REKLAMA

Jak się cieszę, że już nie potrzebujemy kobiet, by komfortowo pisać o technologiach

Nie wiem, czy redaktor prowadzący zostawi mi oryginalny nagłówek przy tym tekście, ale mam nadzieję, że tak. Bo to najbardziej intrygująca rzecz, jaką stworzyłem w swoim życiu od czasu, gdy na całą ryzę papieru rozlał mi się kartridż z drukarki i wmówiłem moim znajomym, że to bardzo droga sztuka nowoczesna, którą właśnie zacząłem kolekcjonować.

Jak ja się cieszę, że już nie potrzebujemy kobiet, by komfortowo pisać o technologiach
REKLAMA
REKLAMA

Wbrew pozorom niniejszy wpis nie niesie za sobą żadnych obrazoburczych intencji, chociaż za długo jestem już w internecie, żeby z pełnym przekonaniem wykluczyć, że w komentarzach powstanie jakiś mikroskopijny ruch oburzonych im. Magdaleny Środy albo Alexis Texas. Zależy, w którym kierunku podryfuje dyskusja. Chyba właśnie z takich powodów ten internet aż tak kochamy.

Przechodząc do sedna - i to już w trzecim akapicie, co jest naprawdę niezłym wynikiem, jak na Kralkę - od razu wyjaśniam, że tekst nie jest epitafium dla Ewy Lalik czy Joanny Tracewicz na Spider's Web. Będę dziś pisał o niecodziennej relacji mediów technologicznych z kobietami. Potworek ten (tj. niecodzienna relacja) zrodził się prawdopodobnie w drugiej połowie lat 90. XX wieku, ale straszył solidnie jeszcze, gdzieniegdzie, nawet do 2005 roku. Znając życie niedobitki pewnie jeszcze i dzisiaj znajdziemy w kioskach, choć na szczęście przykryte nawet tak przebrzmiałymi gadżetami jak "NIE", "Detektyw" oraz nowy numer jak zawsze pełnego przezabawnych żartów "Dobrego Humoru" Szczepana Sadurskiego.

Ktoś sobie w tamtym czasie wymyślił, moda zresztą przyszła z "Zachodu", że komputerowcy są tak bardzo spragnieni kobiecych wdzięków, że niemal każdy artykuł w prasie drukowanej będzie ilustrowany zdjęciami modelek.

 class="wp-image-578334"

Wrzucano je do tekstu bez sensu, ładu i składu, tekst opływał uśmiechające się i kuso (ale bez przesady) ubrane panie. Na tyle odważnie, że spódnica była krótka, ale na tyle pruderyjnie, że szyto ją z grubej wełny. Coś okropnego. Z czasem mieliśmy już nawet gotowe wzorce zachowań. Jeśli artykuł był o antywirusach, to modelka obowiązkowo występowała w stroju pielęgniarki. Reklamodawcy nie byli zresztą wcale lepsi, co druga reklama okraszona była w tamtym czasie panią, brzydką panią, taką "żeby była, ale nie za droga, nikt nie zauważy różnicy".

Osobiście wierzę i wyznaję zasadę, że sex sells.

Udane(!) nawiązywanie do skojarzeń o charakterze erotycznym to w mojej ocenie skuteczny zabieg marketingowy. Jednak te media technologiczne nie oferowały seksu, erotyki czy nawet niesubtelnej, brutalnej, niemieckiej pornografii. To były najbardziej aseksualne dekoracje myśli pisanej, jakie kiedykolwiek widziałem.

 class="wp-image-578335"

Te panie nawet nie były przesadnie ładne. A nawet jeśli komuś się podobały, to i tak trudno było mówić o przesadnym artyzmie zaprezentowanej sesji. W czasie, gdy to się działo, bardziej niż panie, interesowały mnie Pokemony, ale kiedy teraz przeglądam stare numery ówczesnej prasy, odbieram to z zażenowaniem, jako akt braku szacunku dla czytelników. "Wstawcie tutaj kobietę, obojętnie jaką, nerdy i tak się zaślinią i będą zachwycone".

Czy były? Trudno powiedzieć.

W czasach, gdy ten proceder miał miejsce, nie był wedle mojej wiedzy przedmiotem ożywionej dyskusji. Nikt chyba nie pytał co to w zasadzie ma na celu. Tak się po prostu robiło i już. Wydaje mi się, że zwyczaj bezsensownego i trochę absurdalnego z dzisiejszej perspektywy upychania modelek do tekstów, zaczął znikać nie tyle z powodu zmieniających się obyczajów, jakiejś możliwości bycia posądzonym o seksizm i tym podobne, tylko na szczęście doszło do masowej ewolucji branżowego gustu.

--

REKLAMA

Zdjęcia wykorzystane w tekście przedstawiają magazyn CD-Action. Przepraszam za ich jakość, ale tak już mam, że wena przychodzi o 3:37 w nocy i wtedy nie ma światła do zabawy w Połowianiuka

Od wydawcy: zostawiłem oryginalny tytuł tekstu - MN.

REKLAMA
Najnowsze
Aktualizacja: tydzień temu
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA