REKLAMA

Zacznijmy od podstaw - nie jestem żadnym tam dziennikarzem

Nie było tego aż tak wiele, ale kilkukrotnie w ramach mojej przygody ze Spider’s Web zdarzyło mi się czytać w komentarzach, że „jako dziennikarz powinienem...”. Jako kto? 

Zacznijmy od podstaw - nie jestem żadnym tam dziennikarzem
REKLAMA
REKLAMA

Nie ukrywam, że miałem krótki epizod, za sprawą którego na przełomie gimnazjum i liceum chciałem zostać dziennikarzem. Wcześniej jeszcze chciałem być archeologiem (winny nie Indiana, a czasopismo „Dinozaury”), astronomem (a potem okazało się, prócz gapienia się w gwiazdy i marzenia o Pameli Anderson, trzeba też ogarniać fizykę), czy wreszcie informatykiem (bo lubiłem komputery).

Zerwanie z marzeniami o karierze informatyka było dojrzałą decyzją jak na trzynastolatka, bo - nie oszukujmy się - w o wiele większym stopniu, niż umysłem ścisłym, jestem artystą słowa. Gdy mam dobry dzień to potrafię na przemian bawić i wzruszać czytelników lub przekonywać ludzi, by oddawali moim klientom czasem nawet bardzo dużo pieniędzy. Albo żeby chociaż odczepili się od nich ze swoimi niedorzecznymi roszczeniami.

Prawnik jako zawód humanistyczny

Prawnik jest moim zdaniem zresztą, zawodem w specyficzny sposób zawieszonym między piątką z polskiego, a piątką z matematyki. Wybitny polonista może być dobrym prawnikiem, ale jeśli nie był przynajmniej dobrym matematykiem, to z dużą dozą prawdopodobieństwa w tle będzie się przewijał tylko pusty bełkot, na który nie złapią się co najwyżej ludzie robiący zakupy  w Telezakupach.

Widziałem już w życiu wielu wybitnie rozumujących prawników, ale kompletnie nie umieli się wysłowić. Czułem się trochę jak Salieri, który jako jeden z nielicznych widział między nieskładnymi wersami, że tam wcale nie ma „za dużo nut”. Że z moją lekkością wypowiedzi, oponent wytarłby mną podłogę. Ale byli też prawnicy kompletnie bezmyślni, których pisma procesowe wyglądały jak komentarze wzburzonych matek z forum Onetu. Posługiwanie się słowem jest w tym zawodzie bardzo ważne, ale niewątpliwie bardzo tym okolicznościom sprzyja fakt, gdy jest to posługiwanie się słowem w sposób umiejętny, konstruktywny, konkluzywny. To taka krótka dygresja, ponieważ nie zgadzam się z popularnym przeświadczeniem, że prawnik to zawód „humanistów”.

Idąc na studia nie miałem w głowie wzniosłych obrazów o bronieniu uciśnionych, nie kochałem się potajemnie w Joannie Brodzik, choć to Paweł Małaszyński wysłał na prawo wiele moich koleżanek. Wydawało mi się, że jest to kierunek uniwersalny i praktyczny, niezależnie od tego, co zechcę w swoim życiu robić.

Jak próbowałem zostać dziennikarzem

Przede wszystkim była to jednak ziemia nieznana, w odróżnieniu od tzw. „dziennikarstwa”, które liznąłem już w liceum. Nigdy nie byłem typem sportowca, ale pod koniec miesiąca zawsze prosto ze szkoły biegłem do domu, bo jedna z gazet o grach komputerowych zamykała numer. A skoro zamykała, to mieli dziurawe strony. A skoro na przygotowanie tekstu, czasem dwóch, nim zostanie wysłany do drukarni, mieli jakąś godzinę, to wtedy do akcji wkraczał młody. Czyli ja.

Magazyn nazywał się GameRanking i był dla mnie jak spełnienie wszelkich marzeń (parę miesięcy później wydrukowali mnie też w CD-Action, ale to było potem i już mnie tak nie wzruszyło), bo po dwóch latach niepoważnej zabawy w portalikach od gimbusów dla gimbusów, w końcu trafiłem na papier. Papier już wtedy zaczynał oczywiście umierać, ale dla osoby wychowanej w latach 90. miał namiastkę świętości. Na papierze nie drukowano z przypadku (a przynajmniej tak wtedy mi się wydawało). Miałem jakąś trwałą pamiątkę dla siebie, dowód na brak szaleństwa dla nauczycieli czy rodziny. Za pisanie w gazecie dostawałem nawet jakieś drobne pieniądze, choć gdyby naczelny GameRankinga powiedział, że to ja mam mu oddawać moje kieszonkowe - zgodziłbym się bez wahania.

Jeśli masz mniej, niż 25 lat, to lepiej usiądź czytając ten akapit. To było dzień po zdaniu egzaminu maturalnego i dostałem swoją pierwszą „stałą pracę”. Serwis o grach podpięty do bardzo dużego portalu oczekiwał, że od poniedziałku do soboty będę pisał 10 newsów dziennie za zniewalającą kwotę... 400 zł netto miesięcznie. Wytrzymałem półtora miesiąca, po czym znalazłem sobie coś lepszego, ale też nie ukrywam, że zyskałem w tym czasie co moje, bo przyszłym pracodawcom mogłem świecić po oczach znanym logotypem.

Byłem 19-letnim szczylem bez doświadczenia czy spektakularnych umiejętności, ale wtedy też nauczyłem się jednej bezcennej rzeczy - że mój czas też ma określoną wartość. Swoją drogą dosłownie kilka tygodni temu ten sam portal, już w innym, znacznie bardziej prestiżowym dziale, zgłosił się do mnie oferując 400 zł netto za tekst. Mam to szczęście, że dziś nie są to dla mnie  jakoś strasznie atrakcyjne pieniądze za kawałek myśli z mojej głowy, wolę w tym czasie napisać coś Przemkowi czy przede wszystkim na nasze wspólne konto - na Bezprawnika. Ale cieszy mnie, że przez ostatnią dekadę w oczach wielkiego portalu moja wartość wzrosła 240-krotnie.

Dziś dużo młodych ludzi na start oczekuje kilku tysięcy na rękę, karnetu na basen i świętego spokoju po ośmiu godzinach gapienia w laptopa przeplatanego przerwami na latte. Oczywiście trochę to rozumiem, ale też nie mam złudzeń - gdybym ja wychodził z takiego założenia, najpewniej w oczach potencjalnego pracodawcy nadal byłbym wart 1,66 zł od tekstu.

Jak nie zostałem dziennikarzem

Zmieniałem miejsca pracy, a wynagrodzenia stopniowo rosły. Już od dawna wiedziałem, że nie będę żadnym „dziennikarzem”. Po prostu od pewnego momentu zupełnie nieźle mi płacili - o wiele lepiej, niż gdybym w tym czasie parzył kawę jako praktykant w jakiejś kancelarii. Choć moim zdaniem, jeśli studiujesz prawo i chcesz znać moją opinię, parzenie kawy w kancelarii jest ważne. Nawet przy kancelaryjnym ekspresie masz więcej prawdziwego prawa, niż na wykładzie najlepszego profesora.

Czemu nie zostałem dziennikarzem? Powodów była cała masa. Odrzucę te kompletnie prywatne jak fakt, że przecież studiowałem co innego i tak dalej - zwłaszcza, że akurat przejrzałem listę 10 najbardziej przeze mnie cenionych postaci mediów i bodaj tylko ze dwie otarły się o dziennikarstwo.

Przede wszystkim, moje ewentualne dylematy trafiły na okres redefinicji dziennikarstwa. Dziś nie wiem czym dokładnie jest dziennikarstwo. Na dziennikarza śledczego większość redakcji nawet nie ma już pieniędzy i osoby, które rzeczywiście obalają rządy i wielkich prezesów muszą się utrzymywać z tego, co akurat im spadnie ze stołu. A to przecież esencja prasowego dziennikarstwa. Czy dziennikarze byłbym przepisując newsy z amerykańskich serwisów? Dziś 95 proc. mediów tak wygląda. W którym miejscu zaciera się wąska definicja między dziennikarzem, redaktorem, newsmanem, a zwykłym parobkiem, wyrobnikiem, mediaworkerem?

Byłem na drugim, może trzecim roku studiów. Wiedziałem, że w tzw. "dziennikarstwie" "technologicznym" doszedłem do ściany. Na moich ówczesnych stanowiskach byli ludzie pracujący w branży od dwudziestu lat, zarabiali tyle samo co ja, albo pewnie mniej - bo akurat miałem płacone od oglądalności, a oglądalność w serwisie miałem największą. Jeszcze zarabiałem kawałek pensji jednego z etatowych redaktorów, który sobie nie radził z natłokiem obowiązków lub - tak myślę - był po prostu etatowym... leniem. Akceptowałem bycie jego ghostwriterem, bo w tamtym okresie robota paliła mi się w rękach, mogłem pracować przez 20 godzin na dobę. Jakoś nie wyobrażałem sobie wtedy przeskoczenia na inne tematyki, więc nie widziałem sensu w rozwijaniu się i wiązaniu przyszłości z dziennikarstwem i branżą, w której w wieku 21 lat, bez żadnego wykształcenia, praktycznie doszedłem do ściany.

Szybko zrozumiałem, że lubię pisać, ale dziennikarstwo samo w sobie nie jest tym co, co mnie kręci. Ta cała etyka dziennikarska, rzetelność, śledztwa, wywiady. Ciekawość świata, ciekawość ludzi. Bleh. Nie musicie być moim stałym czytelnikiem, wystarczy że czytacie ten tekst, by zapewne uświadomić sobie, że o wiele bardziej, niż świata, jestem ciekawy siebie.

Nie jest też tajemnicą, że tego egocentrycznego potwora od lat starannie pielęgnuje Przemek Pająk. Prawdę powiedziawszy, kiedy poznałem Przemka w 2012 to powoli zwijałem już żagle tej pisarskiej kariery, planując zająć się innymi sprawami. To miała być taka chałtura do wakacji, głównie w celu wybadania dla kolegi Kosińskiego, ile tutaj płacą. Format Spider’s Web bardzo mi jednak przypadł do gustu. Nie będę ukrywał, że tutaj najbardziej dojrzałem i rozwinąłem się, jako autor, ale też jako człowiek. Jedną z kluczowych rzeczy jest dla mnie świadomość tego, że mój redaktor naczelny jest moim fanem i nawet jeśli się ze mną nie zgadza, to mi ufa i daje nieograniczoną swobodę. To motywuje twórczo. Nie umiałbym pracować dla jakiegoś tłuka, który kompletnie nie czuje konwencji, a na konferencje prasowe chodzi z termosem i to głównie z powodu darmowego cateringu.

Nie jestem dziennikarzem

Piszę ten przydługi nieco (ale nie wybrzydzajcie, przecież dobrze się czyta) tekst z dwóch powodów. Po pierwsze - od ponad tygodnia mam cholerną grypę i autentycznie boli mnie w człowieku tak, że aż nie mogę zasnąć. Po drugie - może nie tyle frustruje mnie, co powoduje głębokie poczucie niesprawiedliwości, gdy czytam pod moim tekstem „jako dziennikarz powinieneś...”. Zresztą, to jest zawsze tak samo frustrujące (moje ulubione: „jako prawnik nie powinieneś grać w gry”), gdy jakiś anonimowy gość, najpewniej siedząc w bokserkach przed komputerem, instruuje cię na temat twoich powinności.

Otóż tak - piszę w internecie teksty. Nie, nie jestem dziennikarzem. Nie licząc krótkiego epizodu w głębokim dzieciństwie nigdy nie chciałem być dziennikarzem, nie interesuje mnie ta praca, a przede wszystkim mam wrażenie, że się do niej nie nadaję. Między innymi przez dużą niecierpliwość oraz potrzebę wyrażania swojego zdania.

To naprawdę proste. Otwieram WordPressa i piszę, a wy to czytacie. Proszę mnie z tytułu tego, że chcecie to czytać, nie obarczać wydumanymi zasadami i oczekiwaniami. Oczywiście ktoś mógłby powiedzieć, że przykleił się Kralka do Spider’s Web i krzyczy „płyniemy”. Ale to przecież nie jest tak do końca prawda. Zawsze byłem poczytnym autorem. Założyłem kilka swoich własnych stron internetowych i one też szybko zdobywały dużą popularność, choć były skupione tylko i wyłącznie dookoła mnie. Nawet sam do końca nie wiem, kiedy i jak stały się popularne, choć dziś są wyraźnie zaniedbywane z racji Bezprawnika.

Przypomina mi to trochę anegdotę, która kiedyś dość mocno pomogła mi się uporać z falą krytyki na Spider’s Web. Obecnie czytelnicy serwisu mają już dość wyrobione zdanie na temat tego czy jestem geniuszem, czy jednak idiotą i po prostu przechodzą nade mną do porządku dziennego. Ale w 2012 czy 2013 roku dość sporo mi się w komentarzach obrywało. Piotr Gnyp (zresztą nie on jeden), wieloletni naczelny Polygamii, potrafił na swoim facebookowym profilu wklejać jakiś mój tekst i pisać coś w stylu, że już nigdy więcej nie zmarnuje na te moje bzdury nawet minuty swojego czasu. Nie przeszkadzało mu to jednak w tym, by dosłownie trzydzieści minut później linkować inny mój tekst, z innego serwisu, niepodpisany imieniem i nazwiskiem, z komentarzem utrzymanym w klimacie euforii i deklaracji, że lepszych rzeczy już w tym roku nie przeczytamy. Czasem robisz dobrą pracę, tylko ktoś po prostu personalnie uparł się i cię nie lubi (lub twojego pracodawcy - polityka...). Takie sytuacje przez lata uczyły mnie dystansu do krytyki, choć oczywiście ta nigdy nie była, nie jest i nie będzie przyjemna.

Mam wrażenie, że niektóre osoby w mediach, np. Jarosław Kuźniar, karmią się hejtem. Byłoby mu bardzo smutno, gdyby go nikt nie pochwalił, ale gdyby pewnego dnia nikt go nie skrytykował, to mógłby stracić motywację do wstawania i punkt odniesienia do wszystkich swoich dyskusji. Mnie hejt czy krytyka nigdy specjalnie nie napędzała, raczej wpędzała w stan głębokiego rozczarowania.

REKLAMA

Czy w byciu dziennikarzem jest coś złego?

Dziennikarstwo jest wspaniałe, choć prawdziwych dziennikarzy w dzisiejszym świecie medialnym jest jak na lekarstwo. Dostrzegam paru niedobitków również w naszej redakcji Spider’s Web, choć ja osobiście - jak zostało wyjaśnione powyżej - się do nich nie zaliczam. Nie ma więc „jako dziennikarz powinieneś”, bo to by była nieprawda. Jeśli nie podoba ci się co tutaj wypisuję, to cóż... powinieneś omijać moje artykuły.

REKLAMA
Najnowsze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA