REKLAMA

Ten kompleks nadgryzionego jabłka u producentów smartfonów jest już męczący

Samsung nie ma złudzeń i doskonale wie, kto jest największym rywalem dla jego flagowych smartfonów. Dlatego też rozpoczyna kolejną kampanię, którą chce „podkupić” użytkowników Apple i namówić ich do przejścia na androidową stronę mocy. Pytanie tylko… czy naprawdę musi to robić?

Ten kompleks nadgryzionego jabłka u producentów smartfonów jest już męczący
REKLAMA
REKLAMA

Liczby nie kłamią - iPhone nadal pozostaje najbardziej popularnym i najlepiej się sprzedającym smartfonem na świecie, chociaż jest to produkt z najwyższej półki cenowej. Różni producenci od lat próbują jednak strącić Apple z tronu, pokazując urządzenia, które są w tym, czy w tamtym „lepsze” od sprzętów z nadgryzionym jabłkiem.

Ileż to razy na prezentacjach nowych produktów widzimy porównanie „o ileś tam procent lepszy niż iPhone”, „o ileś tam milimetrów cieńszy niż iPhone”. I tak dalej, i tak dalej… Z jednej strony jest to zrozumiałe, bo każdy producent, który poważnie myśli o zagrabieniu dla siebie większej części rynku, musi postarać się o podebranie klientów największemu graczowi, to nie ulega wątpliwości. Ale z drugiej strony, to ciągłe przyrównywanie do iPhone’ów sprawia wrażenie, jakby producenci mieli jakiś dziwny kompleks, w który wpędza ich Apple i za wszelką cenę musieli coś światu udowodnić. Choć tak naprawdę… wcale nie muszą.

A już na pewno nie musi tego robić Samsung

Mimo to, jak się dowiadujemy, Koreańczycy przygotowują w Stanach Zjednoczonych dość agresywną kampanię marketingową, w ramach której pozwolą posiadaczom iPhone’a przez 30 dni testować nowego Note’a 5 lub Galaxy S6 Edge Plus bez zobowiązań, licząc tylko na to, że po tym okresie klient zdecyduje się na zmianę platformy.

Cały proces jest bardzo prosty - klienci czterech największych sieci komórkowych w USA (AT&T, Verizon, Sprint i T-Mobile) mogą pobrać na swojego iPhone’a specjalną aplikację, z pomocą której rezerwują nowy sprzęt Samsunga na okres testowy. Muszą tylko podać numer karty płatniczej, wpłacić symbolicznego dolara jako potwierdzenie i na 30 dni smartfon wraz z aktywną kartą SIM jest ich.

Po upływie tego okresu uczestnik „jazdy testowej” decyduje, czy chce zakupić Samsunga, czy może jednak pozostać przy sprzęcie Apple. W przypadku nie zwrócenia towaru w ciągu pięciu dni od upłynięcia ostatecznego terminu testów, z karty płatniczej klienta zostanie pobrana całkowita należność za nowy smartfon. Jeśli zaś odda urządzenie w złym stanie, uszkodzone, z pękniętym ekranem, etc., wtedy pobrana zostanie należność w wysokości 100 dol.

samsung_ultimate_test_drive_story

Promocja na pewno jest ciekawa i biorąc pod uwagę jak wielu ludzi w ostatnim czasie decyduje się na przesiadkę z iPhone’a na Androida, sporo osób może z tego skorzystać, ale… nie do końca rozumiem, dlaczego Samsung w dalszym ciągu gra tak, jakby musiał coś udowadniać?

Czy iPhone, oprócz oczywistej kwestii marketingowej, nadal jest sprzętem, do którego producenci muszą równać poziom i przekonywać cały świat na siłę, że ich urządzenia są lepsze, od tego co ma do zaoferowania Apple?

No pewnie, że nie.

I przyznam szczerze, że czuję się dość dziwnie, pisząc te słowa w kontekście Samsunga, bo nigdy nie byłem wielkim fanem tej marki. Aż do modelu Note 4 absolutnie żaden telefon Koreańczyków nie wzbudził we mnie najdrobniejszych nawet emocji. Ale trzeba Samsungowi oddać, co jego. W ciągu zaledwie roku nie tylko dogonił swojego największego rywala, ale pod wieloma względami znacznie go wyprzedził.

Dlatego dziwię się, gdy widzę, jak tyle miesięcy od premiery Galaxy S6 i S6 Edge Samsung wciąż próbuje coś nieco na siłę udowodnić klientom, tak jakby ci nie byli w stanie sami zobaczyć ewolucji, która nastąpiła w jego urządzeniach. A trzeba być ślepcem, żeby nie zwrócić na to uwagi.

Aż do pojawienia się w zeszłym roku modeli Alpha i Note 4, każdy jeden Samsung był po prostu brzydką jak noc, plastikową mydelniczką, przeładowaną niepotrzebnymi nikomu funkcjami aż po brzegi, z cukierkowym interfejsem, który doprowadzał do migreny animacjami i odgłosami kropel wody przy każdym dotknięciu.

Spójrzmy na urządzenia Samsunga dziś i gdyby nie logo na obudowie, ciężko byłoby powiedzieć, że wyszły one z rąk tej samej firmy. Nawet jeśli ktoś nie jest fanem marki, to musi przyznać, że nowe Galaxy prezentują się po prostu pięknie. Są sprzętami wykonanymi naprawdę rewelacyjnie, a z całą pewnością o lata świetlne lepiej, niż swoje poprzednie generacje. I z całą pewnością prezentują się tak samo dobrze, jeśli nie lepiej od tego, co ma do zaoferowania Apple.

Także od strony użytkowej Samsung przeszedł długą drogę.

Odchudzenie TouchWiza naprawdę podziałało i choć wciąż nie jest to moja ulubiona nakładka na Androida, to Galaxy S6 Edge z nową wersją nakładki był pierwszym Samsungiem, którego obsługa mnie nie męczyła. A patrząc na pierwsze recenzje nowego Note’a 5, jego oprogramowanie jest jeszcze lepsze.

Dlatego bardzo dziwnie się patrzy na to, jak Samsung ustawicznie przyrównuje swoje flagowce do iPhone’a, jakby koniecznie musiał coś udowodnić. Nie musi. Ma do zaoferowania tak samo wiele, jak nie więcej od konkurenta i robi dostatecznie dobrą robotę przeciwstawiając mu solidny sprzęt - nie musi się uciekać do porównań w każdej kampanii marketingowej.

To trochę tak, jakby nagle Volvo w każdej reklamie zaczęło się porównywać z Audi, czy BMW, reklamując nowy model samochodu. A przecież nie musi, bo zna wartość swoich produktów i wie, co doceniają w nich klienci.

REKLAMA

Rozumiem, że Samsung próbuje wywalczyć dla siebie większy kawałek tortu, szczególnie w Stanach, gdzie siła Androida i iOS rozkłada się mniej więcej po połowie. Rozumiem, że linia Galaxy S i Galaxy Note ma być klasą premium wśród sprzętów z Androidem, stawianą na tej samej półce, co iPhone.

Ale naprawdę wolałbym widzieć kampanie marketingowe podkreślające to, jakie są plusy nowych urządzeń Samsunga. A nie to, w czym są lepsze od Apple.

REKLAMA
Najnowsze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA