Jeśli mieszkasz w mieście, masz przerąbane. Śmiertelność w Warszawie wzrośnie o 225 proc.
Albo mieszkańcy miast się ugotują, albo utopią w coraz liczniejszych powodziach. Naukowcy z Polskiej Akademii Nauk nie mają dobrej wiadomości i ostrzegają: to duże miejscowości najbardziej odczują skutki zmian klimatu.
„Miasta znacząco przyczyniają się do nasilania antropogenicznej zmiany klimatu. Z jednej strony, globalnie odpowiadają za 60-70 proc. zużycia energii i 75 proc. emisji związków węgla. Z drugiej strony, są obszarami wyjątkowo wrażliwymi na skutki tej zmiany, ze względu na wysoki poziom zainwestowania, zagęszczenie ludności i infrastruktury – piszą naukowcy w swojej publikacji.
Badacze z PAN zwracają uwagę na to, że według prognoz ONZ w 2050 roku 68 proc. ludności świata będzie mieszkać w miastach. U nas już dziś żyje w nich 60 proc. Polaków.
Tymczasem takie narastające zjawiska jak fale upałów, gwałtowne opady deszczu, burze czy nawet huragany to właśnie w miastach będą odczuwane bardziej. Zresztą nie musimy sobie tego wyobrażać – wystarczy przypomnieć, co działo się latem w Niemczech, kiedy kraj nawiedziła powódź.
Naukowcy szczególną uwagę zwracają na upały. To właśnie one mają odpowiadać za zwiększoną śmiertelność jeszcze w połowie XXI wieku.
Nie chcemy straszyć, ale tak – możesz umrzeć z powodu nadchodzących upałów
Biorąc pod uwagę średnie ryzyko zgonu, wzrost śmiertelności w latach 2011–2040 wyniesie około 36 proc. ogólnej liczby zgonów dziennych (w trakcie fali upału), a po 2040 r., ze względu na 6-krotne zwiększenie liczby 5-dniowych fal upałów, śmiertelność wzrośnie nawet ponad 225 proc. w odniesieniu do sytuacji obecnej.
Będzie się działo tak dlatego, że społeczeństwo się starzeje. A starsi szczególnie źle znoszą upały.
Naukowcy z PAN mówią też o błędnym kole: im większe temperatury, tym więcej osób będzie chciało chłodzić się w domu klimatyzacją. A to będzie oznaczać wzrost zapotrzebowania na energię i dodatkowe emisje.
Czy coś da się jeszcze zrobić? Niby tak, ale…
…trudno uwierzyć, aby było to możliwe.
Naukowcy postulują, aby redukować zapotrzebowanie na energię czy przechodzić na źródła o niskiej lub zerowej emisji dwutlenku węgla. Wspominają też o potrzebie tworzenia miast 15-minutowych – czyli takich, gdzie do najważniejszych punktów można dotrzeć w kwadrans, a więc niepotrzebny jest samochód.
Specjaliści z PAN rozumieją jednak, że skoro przez dłuższy czas nie udało się zrealizować podobnych celów, to naiwnością byłoby sądzenie, że stanie się to teraz. Dlatego też biorą pod uwagę fakt, że nie uda się zmniejszyć emisji, ale nie wywieszają białej flagi.
Jak sugerują, „miasta muszą równolegle podejmować działania adaptacyjne, które umożliwią ich funkcjonowanie w warunkach kryzysu klimatycznego”. Chodzi tu o:
Wśród propozycji znajdziemy też konieczność lepszego gospodarowania wodą w mieście, ochronę ekosystemów wodnych, takich jak rzeki czy stawy, kształtowanie i wdrażanie standardów zabudowy i infrastruktury odpornej na zagrożenia oraz opracowanie planów zarządzania kryzysowego. Już teraz trzeba myśleć o systemach „ostrzegania i ewakuacji, pozwalających na sprawne reagowanie w sytuacji wystąpienia zagrożeń klimatycznych”.
Lektura tego niezbyt długiego raportu nie nastraja pozytywnie. Naukowcy pokazują, że jest wiele do zrobienia. Zbyt wiele? Oczywiście możemy szukać nadziei w tym, że coraz głośniej mówi się o betonozie i chce się zazieleniać miasta, ale to tylko kropla w morzu potrzeb. Lista zmian jest duża, a malowanie dachów na biało może nie wystarczyć.
Zdjęcie główne: Sk Hasan Ali/shutterstock.com