Są tylko dwa zastosowania, w których słuchawki przewodowe jeszcze mają sens
Jest 2022 r. i choć wydawałoby się, że cywilizacyjnie poszliśmy do przodu, ludzie nadal robią dziwne rzeczy - jedzą kiwi ze skórką, oglądają sitcomy czy używają słuchawek przewodowych. To ostatnie jest szczególnie trudne do zrozumienia, choć są dwie sytuacje, kiedy nawet zagorzały zwolennik słuchawek bezprzewodowych doceni kabel.
Kiedy czytam, że słuchawki przewodowe stają się coraz bardziej popularne wśród młodych ludzi, coś we mnie umiera. Według raportu "The Wall Street Journal", ludzie przed 30. coraz częściej rezygnują ze słuchawek bez kabla na rzecz takich z przewodem. Ten trend widać także w Polsce, zwłaszcza wśród młodzieży w wieku szkolnym. Pytani o to, dlaczego wybierają słuchawki przewodowe zamiast nowoczesnych TWS-ów odpowiadają zwykle, że kablowe są ciekawsze, bardziej widoczne, trudniej je zgubić i nie trzeba ich ładować.
Jako zblazowany 30-latek jestem w stanie zrozumieć co najwyżej argument o wyróżnianiu się z tłumu; na pozostałą argumentację stałem się chyba zbyt odpowiedzialny, bo nigdy w życiu nie zgubiłem słuchawki TWS i nie pamiętam, bym kiedykolwiek zapomniał naładować słuchawek, bo zwykle odkładam je w domu na ładowarkę bezprzewodową, gdzie czekają gotowe do użycia. Poza tym… na miłość boską, słuchawki TWS mają zwykle tak długi czas czuwania, że trzeba by o nich zapomnieć na kilka dni, by zdążyły się rozładować.
Słuchawki przewodowe nie chcą umrzeć.
Segment słuchawek True Wireless od kilku lat jest najszybciej rosnącym segmentem elektroniki użytkowej. Boom, który zapoczątkowały AirPodsy, poniósł się takim echem, że dziś każdy producent chce mieć w swojej ofercie bezprzewodowe pchełki, zaś wytwórcy smartfonów - wzorując się na Apple'u - masowo zaczęli usuwać złącza słuchawkowe ze swoich smartfonów, zwłaszcza tych z wyższej półki. Z kolei segment słuchawek nausznych zdominowały modele wyposażone w aktywną redukcję hałasu, które dziś są już na tyle przystępne cenowo, że kupno modelu przewodowego zwykle nie ma sensu, nie tylko logicznego, ale też ekonomicznego.
Mimo to słuchawki przewodowe nie chcą wymrzeć. Na rynku jest coraz mniejszy ich wybór, a mimo to wciąż cieszą się niesłabnącą popularnością, choć np. przyzwoite słuchawki na kablu wcale nie są dziś tańsze od TWS-ów. Z kolei ci producenci smartfonów, którzy nie ulegli trendowi usuwania złącz jack 3,5 mm, dziś mogą uczynić z analogowego złącza element machiny marketingowej.
Prawdę mówiąc - nie rozumiem. Jako meloman pół życia czekałem na moment, w którym będę mógł się pozbyć plączących się kabli. Konieczność użerania się z przewodem zawsze była dla mnie najmniej przyjemnym elementem słuchania muzyki, więc gdy tylko na rynku zaczęły się pojawiać słuchawki bezprzewodowe, z radością porzuciłem kabelek. Nie wyobrażam sobie, bym mógł się dziś godzić na plączący się przewód i niewygodę w imię… w zasadzie niczego, bo w 8 przypadkach na 10 słuchawki przewodowe nie mają absolutnie żadnych zalet względem swoich bezprzewodowych odpowiedników.
Nie oznacza to jednak, że kable na stałe zniknęły z mojego życia. Wciąż pozostają te dwa przypadki, w których słuchawki przewodowe są niezastąpione, nawet dla tak zagorzałego przeciwnika kabli, jak ja.
Słuchawki przewodowe mają sens. Ale tylko w dwóch przypadkach.
Nawet gdy piszę te słowa, mam na uszach słuchawki… przewodowe. Ale nie byle jakie słuchawki przewodowe, kupione w markecie za grosze, żeby "fajnie wyglądały", lecz robione na zamówienie Custom Art Fibae 7, podłączone do interfejsu audio, przez który płynie dźwięk strumieniowany w bezstratnej jakości z Apple Music.
Gdy spojrzę w lewo, na wieszaku widzę kolejne trzy pary studyjnych słuchawek przewodowych: prywatne Audio-Technica, których używam niemal codziennie do gry na gitarze oraz testowe Sennheisery HD 300 Pro i Neumanny NDH 20, które trafiły do mnie w sumie przypadkiem, a z którymi naprawdę trudno będzie mi się rozstać. Jednak wcale nie trzeba wydawać kilku tysięcy złotych na dobre słuchawki studyjne; tego typu konstrukcje mają to do siebie, że nawet model za kilka stówek bije na głowę najlepsze słuchawki HiFi pod względem jakości dźwięku, nie mówiąc już o wygodzie i jakości wykonania, bo pamiętajmy, że są to słuchawki projektowane z myślą o siedzeniu w nich w pracy, codziennie, po wiele godzin.
Korzystam z takich słuchawek, bo są zastosowania, w których słuchawki bezprzewodowe nie tyle są gorsze od przewodowych, co po prostu nie mają racji bytu.
Pierwszym takim zastosowaniem jest tworzenie muzyki. Słuchawki Bluetooth, nawet najlepsze, nie zapewniają ani adekwatnej jakości dźwięku ani dostatecznie niskich opóźnień, by móc na nich nagrywać muzykę, montować wideo czy choćby ćwiczyć grę na gitarze. W sytuacji, kiedy odpowiednie ustawienie elementów w miksie to czasem kwestia przesunięcia konkretnych bloczków o milisekundy, jakiekolwiek opóźnienie jest nie do zaakceptowania. Stąd słuchawki przewodowe, studyjne, o możliwie płaskiej i jak najbardziej szczegółowej charakterystyce brzmienia. Korzystam z nich również wtedy, gdy chcę "rozpracować" jakiś utwór i rozłożyć go na czynniki pierwsze, bo choć żadne słuchawki studyjne nie oferują bajerów pokroju spatial audio, THX czy innych Dolby Atmosów, tak oferują separację instrumentów i obrazowanie stereo nieporównywalne z żadnymi słuchawkami bezprzewodowymi.
Kolejne zastosowanie to chęć całkowitego oddania się muzyce. Dopóki słucham muzyki niejako w tle, jestem w stanie się pogodzić ze stratą jakości, jaką niechybnie niesie ze sobą łączność Bluetooth. Choć tu trzeba powiedzieć, że dla znakomitej większości melomanów jakość oferowana przez słuchawki bezprzewodowe będzie więcej niż wystarczająca; modele takie jak Soundcore Liberty 3 Pro w połączeniu z kodekiem LDAC gwarantują nieprawdopodobnie wysoką jakość dźwięku jak na swój rozmiar i połączenie bezprzewodowe.
Wciąż pozostaje jednak całkiem spore grono ludzi, dla których to nadal za mało. I nie mówię tu o audiofilach, którym wydaje się, że słyszą różnicę w brzmieniu zależnie od rodzaju drewna, z którego są wykonane podstawki ich głośników, a i tak słuchają muzyki z winyla, który nie ma żadnej przewagi nad nośnikami cyfrowymi. Mówię o melomanach, którym zależy na usłyszeniu każdej nutki, każdego niuansu nagrania i docenieniu pełni kunsztu muzyków i producentów, którzy przygotowali dany utwór.
Osobiście za każdym razem, gdy odkryję nowy utwór lub album, który naprawdę do mnie przemawia, staram się nie tylko maltretować go ile się da w aucie czy na TWS-ach, ale znaleźć wolną chwilę, by skorzystać z naprawdę dobrych słuchawek, podłączyć je do wysokiej jakości DAC-a i odtworzyć muzykę z najwyższej możliwej jakości źródła, którym zwykle jest dla mnie Apple Music i formaty Lossless oraz Hi-res Lossless. Czasem jest tak, że słuchając muzyki w ten sposób nie odkryję w niej niczego nowego. Zazwyczaj jednak wyłapuję niuanse, których nie da się usłyszeć w słuchawkach bezprzewodowych, niezależnie do tego, jak dobre by one nie były. Niebywale cieszy mnie, gdy mogę usłyszeć jakiś drobny smaczek dodany do nagrania przez producenta, który ujawnia się dopiero na najwyższej jakości sprzęcie. Doceniam każde skrzypnięcie, gdy muzyk przesuwa palce po strunach gitary akustycznej. Muzyka słuchana w ten sposób nabiera kolorytu, którego współczesne słuchawki bezprzewodowe nie są w stanie odzwierciedlić, choć… nie mam wątpliwości, że to kwestia kilku lat, nim jakość transmisji bezprzewodowej pozwoli nam również na takie analityczne słuchanie.
Tylko w tych dwóch przypadkach jestem skłonny pogodzić się z plątaniną kabli w kieszeni lub na biurku. Bo w tych dwóch przypadkach obecność kabla daje realne korzyści, a nie wydumane "fajnie wyglądają" czy "nie trzeba pamiętać o ładowaniu" - tu można rzec, że problem nie leży po stronie słuchawek, a ich użytkownika.
Lecz mimo tego, że dziś bywają sytuacje, w których godzę się na walający, plączący się kabel, wciąż trzymam kciuki za to, bym w niedalekiej przyszłości mógł go pożegnać nawet w zastosowaniach profesjonalnych czy audiofilskich. Gdy uda się opracować technologię transmisji bezprzewodowej bez opóźnień i z jakością zbliżoną do kabla - a jestem przekonany, że to kwestia góra kilku lat - słuchawki przewodowe kompletnie stracą rację bytu. Przynajmniej dla mnie.