Węgrzy się obronili, ale czy świat uniknie podatku bitowego?
Victor Orban musiał skapitulować. Przynajmniej tymczasowo, gdyż pomiędzy wierszami czytamy, że to wcale jeszcze nie koniec próby wprowadzenia na Węgrzech podatku od pobranych danych. A czy taka groźnie brzmiąca koncepcja ma szanse szerszej popularyzacji?
Węgry pobierają drobne kwoty od połączeń telefonicznych czy SMS-ów, rozciągnięcie tych opłat w najnowszej nowelizacji prawa telekomunikacyjnego na transfer internetowy byłoby więc niczym innym, jak pewnym przejawem konsekwencji. Na szczęście jednak w wyniku licznych protestów młodych Węgrów, które odbiły się echem na całym świecie (a Marcin interpretował je nawet jako formę sztuki) na razie premier naszych południowych bratanków swój plan musiał zawiesić.
Koncepcja nakładania opłat od transferu internetowego została wprawdzie zamrożona na Węgrzech, ale nie oznacza to jednak, że z podobnymi "podatkami" nie musimy liczyć się w przyszłości. Tym bardziej, że wedle ekspertów świata technologii w wyniku rozwoju i multimedialności internetu, jego infrastruktura techniczna - mówiąc kolokwialnie - "ledwie dyszy". Wideo przesyłane w najwyższej możliwej jakości, chmury przechowujące gigabajty danych na jednego użytkownika - wszystko to niestety kosztuje i wiąże się z koniecznością rozwijania zaplecza technologicznego, któremu same państwa w pojedynkę nie są podołać.
Tak przynajmniej twierdzą przedstawiciele świata technologii, telekomunikacji i światowych rządów. W sieci można zresztą znaleźć ciekawe wypowiedzi na ten temat, pochodzące od szefów telefonii komórkowych, którzy przewidują nie tylko brak zniesienia limitów w usługach bezprzewodowych, ale też masowe wprowadzenie takowych na internet stacjonarny.
Z tego też względu, mniej więcej przed rokiem, w świadomości publicznej pojawiła się idea "podatku bitowego".
Koncepcja ta pojawiła się w raporcie Organizacji Współpracy Gospodarczej i Rozwoju (zapewne kojarzycie ją lepiej dzięki angielskiemu skrótowi OECD) zrzeszającej najbardziej rozwinięte kraje świata, m.in. Stany Zjednoczone, Kanadę, Japonię, Australię i niemal całą Unię Europejską (w tym Polskę). Zadania statutowe organizacji sprowadzają się - w dużym uproszczeniu - do zasady "by żyło się lepiej (wszystkim)".
OECD jest zdania, że spod kontroli wymykają im się duże firmy, między innymi te z sektora technologicznego. Można to w uwierzyć, zwłaszcza, gdy ma się w pamięci niedawny tekst Przemysława Pająka, że takie na przykład Apple to tak naprawdę państwo w państwie. Giganci pozwalają sobie na wiele, owijają przepisy dookoła palca, wybierają państwa i porządki prawne, których chcą słuchać, a na koniec zostaje jeszcze ta okropna optymalizacja podatkowa. Już Trybunał Sprawiedliwości w wyroku o prawie do bycia zapomnianym przywoływał Google do porządku dokonując wykładni, że generalnie tam, gdzie firma działa swoimi przedstawicielstwami i na przykład sprzedaje reklamy, tam powinno dostosowywać się do porządku krajowego. OECD chce pójść dalej i wprowadzić definicję "istotnej obecności" firmy technologicznej w danym państwie.
W gronie pomysłów dotyczących uregulowania działalności internetowych potentatów znalazł się też podatek bitowy, czyli forma rekompensaty państwom konieczności utrzymywania infrastruktury technologicznej.
Byłaby to opłata naliczana od transferu, a więc ideologicznie przywodzi to na myśl węgierskie rozwiązanie, o którym wspominałem na samym początku niniejszego artykułu. Koncepcje tego rozwiązania są dwie, samo OECD - jak podaje Gazeta Prawna w artykule poświęconemu temu tematowi - zresztą nie zdecydowało się jeszcze sprecyzować dokładnych działań tego mechanizmu.
Z jednej strony opłatą mogliby zostać obarczeni wydawcy stron internetowych, co dotknęłoby przede wszystkim tych najbardziej obleganych (Facebook, Wikipedia, Google). W drugim wariancie, który wydaje się być bardziej prawdopodobny, "transferowe" płaciliby dostawcy internetu (providerzy). OECD podkreśla jednak, że tego typu opłaty odbywałyby się na preferencyjnych warunkach w wewnętrznych rozliczeniach, przy przekroczeniu pewnych limitów i jako procent uzyskiwany od obrotu przedsiębiorstwa.
W praktyce jednak ostatecznym płatnikiem podatku bitowego ("bit tax") zostaliby internauci.
Próby regulacji tego sektora internetu - na razie w fazie mocno koncepcyjnej - wydają się być działaniem pożądanym. Dobrym tego przykładem jest Polska, kraj o internautach lubujących się w zagranicznych usługach online. Rodzimy fiskus mógłby zyskać zdecydowanie więcej na współpracy z firmami takimi jak Facebook, Google czy Microsoft, dzięki wypracowaniu w ramach OECD odpowiedniej praktyki i wdrożeniu jej w kraju za pomocą odpowiednich przepisów. Natomiast idea samego podatku bitowego może być już nieco bardziej kontrowersyjna i jeśli władze poszczególnych państw nie podadzą ich sprytnie swoim obywatelom, niewykluczone, że - tak jak na Węgrzech - ci znów oderwą się od komputerów i wyjdą na ulice.
Jakub Kralka – prawnik, specjalizuje się we własności intelektualnej i problemach prawa cywilnego, wspiera nowe media, artystów, startupy i e-commerce, autor bloga Techlaw.pl – Prawo Nowych Technologii. W listopadzie szczególnej uwadze polecam odpowiedź na pytanie czy można dokonać reklamacji bez paragonu i czy paragony można przechowywać w mobilnych aplikacjach oraz dział prawo autorskie.
Więcej wieści na temat Prawa Nowych Technologii w serwisie Facebook. Twitter @jakubkralka.
*Zdjęcia pochodzą z Shutterstock