Wróciłam z Chin. Tam nawet ludzie żebrzący na ulicy wykorzystują do tego aplikację mobilną
Powiedzieć, że WeChat to po prostu komunikator, to jak nic nie powiedzieć. Ta aplikacja to realizacja najbardziej wyuzdanych fantazji programistów, marketingowców i służb specjalnych na raz. Przyzwyczaiłam się, że produkt, który ma być dla każdego i ma robić wszystko, jest jak przepis na spektakularną katastrofę. A potem pojechałam do Chin. WeChat jest dla wszystkich i jest do wszystkiego, a przy tym działa. I to jak.
Od WeChata nie sposób się uwolnić. Ta nazwa pojawia się na każdym kroku, w każdych okolicznościach. Chcesz zapłacić za taksówkę — kierowca poprosi, żebyś to zrobiła WeChatem, uzyskać informacji dotyczących stoiska na targach — wypełnij ankietę w aplikacji, dać parę juanów mężczyźnie żebrzącemu na ulicy — ten wydrukowany QR kod leży przy nim. Google wygląda w Chinach jak amator.
Inna droga do sukcesu.
WeChat ma 8 lat. Został stworzony przez Tencent w 2010 r. jako zwykły komunikator mobilny. Mógł iść w stronę Messengera i stać się aplikacją, z której korzysta się na całym niemal świecie, mógł iść w stronę Google'a i ponosić zaskakująco spektakularne pasmo globalnych porażek, mógł wybrać trzecią drogę. I to zrobił. Tencent zdecydował się przyjąć zupełnie inną strategię niż zachodni giganci. Zamiast inwestować w rozwój na wielu rynkach i stawać w szranki z konkurencją w postaci Google czy Facebooka, rozbudowywał możliwości WeChata, zmieniając popularny komunikator w superaplikację. Zamiast wyruszyć na podbój świata, zdecydowała się na całkowity podbój Chin.
W 2018 r. miesięcznie korzystał z komunikatora ponad 1 mld użytkowników. I choć aktualnie nie jest już najpopularniejszym komunikatorem na świecie (palmę pierwszeństwa dumnie dzierży Messenger), to jego wyniki nadal są imponujące, a skala działalności poraża. Facebook, który próbuje dodawać różne funkcje do swojego komunikatora, nadal jest jak grajek przy multiinstrumentaliście. Niezły w tym, w czym się specjalizuje, ale nieprzesadnie wszechstronny. Tymczasem WeChat zastępuje całą orkiestrę. Poza standardowym czatowaniem, prowadzeniem wideokonferencji, dzieleniem się lokalizacją, zdjęciami i filmami ze znajomymi oferuje też szereg innych usług. Można przez niego opłacać rachunki, zamówić kurczaka w pięciu smakach lub zamówić taksówkę, która zabierze nas do restauracji, w której zapłacimy za jedzenie, skanując QR kod w WeChacie. A to wierzchołek góry lodowej.
Wsparcie rządowe i ambitne plany firmy sprawiły, że rozwijał się szybko i dynamicznie. Przydzielenie każdemu użytkownikowi unikalnego QR kodu okazało się strzałem w dziesiątkę. Przekonanie użytkowników do tego, żeby powierzyli swoje dane finansowe aplikacji, otworzyło Tencentowi bramy raju.
Magia czerwonej koperty, czyli współczesna wersja starej tradycji z odrobiną hazardu.
Tencentowi udało się skutecznie przenieść jedną z ważnych chińskich tradycji do swojej aplikacji. Chińczycy obdarowują się małymi czerwonymi kopertami z pieniędzmi przy okazji świąt lub by uczcić przełomowe wydarzenia życiowe takie jak zdobycie dyplomu dobrej szkoły czy narodziny dziecka. Podłączeni do WeChata z wirtualnymi portfelami zamiast przekazywać sobie fizycznie pieniądze, mogą przesłać je szybko, dotykając kilka razy odpowiednich miejsc na ekranie.
Zaledwie rok po udostępnieniu w aplikacji opcji Red Packets (wtedy jeszcze Lucy Money) z możliwości przesyłania pieniędzy znajomym, w ciągu zaledwie 6 dni w okolicy Chińskiego Nowego Roku skorzystało ponad 420 mln użytkowników, przesyłając 32 mld czerwonych kopert. Słysząc te liczby, nawet PayPal zarumieniłby się ze wstydu i szybko schował swoje księgi rachunkowe. Wprowadzenie możliwości płacenia przez aplikację było dobrym ruchem, ale nie oryginalnym. Podobne rozwiązanie oferował chociażby inny gigant — Alibaba. Dopiero to, co Tecent dalej zrobił z Red Packets, ociera się o geniusz.
Firma zdecydowała się wprowadzić mechanizm losowości, który uzależniał od ikony z małą czerwoną kopertą. Działał on tak — wyobraźcie sobie, że jesteście w grupie miłośników onirycznych horrorów produkowanych we wschodnim Uzbekistanie. Wasz ukochany film właśnie dostał nagrodę na jakimś ważnym filmowym festiwalu. Żeby podzielić się swoim szczęściem z kolegami i koleżankami po pasji, chcecie im wysłać w sumie 100 juanów. Ponieważ grupa ma dość specyficzne zaintersowania, jest w niej tylko 5 osób. Wysyłając pieniądze standardowo, obdarowuje każdą z nich 20 juanami. To skuteczny, aczkolwiek mało ekscytujący sposób dzielenia się zmonetyzowaną radością.
To samo 100 juanów można rozesłać w sposób bardziej emocjonujący. Jeśli zaznaczycie, że tylko dwie pierwsze osoby, które dotkną koperty, dostaną pieniądze, wprowadzacie element rywalizacji, zachęcając przy okazji do posiadania WeChata zawsze otwartego i zawsze pod ręką. Jeśli taki dreszczyk emocji nie jest dla nas wystarczająco wstrząsający (w końcu jesteśmy fanami onirycznych horrorów), możemy wprowadzić dodatkowy element losowości. Nasze 100 juanów aplikacja podzieli tak, że osoby, które otwierają koperty, dostają losowe sumy dające łącznie wyznaczoną przez nas kwotę. Pierwszy szczęśliwiec dostanie na przykład 30 juanów, pechowiec 1 juana, kolejna osoba 24 juany, kolejna 2 juany, ostatnia 43.
WeChat ma też swoją mroczną stronę.
Nie wszystko jest jednak różowe w świecie WeChata. Nawet w Chinach pojawiają się głosy, podające w wątpliwość, czy to dobrze, żeby jedna firma gromadziła tak wiele danych o swoich użytkownikach. Użytkownikach, którzy w sumie tworzą dużą część chińskiego społeczeństwa. Z tej perspektywy Facebook to ubogi krewny, który zamiast pełnym menu gustów, przyzwyczajeń i aktywności, musi się zadowolić tylko okruchami informacji o użytkownikach. Skala działalności WeChata może wywołać ciarki na plecach, szczególnie jeśli weźmiemy pod uwagę, że ochrona prywatności w Państwie Środka jest zupełnie, ma zupełnie inne znaczenie niż w Europie.
Jest jedna rzecz, której nie można robić za pomocą WeChata. Dyskutować krytycznie o polityce. Raport Citizen Lab, grupy badaczy z Uniwersytetu w Toronto, nie pozostawia złudzeń — wśród najcięższych grzechów aplikacji jest stosowanie cenzury. WeChat pilnuje, żeby jego użytkownicy nie zbłądzili ideologicznie. Blokuje wysyłanie takich zdań jak „Chiny aresztują obrońców praw człowieka” i wszystkich wiadomości zawierających odniesienie do Falun Gong, placu Tienanmen lub innych czarnych kart historii partii komunistycznej. Co ciekawe, wiadomości są blokowane przede wszystkim na czatach grupowych, w prywatnych konwersacjach dwóch osób Tecent pozwala rozmawiać o mrocznych zakamarkach polityki bez blokowania niczyich wypowiedzi. Podejrzewam jednak, że delikwent rozprawiając zbyt często o rzeczach, które prawego obywatela nie powinny interesować, ma ten zapis w aktach. To jednak tylko nieweryfikowalne przypuszczenia.
Nie wiem, czy WeChat miałby szansę powstać na Zachodzie.
Być może fenomen WeChata jest nie tyle zjawiskiem technologicznym, ile kulturowym, a jego sukces opiera się w równym stopniu na sprawnie napisanym kodzie, co na dopasowaniu do kultury, w której powstał, dojrzał i zakwitł. Kapitalistyczny zachód ze swoim fetyszyzowaniem wyboru woli mieć 100 różnych aplikacji niż jedną, która je wszystkie połączy, choćby i była wygodniejsza w ogólnym rozrachunku. A mimo to nie mogę się oprzeć wrażeniu, że Facebook i Google bardzo chciałyby stać się zachodnim WeChatem.
Messenger jest komunikatorem, z którego korzysta najwięcej ludzi na świecie. To w teorii świetny punkt wyjścia do takiej przemiany, o której, jestem tego niemal pewna, śni po nocach Mark Zuckerberg. CEO Facebooka ciągle próbuje rozbudować swoje imperium, dodając do Facebooka i Messengera coraz to nowe opcje i rozwijając gałąź e-commerce. Niestety pojawianie się nowych funkcji już na tym etapie często spotyka się z krytyką, część użytkowników kręci nosem, że Messenger jest przeładowany i przechodzi na lżejszą wersję Lite. A przecież ten przeładowany Messenger oferuje jedynie ułamek możliwości WeChata. Google z kolei oferuje gamę usług porównywalną z tą WeChatową, ale nie łączy ich w jedną aplikację, raczej mnożąc byty, niż ograniczając ich liczbę. I, choć aplikacje się przenikają, uzupełniają i wchodzą z sobą w interakcje, pozostają oddzielnymi organizmami, które mogą, ale nie muszą się ze sobą łączyć.
Obie firmy mają ambicje nieustępującą chińskiej, ale mają pecha funkcjonować w zupełnie innych społeczeństwach i na rynkach, na których duża część kart jest już rozdana. Nie zostaną drugim WeChatem, a WeChat nie przedrze się na Zachód. Nawet w internecie my i Chińczycy będziemy egzystować w dwóch różnych światach, a drogi naszego rozwoju będą szły może i w tym samym kierunku, ale po zupełnie innych ścieżkach.