Na początku była Arena.pl. Teraz Juno - rzekomy Uberkiller. Udziały dla użytkowników to nowy crowdfunding
Jestem sentymentalnym internautą, a co za tym idzie jestem fanem come backu Arena.pl, która chyba idealnie wstrzeliwuje się w moment rosnącego zniechęcenia do coraz droższego i bardziej obojętnego na nieprawidłowości Allegro. Jeśli nie teraz ktoś ma ugryźć rynek zakupów w internecie, to chyba nigdy. I co ma do tego wszystkiego Juno?
Będzie to oczywiście trudna batalia, nie tacy gracze jak Arena połamali się na próbie konkurowania z gigantem, choć trzeba też nadmienić, że debiut polskiego eBaya z punktu widzenia rozwoju sieci w naszym kraju przypada mniej więcej na końcówkę prekambru. Generalnie Arenie chyba nawet idzie, w prasówkach chwalą się, że w pierwszym miesiącu zaliczyli 2,5 miliona odsłon i do współpracy zachęcili już 1100 sprzedawców.
Czym wyróżnia się Arena.pl na tle konkurencji? Ja oczekuję przede wszystkim tego, że nie wpuści na swoje łamy pośredników, którzy na masową skalę uprawiają dropshipping nie tylko towarów, ale wręcz podróbek z Azji. Sam serwis przede wszystkim promuje się jednak tym, że w modelu działania ma przywodzić na myśl coś na kształt... spółdzielni. A konkretniej - serwis chce oddać najbardziej aktywnym użytkownikom witryny - zarówno sprzedawcom, jak i kupującym - prawo nabycia w pierwszej kolejności 50% udziałów w swojej spółce Arena S.A.
Udziały dla użytkowników to nowy crowdfunding
Udziałowiec/akcjonariusz zawsze będzie grał na swój projekt, tak jak rodzice inwestują w swoje dziecko. Arena potrzebowała ciekawego modelu rozwoju stając do walki z prawdziwymi gigantami i tym zagraniem zapewniła sobie armię kilkuset wiernych żołnierzy, którzy zaangażują się w stopniu o wiele większym niż przeciętny i przypadkowy gość z ulicy. To ciekawa koncepcja rozwoju i moim zdaniem jest to kolejny po crowdfundingu trend, który warto obserwować.
Tym bardziej, że wedle zapewnień Areny pomysł narodził się w Polsce i byli z tym pierwsi na świecie - ale długo nie trwało, by znaleźli naśladowcę.
Szczerze mówiąc, gdyby nie ograniczenia czasowe, nawet ja bym się w podobny model chętnie pobawił. Marzy mi się od dawna blogoid o piłce nożnej, ale taki, którego nie piszą profesjonalni dziennikarze sportowi, tylko najbardziej zakręceni na punkcie futbolu kibice. O 16 najpopularniejszych polskich klubach pisaliby maniacy specjalizujący się w jednym klubie, którzy nie tylko potrafią przeczytać skład z kartki, ale wiedzą m.in. takie rzeczy, że Neymar specjalnie wykartkował się przed ważnym meczem... bo miał w tym czasie urodziny siostry.
Najaktywniejsi autorzy, gdyby projekt miał szanse na jakiekolwiek powodzenie komercyjne, mogliby zostać udziałowcami witryny decydującymi o jej ostatecznym kształcie. Albo... albo wyobraźcie sobie, że już teraz Filmweb oddaje udziały najaktywniejszym użytkownikom serwisu, który jest przecież w dużej mierze tworzony dzięki społeczności. Jest coś magicznego w tym modelu, prawda? Szczególnie jeśli ktoś nie ma miliardów na start, a liczy na zaangażowanych... akcjonariuszy.
Poznajcie Juno - polska Arena.pl zapoczątkowała nową modę
Pomysł Arena.pl skopiował amerykański startup Juno. Nie jest to inicjatywa aż tak bardzo znowu oddolna, gdyż za projektem stoi m.in. inwestor Vibera. Generalnie Juno nie wysila się na oryginalność, od Areny wziął model uspołecznienia akcjonariuszy, a od Ubera... całą resztę. Tym samym mamy kolejny startup przewozowy, który jednak swoją największą siłę dostrzega w tym, że kierowcy staną się... częścią firmy, a nie tajemniczego drapieżcy, który cały czas rozdaje darmowe przejazdy, a jednak nadal skądś ma pieniądze.
Swoją drogą historia zatacza koło, bo w niektórych korporacjach taksówkarskich tak to właśnie wygląda. Może nie od strony formalnej (zwykle nie są to spółki akcyjne czy nawet z o. o.), ale taksówkarze spośród siebie wybierają osoby kompetentne do zarządzania czy zrzucają się na elementy infrastrukturalne firmy, jak na przykład biuro i dyspozytorki. Podobnie jak u Areny, do rozdania będzie połowa akcji założycielskich. Oczywiście kierowcy będą musieli udowodnić swoją lojalność poprzez spędzanie w usłudze określonego czasu - przynajmniej 120 godzin miesięcznie. Założyciele Juno wierzą, że tego typu model podniesie ich zaangażowanie, jakość pracy i wiarę w powodzenie projektu.
Co więcej, podczas gdy po akcje Areny zapewne w pierwszej kolejności ustawią się mali i średni przedsiębiorcy, Juno ma świadomość, że kierowca przewozu osób nie jest raczej osobą o bogatym zaskórniaku, więc udziały będą zarabiane bezpośrednio przez pracę, bez żadnych dodatkowych kosztów.
Juno zapewne przeciągnie też niektórych kierowców od Ubera. Podejrzewam, że regulacje zakazujące równoczesnego pracowania dla więcej niż jednej firmy tego typu już płoną na klawiaturach prawników obu amerykańskich startupów.
Tak też w XXI wieku kolejny raz spełnia się amerykański sen - od kierowcy Ubera do milionera. Znaczy ten, no, kierowcy Juno. Z Uberem tak daleko nie zajedziemy.