Link do Twojej strony został usunięty z wyników wyszukiwania - pozdrawiamy, Google
Prawo do bycia zapomnianym, które działa na terenie Unii Europejskiej zaledwie od kilku tygodni, wciąż budzi sporo kontrowersji i pytań. Szczególnie dużo mają wydawcy mediów internetowych, którzy zastanawiają się, jak nowe przepisy wpłyną na ich pracę. A mają chyba o co się obawiać.
Wyrok w sprawie prawa do bycia zapomnianym został wydany przez Trybunał Sprawiedliwości Unii Europejskiej w połowie maja 2014 roku. Dokładnie od 13 maja każdy obywatel jednej z krajów należących do Unii Europejskiej ma prawo zgłosić się do dostawcy wyszukiwarki internetowej – Google, Microsoftu, czy też Yahoo z prośbą o usunięcie z wyników wyszukiwania linków, które prowadzą do informacji na jego temat. Aby wniosek został zaakceptowany, trzeba spełnić warunki formalne, wśród których najważniejszym jest to, aby informacja na nasz temat była nieprawdziwa, nieaktualna lub nieistotna.
Po zaledwie 2 tygodniach od ogłoszenia wyroku, Google jako pierwszy uruchomił specjalną stronę internetową, na której można zgłaszać wnioski o bycie zapomnianym.
Początkowo trafiały one w pustkę, ponieważ internetowy gigant nie zdążył zatrudnić osób, które zajmowałyby się weryfikacją tych informacji, ale z czasem zaczęło się usuwanie pierwszych linków.
W zaledwie kilka dni Google otrzymał aż 41 tys. zgłoszeń od Europejczyków, którzy chcieli, aby z wyników wyszukiwania zniknęły linki prowadzące do informacji na ich temat. Z pierwszych informacji wynikało, że spora część wniosków była składana przez osoby, które popełniły przestępstwa i chciały, aby zniknęły z Google’a informacje na ten temat, ale oczywiście nie zabrakło także wniosków konkretnych, dobrze uargumentowanych i przede wszystkim sensownych.
Kilka dni temu Google podał dokładne informacje na temat usuniętych linków. W sumie z wyszukiwarki zniknęło około 100 tys. linków, co przekłada się na nieco ponad 50 proc. zaakceptowanych wniosków. Nieco ponad 30 proc. zostało od razu odrzuconych, a mniej więcej w 15 proc. przypadków poproszono o dodatkowe informacje. W sumie Google otrzymał wnioski od około 91 tys. osób, dotyczące aż 328 tys. linków. I to praktycznie tylko przez 2 miesiące, bo od końca maja do końcówki lipca.
Jednak na tym sprawa się nie kończy
Jeden z dziennikarzy BBC informował na początku lipca, że redakcja otrzymała od Google wiadomości, w której została poinformowana o tym, że jeden z linków prowadzących do artykułu został usunięty. Tekst na blogu dotyczył sprawy banku inwestycyjnego Merrill Lynch. W informacji pojawiało się zaledwie jedno nazwisko – Stana O’Neala, byłego szefa banku. Notka informowała o zwolnieniu ze stanowiska szefa banku po tym, jak ten zanotował ogromne straty.
I teraz należałoby się zastanowić, czy taka informacja jest nieprawdziwa (na pewno nie), nieaktualna (też nie) lub nieistotna.
Tylko w ostatnim przypadku można mieć pewne wątpliwości, ale zwolnienie pewnej osoby ze stanowiska, dlatego, że jej działania (jako szefa) przyniosły ogromne straty, raczej nie jest nieistotne.
Co ciekawe, w czwartek (24 lipca) przedstawiciele Unii Europejskiej spotkali się z przedstawicielami Google’a, Microsoftu oraz Yahoo, aby przedyskutować sprawę i poznać aktualną sytuację. Sprawa zakończyła się przekazaniem listy 26 pytań, na które regulator chciał uzyskać odpowiedzi. Wczoraj Google opublikował dokument, w tym odpowiada na wszystkie pytania. Wśród nich znalazło się między innymi jedno odnoszące się do sprawy dziennikarza BBC. Zapytano, czy dostawcy wyszukiwarek mają zamiar informować media o usunięciu linków do ich serwisów.
I to jak najbardziej słuszne podejście do sprawy, gdyż wydawcy mają prawo wiedzieć, że Google nie będzie dalej linkować do konkretnych tekstów.
Co więcej, jestem zdania, że media internetowe powinny wraz z samym zawiadomieniem otrzymywać informację na temat tego, dlaczego linki do treści zostały usunięte, aby ewentualnie mogły się przed tym obronić i wystosować kontrargumenty. W końcu Google odpowiada za sporą część ruchu w każdym serwisie internetowym, a tzw. „klikalność” to jednak wciąż ważny wyznacznik w wirtualnym świecie.
Prawo do bycia zapomnianym cały czas budzi we mnie sprzeczne emocje. Z jednej strony rozumiem ustawodawcę i przesłanki, które stały za podjętą przez niego decyzją. Z drugiej strony, jeśli podawane przez dane medium informacje były nieprawdziwe, to każdy obywatel ma przecież prawo zgłosić to do sądu i zażądać nie tylko usunięcia danego artykułu, ale także oficjalnych przeprosin. Lepiej chyba rozwiązać sprawę z ten sposób, bo wtedy Google w ogóle nie będzie miał do czego linkować.
Jednego jestem pewien – prawo do bycia zapomnianym jeszcze nie raz rozpali emocje, wzbudzi kontrowersje i przez wiele miesięcy, jeśli nie lat, będzie gorącym tematem.
Zdjęcia pochodzą z Shutterstock