętami nie jest sygnałem alarmowym i ostatecznym zamknięciem ust wszelkim klimatycznym denialistom. Burza, którą wcześniej poprzedzała ciepła jesień, kolejne suche i upalne lato, z coraz częściej powtarzającymi się zjawiskami ekstremalnymi.
Co jeszcze musi się stać? Wigilijna kolacja musi odbyć się na tarasie, a goście ubrani będą w sukienki i krótkie spodenki? Mam wrażenie, że wyparcie jest silne nawet u osób, które po prostu tematem się nie zajmują („och, pewnie kiedyś w grudniu też grzmiało!”), więc kiedy zobaczą oznaki dawnej normalności, jak opady śniegu, od razu zapomną, że nie jest to regułą, a przykrym wyjątkiem.