REKLAMA

Ujawniono maile szefów Facebooka. Gdy mają wybór: pieniądze albo prywatność użytkowników, to wybierają to pierwsze

Niemal 250 stron korespondencji szefów Facebooka ujrzało właśnie światło dzienne. Ujawniono między innymi poufne maile Zuckerberga. Wyłania się z nich obraz firmy, która dla wzrostu potrafi poświęcić wiele… wiele z naszej prywatności. 

poufne maile Zuckerberga
REKLAMA
REKLAMA

Jeśli w ogóle dało się bardziej zszargać reputację Facebooka, to chyba tylko właśnie w ten sposób. Dając każdemu z nas bezpośredni wgląd w to, jak były w firmie prowadzone dyskusje na kluczowe dla nas tematy, jak zapadały najważniejsze dla użytkowników decyzje. Z dokumentów opublikowanych na stronie parlamentu brytyjskiego wyłania się obraz firmy, która okłamuje opinię publiczną, bezpardonowo atakuje konkurencję i zastanawia się, jak najlepiej ukryć przed użytkownikami to, jak wiele wyciąga od nich danych.

Jakim cudem mamy dostęp do wewnętrznej korespondencji Facebooka?

Dokumenty opublikował na stronie parlamentu brytyjskiego Damian Collins, szef komitetu ds. technologii cyfrowej, kultury, mediów i sportu. W 2015 r. firma Six4Three pozwała Facebooka za złamanie umowy. Stworzona przez nią aplikacja do przeszukiwania serwisu i wyszukiwania w nim zdjęć kobiet w bikini (serio), opierała się przede wszystkim na danych zebranych nie tylko od osób, które w nią kliknęły, ale także od ich znajomych. Odcięta od tych danych na przełomie 2014 r. i 2015 r. znalazła się nieciekawej sytuacji. Aplikacja nie miała już jak spełniać swojego zadania. Szef firmy Ted Kramer zdecydował się pozwać Facebooka. To właśnie dokumenty zgromadzone w trakcie tego procesu zostały przekazane przez Kramera brytyjskim politykom.

Poufne maile Zuckerberga, czyli nikt nie ma problemu z dzieleniem się cudzymi danymi.

Dokumenty w formie maili, notatek i prezentacji dają możliwość wglądu w wewnętrzne dyskusje toczące się na najwyższych szczeblach Facebooka i w negocjacje z innymi firmami, które z serwisem współpracują. Wyłania się z nich kilka dużych problemów, z których firma będzie musiała się teraz gęsto tłumaczyć.

Z dokumentów wynika, że nawet po wprowadzeniu zmian na przełomie 2014 i 2015 r., które miały wyeliminować ten proceder, Facebook nadal dawał wybranym firmom dostęp do danych przyjaciół użytkowników, którzy skorzystali z aplikacji. Facebook zaprzeczył temu, ale z ujawnionych materiałów wynika co innego. Głównym dowodem na to są listy wymieniane między Facebookiem a innymi firmami, który uzyskały te specjalne przywileje. Wśród nich jest Airbnb, Netflix, Lyft czy Badoo. Dodatkowo Facebook bardzo długo i skrupulatnie rozważał, jak bardzo opłaca mu się udostępnianie danych znajomych ich użytkowników. A przecież taka dyskusja w ogóle nie powinna mieć miejsca. Uciąć ją powinno krótkie stwierdzenie, że to informacje dotyczące osób, które nie zgodziły się na dzielenie się nimi.

Mark Zuckerberg zresztą nie widział, jakie może być potencjalne zagrożenie dla prywatności użytkowników tylko dlatego, że ich dane są szerokim gestem rozdawane różnym firmom. Bez wątpienia afera Cambridge Analytica rozwiała jego wątpliwości przynajmniej w tej sprawie.

Jakby tu ukryć, że mamy dostęp do waszych połączeń i wiadomości.

Facebook miał świadomość, że po aktualizacji Androida będą do niego spływały dane dotyczące wykonywanych przez nas połączeń i odbieranych wiadomości. Firma miała z tym nielichy kłopot. Oczywiście nie z tym, że zyskuje dodatkowe dane, którymi nie wszyscy chcą się dzielić, ale z tym, jak ten fakt ukryć przed opinią publiczną i samymi użytkownikami. W ujawnionej korespondencji widać, że zespół głowił się nad tym, jak sprawić, żeby nikt nie zauważył, że firma ma dostęp do tych informacji.

Co na to Facebook?

Jak łatwo się domyślić, Facebook nie jest zachwycony obrotem spraw. W oficjalnym komunikacie ogłosił, że dokumenty zostały przedstawione w sposób wprowadzający w błąd. Przedstawiciele firmy tłumaczą, że w korporacjach po prostu dyskutuje się o różnych potencjalnych kierunkach rozwoju.

Nie da się ukryć, że dokumenty nie zostały pokazane neutralnie do oceny opinii publicznej. 250 stron dokumentów zaczyna się od notatek Damiana Collinsa, członka komitetu DCMS. To swoiste podsumowanie, które ustawia sposób ich czytania, ale też służy za mapę pomagającą nawigować w morzu papierów. Collins tłumaczy, że ujawnił dokumenty, bo wierzy, że taki jest interes publiczny.

REKLAMA

Jak podkreślają przedstawiciele serwisu, fakty są takie, że oni nigdy nie sprzedawali danych swoich użytkowników. Post w tej sprawie opublikował także Mark Zuckerberg na swoim profilu. To jednak nieco za mało, żeby uzasadnić wszystko, co znalazło się w opisywanych dokumentach. Na szersze wyjaśnienia trzeba będzie poczekać, ale z niektórych spraw firmie będzie się bardzo trudno wytłumaczyć.

REKLAMA
Najnowsze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA