REKLAMA

Tej historii nie wymyśliłby Tarantino. Polak w przebraniu kobiety rozwalał nazistów

Polska historia czeka na odkrycie nieheteronormatywnych bohaterów, którzy razem np. z członkami AK zajmowali się eliminacją nazistów. Jedną z takich osób był Sylwin Rubinstein - po wojnie legendarny tancerz. A w trakcie: pogromca Niemców na Podkarpaciu.

Polak w przebraniu kobiety rozwalał nazistów
REKLAMA

Niedawno oficjalny profil Ukrainy na Instagramie pokazał całemu światu, że osoby LGBT+ też biorą udział w wojnie z Rosją. W ten sposób włożono kij w szprychy rosyjskiej propagandzie, która przecież od lat bazowała m.in. na tym, że Europa Zachodnia wyznaje "tęczowe" wartości, przed którymi trzeba chronić Wschód. Tymczasem przysłowiowi chłopcy w rurkach nie tylko nie uciekli w popłochu, ale też są w stanie przeciwstawić się najeźdźcy. Dosłownie - pod koniec lutego aktywiści LGBT+ pojmali rosyjskich żołnierzy, którzy chcieli ukryć się w ich siedzibie.

REKLAMA

Dla każdego trzeźwo myślącego człowieka jasnym jest, że osoby LGBT+ mogą być patriotami (i przeciwnie, wygoleni na łyso narodowcy mogą uciekać gdzie pieprz rośnie, gdyby przyszło mierzyć się z prawdziwym, a nie urojonym wrogiem). Ale rosyjska propaganda, na wskroś homofobiczna, została dodatkowo ośmieszona.  Potrzebujemy takich symboli, również tam, gdzie wprawdzie rosyjskich żołnierzy nie ma, ale poglądy dzielone z Putinem występują u wielu osób, jak zdarza się to w Polsce.

Potrzebujemy, choć nie powinniśmy. Nawet nasza historia pokazuje, że osoby nieheteronormatywne, queerowe są w stanie bronić własnej ojczyzny, wartości, tego, w co chcą wierzyć. A raczej: historia mogłaby pokazywać, bo o niektórych postaciach słuch zaginął.

Sylwin Rubinstein tatę znał jedynie z fotografii

O Sylwinie Rubinsteinie dowiedziałem się przez przypadek. Wspomniała o nim na spotkaniu promującym książkę "Oni. Homoseksualiści w czasie II wojny światowej" jej autorka, Joanna Ostrowska. Podejrzewam, że nie tylko ja, ale też kilka osób na sali po raz pierwszy usłyszało to nazwisko. Tymczasem od dawna powinien to być wręcz popkulturowy symbol. Jego losy to historia, której nie wymyśliłby nawet Tarantino.

Sylwin Rubinstein urodził się... i już tu zaczynają się schody. Dokładnej daty nie znamy. Ba, nie jest jasny nawet rok: być może był to 1914, ale niewykluczone, że 1917. Wychował się w Brodach leżących dziś w Ukrainie. Był nieślubnym dzieckiem. Kogo? Znowu pojawiają się nieścisłości. Jedne źródła mówią o polsko-żydowskich rodzicach, inne, że ojcem był rosyjski arystokrata. Wersję o carskim oficerze podawał sam Sylwin, który tatę znał tylko z fotografii.

W 1924 roku wraz z matką i siostrą bliźniaczką Marią trafił do Rygi. "Jedna dusza w dwóch ciałach" - mówił o swojej siostrzyczce, gdy wspominał ją w 2006 roku w rozmowie z Angeliką Kuźniak. Taniec od zawsze mieli we krwi, dlatego matka zrezygnowała z marzeń, by dzieci zostały doktorami, i posłała je do szkoły baletowej. Rozumiała dobrze tę pasję, bo sama tańczyła w operze w Moskwie.

Rodzeństwo miało nieprzeciętny talent. Tak trafili do Warszawy, gdzie występowali w Adrii. Imperio i Dolores, jak brzmiały ich artystyczne pseudonimy, swoim tańcem zabawiali raz pasażerów płynących do Nowego Jorku legendarnym "Batorym".

Dzięki występom zwiedzili spory kawałek Europy: Budapeszt, Lwów, Hamburg, Wiedeń czy Berlin, prezentując się przed 3 tysiącami widzów. Jak wspominał, to właśnie w Niemczech zobaczył świat, którego wcześniej nie znał: mężczyźni przebrani za kobiety, kobiety ubrane jak mężczyźni.

Wojna zastała ich w Warszawie. W 1940 roku Sylwin Rubinstein wpadł w ręce nazistów w trakcie łapanki. Nie wyjaśnił, jak udało mu się potem uciec z niemieckiego aresztu. W tym roku widział też ostatni raz swoją siostrę. Miała pojechać do Brodów po matkę. Uspokajała go, że nic się jej nie stanie, przecież nie wyglądała jak Żydówka. Wraz z matką zginęły w Treblince.

Dzięki niemieckiemu oficerowi, który pamiętał go jeszcze z występów w Berlinie, Sylwin Rubinstein trafił do Krakowa

Tam poznał innego dobrego niemieckiego oficera, który załatwił mu lewe papiery i kontakt w Krośnie z lokalnym oddziałem AK. "Byłem agentem. Szmuglowałem granaty, odprowadzałem żydowskie dzieci do klasztoru, wszystko na jego polecenie" - wspominał Sylwin Rubinstein. Joanna Ostrowska mówiła, że mężczyzn łączył związek romantyczny.

Jak szmuglował broń? W przebraniu kobiety. Jeden z mieszkańców wsi pod Krosnem, który w trakcie wojny pracował w zakładzie naprawczym SS, pewnego dnia przekazał granaty "pięknej pani". Dopiero później dowiedział się, że to był mężczyzna - Rubinstein.

Zachowało się nawet nagranie z rynku, na którym widać młodą kobietę przechadzają się pomiędzy straganami. Był to właśnie Sylwin w swoim przebraniu.

Jedna z jego najsłynniejszych akcji. Podszedł pod drzwi "niemieckiego domu", odpowiednika restauracji dla Niemców w Krośnie. Strażnikowi powiedział, że przyjechała niemiecka śpiewaczka, która ma wystąpić przed żołnierzami. Wszedł, rzucił granat, wyszedł. Wszystko to w stroju kobiety - przebrany za rzekomą artystkę.

Pierwszego Niemca zabił już w Krośnie. Zobaczył, jak ten na ulicy strzelił w głowę żydowskiej dziewczynce. Zemsta była szybka i niekonieczne słodka: nazista zginął po skręceniu karku.

W międzyczasie trafił do Niemiec. Tam miał odpowiadać za śmierć jednego z "katów Berlina". Ilu nazistów miał na swoim koncie? Nie wiadomo. O zabijaniu w trakcie wojny mówił: "Byłem jak hiena. Karmiłem się tym".

Kluczowe były też jego akcje dywersyjne. Pomagał podkarpackim Żydom, dostarczając im jedzenie. Jeszcze w Warszawie ukradł broń, która potem trafiła do getta - prawie 50 sztuk. Raz wpadł w okolicach Krosna, kiedy SS złapało go na polu z radiostacją. Uratował mu życie jeden z okolicznych mieszkańców, klucznik w klasztorze. Szczegóły są nieznane, osoby pamiętające to zdarzenie już w 2006 roku nie żyły.

Do niektórych opowieści o nim trzeba podchodzić z dystansem. W swoim reportażu Kuźniak pisała, że w książce o Rubinsteinie znajdziemy "fakty prawdopodobne, prawdziwe i wiele znaków zapytania". To czyni tę postać jeszcze bardziej intrygującą.

Jak opowiadała Ostrowska, Rubinstein miał dwa przebrania: wieczorowy i codzienny

Na ten pierwszy składała się suknia, peruka, makijaż, wysoki obcasach – tak właśnie załatwił Niemców. Na co dzień wystarczał np. różowy sweter i czarna spódnica z wzorami.  W ten sposób pokonywał 6 km docierając do Krosna, gdzie likwidował Niemców.

Sylvin Rubinstein na polskim rynku w 1943 roku

Po wojnie Sylwin Rubinstein był gwiazdą rewiową w Hamburgu. Sam szył swoje kostiumy. Wspominał, że pierwszy powstał ze znalezionej faszystowskiej czerwonej flagi. Jego występy zachwycały ludzi. Poznał nawet Elvisa Presleya, którego uczył grać na kastanietach - bez powodzenia. W Hamburgu był ikoną.

Na Podkarpaciu byli członkowie AK, z którymi współpracował Sylwin, pamiętali go. Nigdy nie ukrywał, że jest postacią nieheteronormatywną, ale nikomu to nie przeszkadzało. A jednak to w Niemczech, nie w Polsce, wyszła książka o tym bohaterze, która do dziś nie doczekała się polskiego tłumaczenia. Rubinstein to wciąż postać nieznana, choć jego historia przeniesiona została na deski teatru, a inspiracją był cytowany przeze mnie reportaż Angeliki Kuźniak.

To duży problem polskiego sposobu mówienia o historii. Wciąż mało, wręcz wcale mówi się o bohaterach odbiegających od "normy" - od tego, za co tę normę uznano. Bo bohaterowie są, ale w Polsce wciąż panuje pewne tabu, by o tym mówić.

Autorka "Oni. Homoseksualiści w czasie II wojny światowej" na spotkaniu z czytelnikami mówiła, że nawet w Auschwitz osoby homoseksualne są tematem, o którym władze miejsca pamięci wolą nie mówić, przychodzi im to z dużym trudem.

REKLAMA

Sylwin Rubinstein zmarł 30 kwietnia 2011.

źródło zdjęcia: Anna Gawlik/shutterstock.com

REKLAMA
Najnowsze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA