REKLAMA

Festiwal liftingów i konceptów, czyli o salonie we Frankfurcie

„Elektryzujące nowości”, „parada motoryzacyjnych premier” i „najważniejsza motoryzacyjna impreza roku” to tylko niektóre opinie, jakie przeczytałem o salonie IAA we Frankfurcie. Znamy już wszystkie debiuty i na tej podstawie można wyrobić sobie opinię – a jest ona tylko potwierdzeniem tego, o czym wielokrotnie już wspominałem.

15.09.2017 17.56
Festiwal liftingów i konceptów, czyli o salonie we Frankfurcie
REKLAMA
REKLAMA

Są już tylko dwa rodzaje premier motoryzacyjnych: albo szokujący koncept, albo face-lifting czyli restylizacja aktualnego modelu. Premiera czegoś naprawdę nowego i przełomowego, a zarazem gotowego do produkcji, to rzecz coraz rzadsza. Nie znaczy, że się nie zdarza – Toyota Mirai, Nissan Leaf, Tesla czy choćby Smart: to wszystko są auta w jakiś sposób innowacyjne, wychodzące poza dotychczasowy schemat.

Wśród nowości z tegorocznego Frankfurtu niczego takiego nie znajdziemy.

Nie brakuje oczywiście konceptów, ale one są bardzo łatwe do zrobienia, bo nie muszą mieć sensu ekonomicznego. Można zatem poszaleć. Prasa pozachwyca się nimi przez parę tygodni, potem wszyscy o nich zapomną i koncepty trafią do magazynu. Nie warto więc sobie nimi zaprzątać głowy. Zostaną natomiast auta produkcyjne, które od paru lat przestały się już rozwijać.

Najbardziej widocznym przykładem tego trendu jest nowa Dacia Duster. Nowa? Wystarczy rzut oka na linię boczną, żeby zobaczyć, że to po prostu kolejny face-lifting. Owszem, Duster był rzeczywiście czymś świeżym i niespotykanym, ale to było w 2010 r. – obecnie dokonano kolejnego odświeżenia, zmieniając tylne i przednie lampy oraz deskę rozdzielczą. Nawet gama silników pozostała bez zmian. De facto więc jest to nadal pierwszy Duster, tyle że po drugim lifcie. Nie przeszkadza to oczywiście producentowi używać stwierdzenia „All-new Duster”.

Przykład Dacii jest tu o tyle przerysowany, że jest to marka kierująca swoje produkty do konserwatywnych klientów, często z rynków wschodzących – oni szczególnie źle zareagowaliby na totalną nowość. Dobrze pokazuje on jednak, w jaką pułapkę wpadli producenci: muszą prezentować co jakiś czas „nowy” model, bo inaczej straciliby znaczenie rynkowe, ale zarazem nie może być on „zbyt nowy”, bo klienci nieszczególnie tego oczekują, poza tym niewiele zostało już do unowocześnienia.

Nie ma dalszej ścieżki rozwoju, oprócz elektryczności – ale wątpliwe, by nabywcy Dustera marzyli o podłączaniu go do ładowarki.

Pozostają więc nieustające face-liftingi.

Lista aut po liftingu pokazanych we Frankfurcie jest imponująca: Smart, Mercedes klasy S, BMW serii 2 i i3, Ford EcoSport, Tourneo i Mustang, Honda Jazz, Kia Sorento… można wymieniać w nieskończoność. Tu zmieniono lampy, tam gamę kolorystyczną, tu dodano coś w wyposażeniu – i oto nowy model!

Całkiem niedawno byłem na premierze Toyoty Yaris po lifcie. Zmieniono przód i tył, przekonstruowano parę części w podwoziu i usunięto niezbyt udany silnik 1.3 Dual VVT-i zastępując go nowym 1.5. Problem w tym, że to był już drugi lifting, a następcy nie widać. Tym sposobem Toyota dołączyła do grona producentów, w których prawie wszystkie modele mają już za sobą co najmniej jeden lift, a często dwa (Yaris, Avensis i Land Cruiser).

Oczywiście nie ma nic złego w liftingach. Włosy z głowy rwą tylko niezależni producenci części, którzy nie nadążają z produkcją zamienników do modeli po kolejnych modernizacjach. Warto jednak uświadomić potencjalnym klientom, że koncerny motoryzacyjne starają się już do minimum ograniczać zmiany w nowych modelach, zapewne będąc boleśnie świadomymi, że czas rozwoju aut spalinowych dobiega końca, a zarazem rynek nie jest jeszcze gotowy na pełną elektryfikację.

Owszem, we Frankfurcie pokazano kilka nowości, jak Volkswagen T-Roc czy nowe Polo, ale są to samochody złożone z tych samych, korporacyjnych komponentów – w ich gamach silnikowych nie ma żadnych nowości, a wnętrza powstają z gotowych, niezmiennych od lat elementów, jak nieśmiertelny włącznik świateł w VW.

Inne ułożenie znanych doskonale klocków rzadko powoduje, że powstaje coś nowego. Zaprezentowane we Frankfurcie modele są jak nowe, popowe hity – niby nowe melodie, ale tak naprawdę wszystkie już znamy na pamięć.

Nie zazdroszczę osobom, które będą musiały pisać prezentacje prasowe nowego T-Roca czy Skody Karoq, a jeszcze mniej zazdroszczę dziennikarzom, którzy będą musieli je testować – zapewne jedynym uczciwym testem byłoby stwierdzenie „to wszystko już doskonale znamy”.

No dobrze, wprowadzono wyświetlacz w miejsce zegarów, to jakaś innowacja, lepsza taka niż żadna…

Wszystkie łatwo dostępne owoce motoryzacyjnych innowacji zostały już dawno zerwane.

Teraz, żeby pójść o centymetr do przodu z postępem, trzeba wydawać miliardy – a na to producenci nieszczególnie mają ochotę. Łatwiej jest machnąć kolejny stylistyczny lifting i mówić, że to nowy model. Klienci i tak są do tego stopnia ogłupieni przez niebywale rozbudowane gamy modelowe, że nie mają pojęcia, który model jest aktualny, a który nie.

Jedynie szokujące nowości w rodzaju Toyoty C-HR są w stanie na chwilę przyciągnąć ich uwagę, a i to na krótko. Wystarczy przeanalizować wyniki sprzedaży: prawie zawsze jest tak, że najwyższą sprzedaż osiąga się w drugim roku produkcji (klienci już są świadomi obecności danego modelu, ale jeszcze się nie opatrzył), a potem ona już tylko spada, przy czym liftingi hamują ten spadek na krótki czas. Do wielkiej rzadkości należą takie bestsellery jak Qashqai, które sprzedają się tak samo przez cały okres produkcyjny. Przy okazji: Qashqai właśnie przeszedł lifting.

Koncerny są więc w potrzasku, w który same się wpędziły: z jednej strony lobbowały za jak najszybszym wprowadzeniem restrykcyjnych norm emisji spalin, co eliminowało mniejszą i biedniejszą konkurencję, z drugiej – za sprawą wyśrubowanych standardów błyskawicznie straciły pole do dalszych innowacji i mogą już tylko zmieniać kształt lamp.

REKLAMA

Najciekawszą premierą Frankfurtu był SUV chińskiej marki Exeed, należącej do koncernu Chery. Chery ma zamiar uruchomić normalną sprzedaż w Europie, tak jak w swoim czasie zrobili to Koreańczycy, a wcześniej Japończycy – i to jest naprawdę ekscytująca wiadomość. Nie mogę się doczekać, aż Chińczycy wykroją dla siebie kawałek europejskiego tortu – ale to temat na następny felieton.

REKLAMA
Najnowsze
Aktualizacja: tydzień temu
Zobacz komentarze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA