Mija 31 lat od awarii elektrowni atomowej w Czarnobylu. Jak dziś wygląda Zona?
Mija 31 lat od katastrofy w Czarnobylu, która zahamowała m.in. budowę polskiej elektrowni atomowej. Dziś bloki elektrowni, “Wymarłe miasto” Prypeć i opuszczone wioski są po prostu turystyczną atrakcją.
Pomnik przed sarkofagiem nad reaktorem 4. Czarnobylskiej Elektrowni Jądrowej.
Sarkofag ukończono kilka miesięcy po katastrofie, aby zabezpieczyć świat zewnętrzny przed materiałem radioaktywnym, który przykrywa. Sarkofag leży bowiem na 200 tonach promieniotwórczego korium, 30 tonach pyłu i 16 tonach uranu i plutonu.
W zeszłym roku sfinalizowano budowę kolejnego sarkofagu – Arki.
Arka była budowana w odległości 327 metrów od uszkodzonego reaktora, bo w jego bezpośrednim sąsiedztwie panują warunki niebezpieczne do pracy. Jest największą dotąd zbudowaną ruchomą strukturą lądową. Ma 257 m rozpiętości, 162 m długości i 108 m wysokości. Waży 36 tys. ton. Kosztowała 1,5 mld euro.
Współczesny widok na Arkę, kryjącą Sarkofag.
Po co budować kopułę, skoro blok 4 jest obudowany stalowo-betonową konstrukcją? Może ona popękać, a wówczas z wnętrza w sposób niekontrolowany mogą ulatniać się szkodliwe substancje. Ochrona w postaci kopuły pozwoli w przyszłości na rozbiórkę sarkofagu i zajęcie się radioaktywnym materiałem wewnątrz.
Autor zdjęcia: Krzysztof Kowalski
Czas przekonać się co czas zrobił z „Miastem Widmem”, z którego w kilka godzin ewakuowano 50 tys. ludzi.
Właściwie po co była ta ewakuacja? Po pierwsze, takie są procedury. Po drugie, istniało podejrzenie, że stopiony rdzeń reaktora przebije się do dolnych pomieszczeń bloku, gdzie znajdowała się woda. Kontakt z nią mógł doprowadzić do ogromnej eksplozji, która mogłaby skazić całe miasto. Na szczęście do niczego takiego nie doszło.
Z drugiej strony widać radar Duga, czyli “Oko Moskwy”. Powstał on w czasach Zimnej wojny i służył Sowietom do wykrywania wrogich rakiet. Był tak silny, że zakłócał programy telewizyjne i radiowe, a według domysłów wpływał na pogodę i miał kontrolować umysły. Te ostatnie rzeczy na szczęście okazały się nieprawdą.
Czytaj więcej: Oko Moskwy – cud techniki ZSRR w zonie czarnobylskiej
Kolejna wyreżyserowana scena: założę się, że ktoś przyjechał do Prypeci z kamerą i opowiadał o duchach dzieci, jakie przychodzą tu w nocy się pouczyć. Tymczasem, żadne dziecko nie zginęło od bezpośrednich następstw katastrofy, a narażeni na działanie wysokiego promieniowania byli jedynie pracownicy elektrowni i ekipy ratunkowe.
Za tym, że to tylko teoria spiskowa przemawia wiele czynników. Po pierwsze, wątpliwym jest, aby w tak bliskiej odległości od zakładów wojskowych lokowano miasto. Po drugie, wszystkie miasta ZSRR, gdzie zajmowano się rafinowaniem i obrabianiem plutonu były wyjęte spod administracji publicznej – Prypeć nie. Teoriom spiskowym przeczą również wywiady z byłymi pracownikami.
Promieniowanie jest tu nieznacznie wyższe od przeciętnego notowanego w Strefie Wykluczenia.
Polskie prawo atomowe dopuszcza roczną dawkę promieniowania dla zwykłego człowieka na poziomie 1000 mikrosiwertów. Taką dawkę otrzymuje się jednak w czasie rentgenu płuc, co pokazuje jak wyśrubowane są normy.
Im bliżej przedmiotów, które mogły mieć kontakt z napromieniowanymi substancjami tym większe wskazanie na liczniku. Może to być związane z wnikaniem w glebę izotopów promieniotwórczych, który spadły wraz z deszczem.
Czy 1 µSv/h równa się “niebezpieczeństwo”? Zdecydowanie nie. W brazylijskim mieście Guarapari, położonym nad brzegiem Atlantyku i zamieszkanym przez 116 tys. ludzi naturalne promieniowanie wynosi prawie 100 µSv/h (okolice plaż, słynących z uzdrowisk). W irańskim 30-tys. miasteczku Ramsar nad brzegiem Morza Kaspijskiego jest jeszcze o kilka jednostek wyższe ze względu na gorące źródła.
Oprócz tego Sławutycz to raczej przeciętne miasto, niezbyt urodziwe.
Co ciekawe w jego budowie wzięło udział wielu specjalistów z ośmiu republik radzieckich, co odzwierciedla m.in. dzisiejsze nazewnictwo kwartałów: bakiński, biełgorodzki, czernichowski, dobryniński, erewański, kijowski, leningradzki, moskiewski, pieczerski, ryski, talliński, tbiliski i wileński.
Ostatnim zdjęciem chcę pokazać, że wizyta w Strefie Wykluczenia jest niebezpieczna tylko jeśli jesteśmy niespełna rozumu i będziemy jedli korę z drzew w Czerwonym Lesie. Jest kilka miejsc o podwyższonym promieniowaniu, ale są one odpowiednio oznaczone. Dziś zdarzają się już nawet wycieczki do wygaszonych rektorów, a nawet bloku 4, które z racji ograniczeń czasowych nie są niebezpieczne dla ludzi.
Czarnobyl coraz bardziej staje się zaś turystyczną atrakcją, dla “urban eksplorerów”.