Oficjalne zaproszenie na pierwszą miesięcznicę oddania mojego MacBooka do serwisu
W najbliższą sobotę, tj. 03.11.2018 r. uroczyście zapraszam wszystkich czytelników Spider's Web do udziału w pierwszej miesięcznicy oddania mojego MacBooka Pro do serwisu. Uroczystości odbędą się w Jabłoniowym Sadzie przy ul. Okrzei w Bełchatowie, zaś całość zwieńczy Appel Cortlandzki.
Są trzy zasady Spider's Web. Druga z nich mówi, że jeśli coś w pachnącej mlekiem i miodem krainie Apple może się spieprzyć, to spieprzy się Kralce. Ile miłości dasz od siebie Apple, tyle dostaniesz w zamian, poucza kolega Gdak. A że tej miłości nie ma znowu aż tak wiele, ostatecznie zdecydowałem się oddać laptopa do serwisu.
Aaaa, bo spacja mi nie działa - tłumaczyłem kolegom. Poza tym mam jeszcze problemy z matrycą, która robi artefakty w czasie wyświetlania filmów. No i Bluetooth gubi połączenie z dwiema kolejnymi myszkami Logitecha.
Koledzy zmęczeni, wcale nie mniej od czytelników Spider's Web, moim ciągłym narzekaniem na Apple, za plecami pukali się w czoło, przytakując mi tylko „tak, tak, oczywiście". Zanieś do Cortlandu - tłumaczył kolega Grabiec - cała reszta serwisów Apple to jedna wielka lipa, ale w Cortland kochają Apple, jak i ja kocham.
Był 03.10.2018 r., a ja udałem się na warszawską Ochotę. Salon Cortlandu... wymiata. Wszystko od góry do dołu zawalone najnowszymi urządzeniami Apple'a, jak gdybym był w domu Szymka Radzewicza na trzy dni po wypłacie. Oczywiście pisząc „zawalone" nie rozumiem filozofii Apple'a, ponieważ tak naprawdę ktoś tam dwa miesiące układał te myszki, komputery, ekrany, iPhone'y z zachowaniem „boskiej proporcji". Jeden ze sprzedawców właśnie poprawiał stanowisko iMaca tak, żeby Magic Mouse była 16 centymetrów od ekranu i 10 centymetrów od klawiatury.
Panowie z obsługi bez mrugnięcia okiem na dźwięk mojego nazwiska przyjęli laptopa wraz ze zgłoszeniem, co tylko utwierdziło mnie w przekonaniu, że w polskiej blogosferze technologicznej moja personalna marka pałęta się gdzieś między Tomkiem Krzyżoniukiem, a Bartkiem Wartochowskim. Jeśli nigdy o nich nie słyszeliście, to nie martwcie się, ja też nie. Z drugiej strony, biorąc pod uwagę wydźwięk moich tekstów na temat Apple'a, jak również sposób w jaki wyglądał ich salon, a obaj ekspedienci właśnie symetrycznie poruszali swoimi Magic Mouse 2 w takt odtwarzanego z Apple TV wykładu („Stay hungry, stay foolish") Steve'a Jobsa - może to i lepiej.
Przyczyny katastrofy
Moje doświadczenia z serwisami są nie za dobre. Psychikę spaczył mi w dużej mierze serwis Samsunga przy ulicy Marynarskiej w Warszawie, który w ostatnich latach sporą część moich problemów z komputerami rozwiązywał stwierdzeniem „zalałeś go" lub „wszystko w porządku, wydaje ci się". Pokazywali mi nawet zdjęcia rdzy na płycie głównej. Problem w tym, że ja tamtego laptopa nigdy nie zalałem (stara sprawa, nie mam interesu, żeby kłamać), więc najwyraźniej rdzawił niepokalanie. Psikuta bez s.
No więc kiedy Cortland po dosłownie kilkunastu godzinach (!) odesłał mi diagnozę komputera, po raz pierwszy w życiu naprawdę poczułem magię Apple'a. I rzuciłem nią w twarz tym wszystkim redakcyjnym fanatykom jabłek, którzy twierdzili, że moje problemy z MacBookiem to urojenia („wszystko w porządku, wydaje ci się" - chyba wiem, gdzie znajdą pracę po kompetencjach, jeśli kiedyś znudzi im się blogowanie, a i do Galerii Mokotów będą mieli blisko).
A tu bang, patrzcie:
No to jest taniec, to jest życie. Ja tam poszedłem z (przede wszystkim) zepsutą spacją, a wymieniają mi cały górny panel komputera, znaleźli jakąś usterkę dysku, więc nowy dysk i dostanę nowy ekran, ponieważ wprawdzie u mnie wszystko w porządku, ale innym użytkownikom się psuło. Potem pytałem nawet na infolinii pana przydzielonego do monitorowania mojej sprawy: to co tam właściwie zostaje ze starego komputera? Po kilkunastu sekundach ciszy zakłopotany serwisant stwierdził, że z takich ważniejszych, to chyba tylko antena.
Pamiętacie zapewne drugą fundamentalną zasadę Spider's Web? Mniej więcej w tym momencie nadała ona sprawom swój nowy bieg. Oto bowiem 03.10 oddałem komputer do naprawy, 05.10 dowiedziałem się, że wcale niczego nie zalałem i wcale mi się nie wydaje, że z uśmiechem na ustach wymienią 95 proc. komputera, natomiast od niemal miesiąca czekam na naprawę... bo Apple nie ma części.
Średnio co dwa dni dzwoni do mnie ktoś z Cortlandu i przeprasza za Apple, ale najbardziej niesamowita firma świata dosłała tylko 3 z 4 części, a na ostatnią muszę sobie czekać. I czekać. I czekać. I na magazynach nie ma.
Doszło już nawet do tego, że serwisant Cortlandu, w całej swojej bezradności, zalecał mi, żebym się samodzielnie skontaktował z supportem producenta, nawrzucał im jak bardzo nie czuję się uhonorowany czekając od miesiąca na laptopa, a może nawet wielki Apple spojrzy na mnie przychylniejszym okiem. Nic bardziej mylnego - w międzyczasie upłynął roczny termin gwarancji, więc mogę co najwyżej wysłać wkurzoną pocztówkę do Cupertino, ale do supportu za nic się przez ich stronę internetową nie dobiję.
Niestety - nie wiem jak długo planuję urządzać miesięcznice, ale na pewno do czasu, gdy poznam prawdę o moim MacBooku.
Dziękuję też przesympatycznemu PR-owi Asusa, który mi pożyczył swojego topowego laptopa, dzięki czemu mogę w ogóle pracować w miarę komfortowo, bez konieczności cofania się do starego laptopa Samsunga. Zapewne słusznie uznali, że najbardziej przyda mi się biznesowy, ale ponieważ jeszcze nie miałem laptopa z i7, GeForce GTX i 16 GB RAM, to jak na człowieka biznesu przystało, od miesiąca testuję World of Warcraft na prawie najwyższych detalach. To już jednak opowieść na zupełnie inną miesięcznicę.