Nadchodzi trzęsienie ziemi. Na tę konferencję Apple'a czekam jak na żadną inną
Apple zaprasza na konferencję, która odbędzie się już 8 marca 2022 r. Jeśli zobaczymy wszystko, czego się spodziewamy, to nadchodzi prawdziwe trzęsienie ziemi na rynku elektroniki użytkowej. Firma Tima Cooka nigdy nie była w tak dobrej formie i nigdy nie miała tylu argumentów, by przekonać do swoich sprzętów nie tylko krezusów i hipsterów, ale także zwykłych użytkowników. Osobiście najbardziej czekam na jedno.
Już za niespełna tydzień Apple zaprezentuje istną feerię sprzętów, a przynajmniej tego się spodziewamy, patrząc na wszystkie przecieki i nieoficjalne informacje, jakie docierały do nas w ostatnich tygodniach. Pełna lista urządzeń, których się spodziewamy, wygląda mniej więcej tak:
- iPhone SE 2022
- iPad Air 2022
- Mac mini z procesorem M1 Pro,
- podstawowy MacBook Pro 13" z czipem M2, następca modelu z 2020 r., tańszy od modelu 14" obecnego w ofercie,
- Mac mini z czipem M2,
- iMac 24" z czipem M2,
- zupełnie nowy MacBook Air z czipem M2,
- nowy iMac Pro z czipami M1 Pro i M1 Max
- malutki Mac Pro Mini z nowym czipem będącym ekwiwalentem czterech procesorów M1 Max
Jakby tego było mało, dotychczasowy iPhone SE (2020) ma pozostać w ofercie w absurdalnie niskiej cenie 199 dol., co uczyniłoby z niego najtańszego iPhone’a w historii i bardzo łakomy kąsek dla każdego, kto chciałby mieć smartfon z jabłkiem na obudowie, ale nie chce wydawać na niego kilku tysięcy złotych.
To niepotwierdzone informacje, jednak sam charakter zaproszenia z napisem „Peek Performance” (gra słów, połączenie topowej wydajności (peak performance) i zerkania (peek)) nie pozostawia wątpliwości, że zobaczymy nowe komputery i nowy czip M2. Nawet jeśli nie zobaczymy wszystkich sprzętów z powyższej listy, szykuje się bardzo ciekawe wydarzenie.
Nadchodzi trzęsienie ziemi. Tim Cook zaczyna Rumbling.
Ostatni sezon popularnego anime Attack on Titan rozpoczyna utwór „The Rumbling”, zespołu SiM. Tytuł odnosi się do kataklizmu, który wywołuje jeden z głównych bohaterów, a którego nie będę tu spoilerował tym, którzy jeszcze anime nie widzieli lub dopiero zabierają się za ostatni sezon. Rumbling, Rumbling, it’s coming – ta melodia gra mi w głowie od wczoraj na myśl o nadchodzącym evencie Apple’a, bo Tim Cook, niczym Pierwotny Tytan, uwalnia trzęsienie ziemi, które odczuje cały świat elektroniki użytkowej.
Już teraz dawny porządek drży w posadach, bo od premiery czipów M1 Apple wywrócił do góry nogami dotychczasowy paradygmat. Odkąd pamiętam to sprzęty Apple’a były postrzegane jako te drogie i mniej opłacalne, a już na pewno mniej wydajne od podobnie wycenionej konkurencji. Tymczasem dziś MacBook Air czy Mac Mini dosłownie łoją rywali nie tylko w tej samej cenie, ale też znacznie droższych, a MacBooki Pro najzwyczajniej w świecie nie mają konkurencji, jeśli chodzi o stosunek wydajności do mobilności. To nie opinia, to fakt, który potwierdzają bezprecedensowe wzrosty udziałów komputerów Mac w rynku.
Jeśli pogłoski o czipie M2 się potwierdzą, to lada dzień zobaczymy nowe wcielenia MacBooka Air i Maca Mini, a także stacjonarnego iMaca 24. To wszystko relatywnie niedrogie sprzęty, o wydajności i możliwościach tak ogromnych, że żaden rywal nie ma podejścia. Czy nagle sprawią one, że świat przestanie kupować Delle, Lenovo i HP? Oczywiście, że nie. Ale producenci laptopów premium i sprzętów dla kreatywnych profesjonalistów z pewnością czują gorący oddech tytana na plecach, skoro już teraz Apple podbiera im rynek.
Zimny pot zapewne oblewa też szefostwo wszystkich większych marek telefonów komórkowych. Dziś Apple co prawda zarabia na swoich iPhone’ach więcej niż połowa producentów razem wzięta, ale liczbowo nadal przegrywa z czołówką producentów. Jeśli jednak w portfolio firmy pojawi się iPhone kosztujący tyle, co przeciętny realme czy Redmi, statystyczny konsument nie będzie się zastanawiał ani chwili, co wybrać – weźmie sprzęt powszechnie uważany za premium, nawet jeśli realistycznie iPhone SE 2020 dość znacznie odstaje możliwościami od konkurencyjnych androidów.
Największe wstrząsy odczuje jednak segment profesjonalny i to sprawia, że czekam na tę konferencję jak na żadną inną w ostatnich latach.
To koniec pewnej epoki. Pecet nie wyprzedzi już Maca.
Do niedawna stacjonarne komputery z Windowsem miały bezwzględną przewagę możliwości nad komputerami Apple’a, niezależnie od segmentu i półki cenowej. No, może nie licząc komputerów All in One, bo tu Apple od zawsze rządził niepodzielnie, a wszelkie maszyny tego typu od konkurencji to ledwie liche karykatury iMaca. Tym niemniej zwykle taniej było złożyć skrzynkę i dołożyć do niej dobry monitor niż tego iMaca kupić, nie mówiąc już o bestiach pokroju iMaca Pro czy Maca Pro, których wydajność można było osiągnąć składając peceta blisko dwukrotnie tańszego.
To były czasy, to już nie wróci. Już od dwóch lat, odkąd ceny kart graficznych sięgnęły absurdu, złożenie peceta o wydajności przebijającej stacjonarne komputery Apple’a jest bardzo drogą zabawą. A teraz, jeśli Apple naprawdę pokaże nowe desktopy klasy semi-profesjonalnej, składanie peceta w podobnej cenie zwyczajnie przestanie się opłacać. Oczywiście mając w pamięci, że mówimy o komputerze przede wszystkim do pracy, nie do gier. Tu pecet nadal rozjeżdża Maki i nic nie wskazuje na to, by miało się to zmienić.
Nowy iMac z ekranem 27/30” ma potencjał być najlepszym komputerem stacjonarnym dla profesjonalistów, zwłaszcza ze sfery kreatywnej. Skoro już teraz MacBook Pro 14/16 z czipem M1 Max rozjeżdża wydajnością i poziomem optymalizacji oprogramowania niemal dowolny komputer z Windowsem, to co dopiero będzie mógł osiągnąć lepiej chłodzony komputer stacjonarny? Nie sądzę, żebyśmy w przewidywalnej przyszłości zobaczyli lepszy komputer do zastosowań takich jak foto, wideo czy muzyka; jestem więcej niż pewien, że na przecięciu doskonałego wyświetlacza i potężnej wydajności większość twórców nawet nie pomyśli o kupnie innego komputera niż nowy iMac.
Osobiście jednak najbardziej zaciskam kciuki za prawdziwość pogłosek o Macu Pro Mini. Mniejszej, pół-profesjonalnej maszynie, kosztującej ułamek tego, ile trzeba wydać na Maca Pro, ale wyposażonej w przepotężne komponenty. W kuluarach mówi się o potencjalnym zastosowaniu czipu M1 Max Duo/Quadra, czyli podwójnej lub poczwórnej wersji czipu, który trafił do MacBooków Pro. Jest on bowiem skonstruowany tak, że można łączyć ze sobą kilka modułów i prawdopodobnie taki układ trafi do nowego Maca Pro Mini.
Zresztą, nawet jeśli okazałoby się, że Mac Pro Mini to w istocie Mac Mini z czipem M1 Pro/Max, to nadal patrzymy na maszynę o niespotykanym stosunku mocy do ceny i gabarytów. I tak, zdaję sobie sprawę, że w syntetycznych testach M1 Max przegrywa z topowymi Intelami 12. Gen czy Ryzenami, tyle że… Mac Mini z czipem M1 Max zająłby na biurku mniej więcej tyle miejsca, ile zajmuje samo chłodzenie tych potężniejszych procesorów, a też mimo zwycięstwa w syntetycznych testach czip od Apple’a rozkłada konkurencję na łopatki w zastosowaniach praktycznych. Co z tego, że Geekbench pokazuje, że Intel Core i9 zgarnia więcej cyferek w teście, skoro to M1 Max wyrenderuje wideo dwukrotnie szybciej? Pytanie retoryczne.
Historycznie byłby to też pierwszy raz, gdy komputer Apple’a o takiej mocy obliczeniowej stałby się na tyle przystępny cenowo, by mogły sobie na niego pozwolić nie tylko wielkie studia i balujący za hajs z YouTube’a twórcy, ale też profesjonaliści działający na mniejszą skalę, a może nawet entuzjaści. Mac Pro zawsze był poza zasięgiem większości. Mac Pro Mini może ten stan rzeczy zmienić i czekam na to jak na żadne inne ogłoszenie z nadchodzącej konferencji.