Sztuczna krowa czy prawdziwe robaki - wybierz swoje ulubione jedzenie przyszłości
Sztuczne mięso, larwy i świerszcze, a może tabletki oraz proszek rozpuszczony w oleju? To pomysły na jedzenie przyszłości.
W dużym uproszczeniu można powiedzieć, że nasze jedzenie na przełomie milionów lat ewolucji niewiele się zmieniło. Jedliśmy i nadal jemy mięso, a naszą dietę wzbogacamy o jakże cenne warzywa i owoce. Zmienił się sposób przygotowania jedzenia i jego przetwarzania, ale na dobrą sprawę też nieznacznie.
Bez sprawnej lodówki większość naszej żywności szybko stałaby się niezdatna do spożycia, a wszelkiego rodzaju produkty mączne pod wpływem wilgoci również mogą zostać łatwo uszkodzone. Wyjątek od tej reguły stanowi jedzenie przygotowane z myślą o wojsku i misjach kosmicznych, jednak to czym żywi się większość ludzi na Ziemi nie ulega znaczącej zmianie.
Oczywiście cały czas eksperymentujemy z gotowaniem, uczymy się orientalnych dań, poznajemy smaki z drugiego końca globu, jednak to co jemy na dobrą sprawę się nie zmienia. A zmieniać powinno. Przynajmniej wtedy, gdy zależy nam na rozwiązaniu problemu głodu na świecie i sprostaniu wymaganiom, jakie stwarza rosnąca populacja.
Oczywiście problem głodu na świecie można rozwiązać działając w myśl zasady “niech bogaci podzielą się z biednymi”, jednak w rzeczywistości jest to pomysł trudny do zrealizowania. Dlatego tęgie głowy pracują nad tym, żeby stworzyć jedzenie przyszłości, które będzie nie tylko pożywne, zdrowe i tanie w produkcji, ale również bezpieczne dla środowiska.
Takie jak dzisiaj, ale sztuczne
Jednym z pomysłów na jedzenie przyszłości jest wytworzenie tego, co obecnie wymaga hodowli zwierząt. Hodowli, która nie tylko często odbywa się w niehumanitarnych warunkach, ale również jest niesłychanie niewydajna.
Do wytworzenia 15 gramów białka zwierzęcego potrzebujemy obecnie 100 gramów białka roślinnego. Mówiąc inaczej, do wytworzenia jednej porcji mięsa przeznaczamy obecnie blisko 7 porcji warzyw. Stwierdzenie warzyw, zostało z premedytacją użyte, aby zobrazować skalę. Należy jednak zauważyć, że nie jest ono w 100 proc. poprawne, gdyż zwierzęta jedzą różne rośliny, i nie zawsze są to warzywa, czyli rośliny, które człowiek zaklasyfikował dla siebie jako jadalne.
W przypadku hodowli żywych zwierząt pojawia się jeszcze jeden problem. Ubój. To ta nieprzyjemna część powstawania naszego jedzenia, którą wielu z nas próbuje od siebie odsunąć. Wiemy, że szynka nie powstaje w fabryce, wiemy, że kiedyś było to żywe zwierzę, ale jednak jemy. Ok, nie wszyscy, ale to akurat niewiele zmienia.
Ubój zwierząt prowadzony jest na szeroką skalę. Są to miliony istnień rocznie, które unicestwiamy tylko dlatego, że nasz organizm potrzebuje odpowiednich składników odżywczych. Można próbować zastąpić mięso innymi składnikami diety, ale nie wszystkim udaje się to zrobić z pełnym powodzeniem. Często w diecie pojawiają się braki np. żelaza i często najrozsądniejszym rozwiązaniem jest powrót do starych nawyków żywieniowych, czyli do jedzenia mięsa.
Nic więc dziwnego, że naukowcy pracują nad tym, żeby mieć ciastko i zjeść ciastko. A dokładniej rzecz ujmując, nad tym, żeby zjeść mięso i nie musieć zabijać zwierząt. Wizja wydaje się być nierealna, ale trwają całkiem realne prace nad wdrożeniem jej w życie.
Naukowcy z Uniwersytetu w Maastricht tworzą sztucznego hamburgera, który w budowie jak i smaku ma być identyczny z tradycyjnie przygotowaną potrawą. Sztuczne mięso brzmi jak wyzwanie, nie tylko dla naukowców, ale również dla osób, które będą je jadły.
W rzeczywistości sztuczne mięso nie ma w sobie nic sztucznego. Powstaje ono w procesie hodowli włókien mięśniowych, uzyskiwanych z komórek macierzystych zwierzęcia. W procesie produkcji włókna są ściskane i w ten sposób powstaje porcja mięsa, która pod względem biologicznym nie różni się niczym od tradycyjnego.
W powstanie takiego sztucznego hamburgera zainwestował swego czasu Sergey Brin, jeden ze współzałożycieli Google. Brin wierzy, że ta technologia może zmienić nasz świat oraz uratować życie milionów zwierząt.
Dr Mark Post, który przewodzi badaniom prowadzonym w Maastricht, prognozuje, że sztuczne mięso może zmniejszyć zużycie energii niezbędnej do uzyskiwania jedzenia o 70 proc. Zmiana ta pozwoliłaby również na zagospodarowanie terenów obecnie wykorzystywanych do hodowli zwierząt. Post uważa, że bylibyśmy w stanie zlikwidować 90 proc. pastwisk, a tereny mogłyby zostać wykorzystane pod uprawy, mogliby zasiedlić je ludzie lub można by zwrócić je Matce Naturze.
A może robaki?
Wyraz robaki raczej nie kojarzy się nam, mieszkańcom Europy, zbyt dobrze. Jednak robaki, tudzież owady, są popularnym i lubianym składnikiem potraw w wielu zakątkach naszego globu.
Wiele osób uważa również, że i my, czyli Europejczycy jak i Amerykanie, powinniśmy przerzucić się na dietę składającą się z owadów. I choć pomysł ten brzmi absurdalnie ma on w sobie więcej sensu niż można przypuszczać.
Po pierwsze owady to bogate źródło wartości odżywczych. Skarbnica białka, błonnika oraz mikroelementów, takich jak żelazo, miedź, fosfor, cynk i selen. Dlatego też twórcy raportu "Jadalne insekty: perspektywy dla żywności i bezpieczeństwa wyżywienia" uważają, że robaki są najlepszym pożywieniem dla ludzi.
Poza walorami odżywczymi owady mają inne zalety. Są one bardzo łatwe w hodowli, nie wymagają dużych zasobów energii - ich żywienie i opieka nad poprawnym wzrostem i rozwojem wymaga zdecydowanie mniejszych nakładów czasu oraz pieniędzy. Co więcej owadów z reguły nie imają się choroby, więc ryzyko przeniesienia chorób odzwierzęcych na ludzi przez jedzenie takiego mięsa spada do minimum.
Bardzo ważny jest fakt, iż spożywanie owadów korzystnie przekłada się na czystość środowiska zarówno w miastach jak i obszarach wiejskich, co więcej przystosowują się one do klimatu, a co za tym idzie ich hodowla możliwa jest w różnych częściach świata.
Na przeszkodzie przed wdrożeniem owadów do naszej diety stoi pewna bariera natury psychicznej i element tabu. Nie da się z dnia na dzień sprawić, że będziemy ze smakiem patrzeć na coś, co do tej pory mieliśmy ochotę trzasnąć klapkiem lub przygnieść butem.
Dlatego jeśli chcemy lub uważamy za konieczne przerzucenie się na dietę owadzią musimy pokombinować. Poza wykreowaniem mody na takie jedzenie trzeba pomóc ludziom w przełamaniu ich własnych barier.
Z takiego założenia wychodzi poniekąd polska firma Eco-Cricket, która sprzedaje batony, robione z mielonej masy ze świerszczy. Przegryzka ma być idealna dla sportowców i osób dbających o sylwetkę.
Cóż mogę powiedzieć… grupa docelowa wybrana idealnie. Osoby dbające o linię i aktywne fizycznie często bardzo pilnują tego co jedzą, a co za tym idzie często świadomie sięgają po produkty, które nie smakują najlepiej. Takie osoby nie powinny mieć zbyt dużych oporów przed spróbowaniem nietypowej - być może niesamowicie smacznej (nie wiem, jeszcze nie jadłem) - przegryzki.
Batony, które powstają na bazie masy ze świerszczy, są oferowane w kilku smakach: kawowym, śliwkowym, kakaowym i naturalnym - cokolwiek to znaczy. Obok batonów Eco-Cricket w swojej ofercie ma też płatki musli, które można dodać np. do jogurtu lub kefiru i stworzyć w ten sposób pożywny dodatek do diety.
Polska firma zdaje sobie sprawę z gustu smakowego Polaków i reszty Europejczyków, oraz oporów jakie mogą się pojawić, dlatego masa ze świerszczy jest specjalnie przygotowywania i suszona, aby wszystkie jej składniki stały się częścią batonu.
Abstrahując od tego, czy jedzenie świerszczy to przyszłość, czy jest zdrowe i czy naprawdę chcemy zamienić naszą dietę na robaki, chodzi mi po głowie jeden aspekt tej sprawy, tak często podnoszony w temacie mięsa. Mianowicie, do przygotowania kilkudziesięciu obiadów wystarczy zabić jedną krowę. Zaś do przygotowania jednego posiłku np. ze świerszczy trzeba zabić ich dziesiątki, a może nawet i setki.
Rozumiem, że owady nie okazują (w czytelny dla nas sposób) emocji, nie krzyczą, gdy coś je boli, nie opiekują się potomstwem i nie zakładają rodzin, w których pełnią konkretne funkcje. Może właśnie dlatego niewiele osób zastanawia się nad tym ile istnień musi zginąć do przygotowania jednego obiadu z owadów. Ale co tu dużo mówić, gdybym miał stanąć przed podobnym wyborem, to prawdopodobnie bez zastanowienia ocaliłbym krowę i zjadł świerszcze.
Póki co przekąski ze świerszczy nie są w Polsce zbyt tanie, a przecież takie być powinny. Wszystko zapewne ze względu na efekt skali i niską popularność produktów ze świerszczy. Eco-Cricket wycenia paczkę 7 batonów (po 47 gram każdy) na 42 zł, a 47 gram płatków musli na 25 zł. Tanio nie jest.
Tabletka i po krzyku?
Wielu futurystów przepowiada scenariusz, w którym zamiast godzin spędzonych na robieniu zakupów, przyrządzaniu jedzenia, samym jedzeniu i sprzątaniu po nim, będziemy posługiwać się tabletkami.
Tabletka zamiast mięsa, tabletka zamiast warzyw, tabletka zamiast deseru i jeszcze jedna zamiast owoców? Brzmi nierealnie i… takie jest w rzeczywistości.
Choć wizja tabletek zamiast jedzenia może być w pewnych okolicznościach kusząca, to są jednak spore problemy z wdrożeniem tego planu w życie. I nie chodzi tu tylko o to, że nie wszystko można w łatwy sposób sproszkować. To akurat nie jest podstawowy problem. Ograniczają nas głównie substancje jakie musimy zapewnić organizmowi. Są to węglowodany, białka i tłuszcze, które dostarczają nam niezbędnej do życia energii. Zakładając, że człowiek potrzebuje codziennie 2 tys. kcal., to pojawia się problem związany z liczbą tabletek, które należałoby przyjmować.
Zakładając, że węglowodany i białka dają naszemu organizmowi około 4 kalorii na każdy gram, a tłuszcze dwa razy więcej, to… takich magicznych tabletek, zastępujących jedzenie, musielibyśmy przyswajać setki dziennie. Prawdopodobnie nawet do pół tysiąca sztuk.
To niezbyt optymistyczna wizja. I powiem szczerze, że tak długo jak będzie to możliwe wolałbym pozostać przy tradycyjnej formie odżywiania, delektując się przy tym smakami i fakturą jedzenia, niż zdecydować się na przejście na dietę tabletkową.
To może jedzenie w płynie?
Jedzenie w płynie nie brzmi przerażająco. Przecież już jako dzieci przyswajamy pokarm właśnie w płynnej postaci. Później, w dorosłym życiu, również nie stronimy od zup, musów i napojów. Czy zatem jedzenie w płynie może być rozwiązaniem naszych problemów?
Takie jedzenie już jest i nazywa się Soylent. Stworzył je Rob Rhinehart, programista, który jak sam mówi zapoznał się z niezliczonymi zasobami materiałów poświęconych tajnikom żywienia i na tej podstawie skomponował pokarm przyszłości.
Soylent daje energię naszemu organizmowi głównie dzięki mieszance cukrów - maltadoksynie. Zaś proszek z ryżu jest bogatym źródłem białka, a mąka owsiana dostarcza minerały i błonnik. Tajemnica Soylentu drzemie również w syntetycznych preparatach witaminowych i minerałowych, które znalazły swoje miejsce w napoju przyszłości. Tak, napoju, bo choć Soylent ma formę proszku, to do jego przyrządzenia trzeba dodać olej lub oliwę oraz wodę.
Twórcy Soylentu przyświecają szlachetne intencje - Rhinehart zakłada, że za kilkanaście lub kilkadziesiąt lat jego wynalazek może zlikwidować problem głodu na całym świecie. Jako przykład podaje to w jaki sposób bieżąca woda zawitała do naszych domów i mieszkań. Jakiś czas temu obecne rozwiązanie wydawało się poza ludzkim zasięgiem. Dzisiaj poza takim zasięgiem wydaje się być tanie jedzenie, dla każdego mieszkańca Ziemi. Sprawy nie ułatwia fakt, że dzienna porcja Soylentu kosztuje 8 dol. Z jednej strony nie jest to kosmiczna kwota, jednak gdy popatrzymy na fakt, że ponad miliard ludzi na świecie żyje za 1,25 dol./dzień, to zauważymy, że jeszcze przez długi czas tanie, dobrze zbilansowane i łatwe do przyrządzenia jedzenie będzie poza ich zasięgiem.
Sztuczna krowa, robaki, czy tabletki i pasta - co wybierasz?
Trudno ocenić, który z wymienionych scenariuszy okaże się najlepszym. Możliwe, że spełnią się wszystkie, ale w różnej kolejności.
Osobiście zakładam, że najpierw ludzie sięgną po najbezpieczniejsze i najbardziej oczywiste rozwiązanie, czyli w laboratoryjny sposób wytwarzane jedzenie takie jakie znamy dzisiaj. Sztuczna krowa, sztuczny kotlet, sztuczny hamburger. To brzmi dość bezpiecznie i jeśli tylko koszty wytworzenia będą przystępne rozwiązanie może się przyjąć na szerszą skalę.
Pomysł z owadami również nie wydaje się być nierealny. Skoro ludzie w różnych miejscach świata jedzą ze smakiem robaki, to moda na takie posiłki może dotrzeć również w inne regiony. A jeśli nie moda, to może motywacja związana z topniejącymi zapasami innych produktów spożywczych. Choć jeszcze nie miałem przyjemności(?) próbować jedzenia z owadów, to nie widzę większych przeszkód, żeby kotlet ze świerszczy zawitał kiedyś na moim talerzu.
Całkowicie nie jestem przekonany jednak do tabletek i zastąpienia posiłków napojami takimi jak Soylent. Osoby, które próbowały tej diety narzekały na smak i konsystencję posiłków, a nawet sam twórca Soylentu mówi, że nic nie stoi na przeszkodzie, żeby np. w weekend zjeść coś lepszego.
No właśnie lepszego. Bo jedzenie pasty przez długie dni i tygodnie nie brzmi zbyt apetycznie. Podejrzewam, że po przejściu na Soylent może człowiekowi brakować tego, co od setek lat kusi nas w jedzeniu, czyli smaków, aromatów, chrupkości i miękkości przyjmowanego pokarmu.
A brak radości z jedzenia może być na swój sposób przytłaczający.
--
Zdjęcia: Shutterstock