Uber w Polsce mógłby działać lepiej. Cztery rzeczy, które bym poprawił
Uber wystartował na Śląsku. Z usługi można korzystać w Katowicach, Gliwicach i innych miastach Górnośląskiego Okręgu Przemysłowego. Nie wszystko działa jednak idealnie. Mam kilka własnych pomysłów na ulepszenie funkcjonowania Ubera:
Po pierwsze - gdzie mój przycisk „nie chcę rozmawiać”?
Wsiadając do Katowickiego Ubera, niemal za każdym razem dostaję dokładnie tę samą serię pytań. „-Pierwszy raz z Uberem?”, „-Pogoda daje się we znaki, prawda?”, „-Jakaś imprezka się szykuje?”. Ot, uniwersalna paleta pytań, która ma wybadać, czy pasażer jest zainteresowany rozmową podczas jazdy.
Problem polega na tym, gdy pytania się przedłużają, a kierowca z jakiegoś powodu nie chce dać na wygraną. Doskonale rozumiem osoby, które podczas jazdy lubią się wygadać, wypłakać, ponarzekać na pracę i pochwalić nowym zakupem. Omówić polityczną sytuację w kraju czy poinformować o promocji w Biedronce. Mój dramat polega na tym, że ja do tych osób nie należę.
Mam już dosyć ciągnięcia mnie za język. Przecież wystarczyłby jeden przycisk w aplikacji. Jedno okienko do odfajkowania, z napisem „nie chcę rozmawiać”. Wtedy kierowca od razu wiedziałby, że trafił na ponurego lub zajętego człowieka, jakim bez wątpienia jestem i nie musi się wysilać. Cisza nie jest dla mnie krępująca, panie kierowco. Spokojnie, i tak dostanie pan swoje pięć gwiazdek.
Po drugie - może by tak własne składanki muzyczne do tego albo jakiś audiobook?
Podróżując Uberem, jesteśmy zdani na (bez)gust muzyczny kierowcy. Z pozycji klienta to dosyć niekomfortowe położenie. Ileż to razy byłem faszerowany lokalnymi śląskimi rarytasami, melodyjnie opowiadającymi o pracy na grubie i ciepaniu węgla. Z jednej strony, warto doceniać lokalny folklor i kulturę. Z drugiej, dosyć ciężko to robić, gdy pulsuje ci głowa i po prostu chcesz wrócić do swojej sypialni.
Z tego powodu nie miałbym nic przeciwko, gdyby obok opcji „nie chcę rozmawiać” pojawiła się druga - „nie chcę słuchać muzyki”. Jeszcze lepszy byłby import własnych składanek. Mamy swoją listę przebojów w TIDAL-u lub Spotify i za pomocą jednego kliknięcia przenosimy ją do pamięci podręcznej kierowcy Ubera. Co prawda ptaszki ćwierkają, że taka integracja istnieje, a swoje konto Spotify można dodać w aplikacji Ubera, ale nigdy się z tym (w Polsce) nie spotkałem.
W tej sytuacji to klient miałby swobodę decydowania o repertuarze, z kolei kierowca o głośności. Tak, żeby nowa, nieznana mu muzyka nie przeszkadzała podczas jazdy i nie stanowiła zagrożenia dla zdrowia i życia nas obu. Kierowcy Ubera nie mają licencji taksówkarza, więc zaufanie do nich również powinno być mniejsze.
Po trzecie - Ciekawe, ile mam gwiazdek.
Część osób korzystających Ubera o tym nie wie, ale przewoźnicy również wystawiają gwiazdki swoim klientom. Tak, jak my oceniamy kierowców, tak kierowcy oceniają nas. Na podstawie gwiazdek można stwierdzić, czy się nie awanturujemy, nie zabrudzamy tapicerki podczas powrotów z imprez, czy nie trzeba na nas czekać 15 minut i tak dalej.
Chociaż w niczym nie usprawnia to jazdy, byłoby miło podejrzeć własną liczbę gwiazdek jako klienta. Ot, kosmetyka, dzięki której użytkownicy spędziliby więcej czasu z nosem w aplikacji. Wszyscy jesteśmy przecież po trosze snobami i lubimy wiedzieć, co inni sądzą na nasz temat. Chociaż dzisiaj jest to również możliwe, grzebiąc głęboko w ustawieniach, swoista "ranga" wprowadzałaby do aplikacji zupełnie nowy poziom grywalizacji.
Po czwarte - rozciągnięcie zasięgu działania kierowcy (dla Śląska).
Górnośląski Okręg Przemysłowy to dla Ubera wielki, ale bardzo problematyczny rynek. Wiele miast dzieli tutaj jedynie tabliczka drogowa, nic więcej. Nie ma wielkich zielonych połaci pól uprawnych oddzielających kolejne aglomeracje. Granice miast nakładają się na siebie, stanowiąc wielką, bogatą w klientów Silesię.
Rozmawiając ze śląskimi kierowcami Ubera, ci wciąż mają problem z odpowiednim rozlokowaniem. Często jest tak, że widzę cztery stojące w miejscu samochody przy dworcu centralnym, ale na obrzeże miasta nie dojedzie żaden z nich. Chociaż mieszkam w Katowicach, jestem za daleko dla ulokowanych w centrum, bezczynnie czekających kierowców.
Katowice mają do siebie to, że mnóstwo ośrodków z typowymi klientami Ubera, takimi jak studenci, znajduje się poza centrum miasta. W przeciwieństwie do Krakowa czy Wrocławia, katowickie akademiki są rozlokowane na obrzeżach, na skutek decyzji władz PRL-owskich.
Przez to młodzi, świadomi Ubera ludzie, tacy jak studenci Śląskiego Uniwersytetu Medycznego czy Uniwersytetu Śląskiego, nie są w stanie skorzystać z tej usługi. Nawet mieszkając w Katowicach i nawet szukając transportu za pomocą oficjalnej aplikacji.
Problem dotyczy również ościennych miast. Bez problemu dojadę z 300-tysięcznych Katowic do 200-tysięcznych Gliwic. Powrót jednak nie jest już tak prosty. Najczęściej muszę czychać na kierowców wykonujących podobne trasy, aby złapać ich, nim ci wrócą do Katowic. Jak możecie się domyślać, jest to dosyć problematyczne.
Z tych wszystkich powodów byłoby miło, gdyby śląscy kierowcy Ubera mogli rozszerzyć swój zasięg działania. Oczywiście, gdyby mieli taką ochotę. Na przykład ze standardowych 15 minut dojazdu do minut 20. Dzięki temu nie tylko wyeliminowalibyśmy wcześniej wspomniane, bezczynnie stojące w centrum samochody, ale przede wszystkim kierowcy byliby bardziej świadomi położenia klientów. Co za tym idzie, mogliby się lepiej rozlokować.
Uber na Śląsku nie wygryzie taksówek. To dla nich równorzędna konkurencja.
Jak pisałem wcześniej, katowiccy taksówkarze raczej nie muszą obawiać się Ubera. Doszło do rynkowego starcia konkurencyjnych cen. Do rywalizacji, na której klient jedynie zyska. Efekty widać już teraz. Aplikacje katowickich taksówkarzy stały się znacznie, znacznie lepsze.
PS Jeżeli jeszcze nie korzystaliście z Ubera, a chcecie sprawdzić, jakiej jakości są to usługi, skorzystajcie z promocyjnego kodu 48qn2sk1ue. Dzięki niemu otrzymacie 25 złotych do wykorzystania na pierwszy przejazd, tak samo jak ja. Z chęcią również przeczytam, jakie są wasze pomysły na ulepszenie Ubera.