Piotr Lipiński: TRZECIA FALA, czyli od pary do bitów
Zapomnieć jest dużo łatwiej niż pamiętać. Niby nic w tym odkrywczego, dopóki nie przypomnimy sobie, jak dużo zapomnieliśmy.
W moich szufladach poniewierają się martwe palmtopy, ładowarki, wiją się kable z końcówkami, których nie ma do czego wetknąć. Jak zejdę do piwnicy, to znajdę nawet dyskietki. Kilka miesięcy temu pozbyłem się reliktu przeszłości, telewizora, który ważył jakieś osiemdziesiąt kilogramów. A wszystko to jeszcze niedawno było przedmiotem mojej radości i symbolem nowoczesności. Z każdego z tych sprzętów korzystałem codziennie, jak ze szczoteczki do zębów i kluczyka do samochodu.
W mrokach ciemności i niepamięci giną jednak nie tylko kolejne urządzenia - kto dziś jeszcze pamięta pagery? - ale też całe firmy. I to takie, które cieszyły się wielkim uznaniem, a ich produkty były mrocznym obiektem pożądania, jak kolacja z Angeliną Jolie albo z ojcem Rydzykiem.
Niedawno zagłębiłem się w świat, kiedy byłem młodszy i lżejszy. Sprzed równo ćwierćwiecza. Choć pamiętałem ówczesną Polskę - kończyłem właśnie studia prawnicze i zaczynałem pracę dziennikarską - to jednak trudno mi było odtworzyć wiele szczegółów. Zajrzałem więc do gazet (to takie zadrukowane płachty papieru, jeśli ktoś ich nie pamięta).
Powód był prosty: pisałem tekst na dwudziestą piątą rocznicę powstania „Gazety Wyborczej”. To był pierwszy legalnie ukazujący się opozycyjny dziennik w dziejach PRL-u. Wystartował przed wyborami, które 4 czerwca 1989 roku zmieniły niemal wszystko w Polsce. Pamiętałem, że był to już schyłek PRL-u, ale zapomniałem, że wciąż po ósmej rano w sklepach nie było sera, a w kioskach brakowało żyletek, bo – jak twierdził handel - wykupowali je klienci.
Podczas przeglądania gazet z początku maja 1989 roku, z technologicznego punktu widzenia rzuciły mi się w oczy nazwy firm elektronicznych, które wówczas podbijały Polskę. A dziś prawie nic nikomu nie mówią. Funai, Fisher, Tensai, Goldstar. Ten ostatni działa wciąż pod inną nazwą, ale cała reszta utraciła w Polsce znaczenie. Wtedy jednak japoński magnetowid Fishera kupowano chętniej, niż polski z zakładów „Kasprzaka”. Bo był lepszy i – co dziś może zdumiewać – tańszy.
Oczywiście stosunkowo duża popularność tych firm w Polsce dwadzieścia pięć lat temu wynikała głównie z tego, że ich towar był właśnie tani. Synonimem ekskluzywności w ówczesnych prasowych ogłoszeniach była firma Sony. Czemu się zupełnie nie dziwię, bo kiedy moja przyszła żona kupiła oryginalnego walkmana w Peweksie, zapłaciła za niego połowę swojej pensji.
Rzućmy więc okiem na ceny, pamiętając, że wszyscy Polacy byli wówczas milionerami. Niestety tylko złotówkowymi - dolar kosztował niemal cztery tysiące złotych.
W maju 1989 roku popularne w owym czasie Atari 800 XL wyceniano na około 350 tysięcy złotych. Czyli raptem 90 dolarów. Dziś stosunkowo mało, ale wówczas bardzo dużo dla Polaków, którzy zarabiali kilkadziesiąt dolarów miesięcznie.
Amigi 500 oraz 1000 na polskiej giełdzie, ale w walucie zachodnioniemieckiej – Niemcy przecież wciąż były podzielone – kosztowały 1100 marek. Najtaniej wychodziło Spectrum ZX2 – 250 tysięcy złotych. Ale to wciąż było na tyle drogo, że tylko nieliczni szarpnęli się na zakup. Reszta cieszyła się pismem „Bajtek”.
W codziennych gazetach, wśród ogłoszeń, znalazłem znacznie mniej ofert komputerów, które dziś kojarzą się z domowym sprzętem, czyli klasycznych PC-tów pracujących na DOS-ie. Bo też ich ceny były wielokrotnie wyższe. Na przykład taki składak PC/XT, 10 Mhz, 640 KB ram, monitor 14 cali kosztował 4,3 miliona złotych. Przeliczając na dolary trochę ponad tysiąc „zielonych”. Na dzisiejsze warunki umiarkowanie drogo. Wówczas – prawdziwa fortuna.
Gdyby ktoś mi wtedy sprezentował takiego PC-ta, oszalałbym z radości. Taka, z dzisiejszej perspektywy, bardzo wolna maszyna, zrobiłaby wtedy na mnie większe wrażenie, niż dzisiaj najszybszy tablet. Bo wkrótce okazało się, że PC w olbrzymim stopniu zmienił mój sposób pracy, a potem jeszcze przewrócił do góry nogami styl życia. A tablet okazał się miłą nowinką, ułatwiającą wiele rzeczy, ale wciąż w ograniczonym zakresie. PC to podróż na Marsa, tablet – wycieczka do Częstochowy.
Pieniądze – a dokładniej rzecz biorąc ich brak – prawdopodobnie istotnie wpłynęły na to, jak pamiętamy historię domowej informatyki. Jej początki kojarzą nam się właśnie z Atari i Commodore, które jako pierwsze pojawiły się w polskich domach. Mniej z PC-tami, bo te dotarły do nas w masowych ilościach dopiero później. W widzianych z polskiej perspektywy dziejach domowej informatyki początkowo nie ma w ogóle komputerów Apple. W dziennikach z maja 1989 roku nie znalazłem ani jednej oferty sprzedaży, bo pewnie maszyny Apple kosztowałyby wówczas tyle, ile wynosił cały dochód narodowy Polski.
Komputery zrobiły wyłom w ówczesnym systemie komunistycznym. Nagle ludzie mogli korzystać ze sprowadzanych z Zachodu gier, w których świat wyglądał inaczej, niż w oficjalnej propagandzie. Nagle zdobywali narzędzie, które pozwalało im tworzyć coś w domowym zaciszu, nad czym władza nie miała kontroli.
Pewnie trochę przed 1989 roku obejrzałem pierwsze „pornosy”. Filmy pornograficzne też odegrały swoją rolę w obaleniu komunizmu. A dokładniej rzecz biorąc magnetowidy i tańsze od nich odtwarzacze kaset video. „Solidarnościowe” podziemie drukowało nielegalnie książki i czasopisma, koncentrujące się na opozycyjnej polityce. A ktoś tam gdzieś kopiował kasety z filmem „Rambo”, które były opozycyjną rozrywką. Magnetowidy wniosły do PRL-u powiew nieocenzurowanego świata. Podobnie jak anteny satelitarne, na które jeszcze niedługo przed 1989 rokiem trzeba było uzyskać pozwolenie władz. Nie na ich montaż w konkretnym miejscu – jak dziś życzą sobie niektóre spółdzielnie i wspólnoty mieszkaniowe – ale w ogóle na zakup i posiadanie! W podaniu należało uzasadnić, dlaczego – zwykle z zawodowych powodów - potrzebujemy oglądać zachodnią telewizję. To tak, jakby ktoś dziś uzasadniał, że jest naukowcem i dlatego prosi o podłączenie do Internetu.
Rok 1989 to pasjonujący okres, bo weszliśmy nie tylko w nową erę polityczną - Polska z komunistycznej stała się kapitalistyczną - ale też wdarliśmy się w świat nowych technologii. Polska ze świata analogowego zmierzała w świat cyfrowy. Tak jak kiedyś wraz z rewolucją przemysłowej wkroczyliśmy w wiek pary, tak tym razem ruszyliśmy w wiek bitów.
Jeszcze przed rokiem 1989 rokiem czytałem słynną książkę Alvina Tofflera „Trzecia fala”. Ale traktowałem ją bardziej jako fantastykę o czymś tak nierealnym jak podróże w czasie, niż futurystykę przewidującą rzeczywisty świat przyszłości. Człowieku, o czym ty piszesz? – mógłbym wówczas powiedzieć Tofflerowi. Może coś z twoich prognoz kiedyś się sprawdzi w Ameryce, ale u nas nie doczekamy tego nawet za tysiąc lat. Telekomunikacja zamiast transportu? My tu na zamówioną rozmowę międzymiastową czekamy kilka godzin!
W 1989 roku przeżywałem swoją własną życiową rewolucję - z człowieka uczącego się stawałem się człowiek pracującym. To jedna z najważniejszych zmian w życiu niemal każdego człowieka. Bo przecież tylko w rodzinach królewskich pracuje się od urodzenia, inni mogą cieszyć się beztroskim dzieciństwem.
Dlatego szczególnie zdumiewała mnie tofflerowska prognoza pracy na odległość. W domu, z dala od biura, przy pomocy komputera. Ta fantazja robiła na mnie pewnie szczególne wrażenie dlatego, że jestem leniwy. Jak się jednak okazało, Toffler nie przewidział jednego. Dziś mało, że pracuję w domu, to jeszcze czasami w łóżku. Czego najlepszym dowodem niniejszy tekst, który dostarczę do Spider’sWeb bez wychodzenia z sypialni.
Na szczęście jednak nie przespaliśmy czasu od 1989 roku. A jak ktoś myśli, że Polskę można było lepiej urządzić, jak zacznie wymieniać błędy, jakie wówczas popełniono, niech weźmie pod uwagę jedną myśl: co należało zrobić wczoraj, dziś wie każdy głupi. Ale jak postąpić jutro?
Piotr Lipiński – reporter, fotograf, filmowiec. Pisze na zmianę o historii i nowoczesnych technologiach. Autor kilku książek, między innymi „Bolesław Niejasny” i „Raport Rzepeckiego”. Publikował w „Gazecie Wyborczej”, „Na przełaj”, „Polityce”. Wielokrotnie wyróżniany przez Stowarzyszenie Dziennikarzy Polskich i nominowany do nagród „Press”. Laureat nagrody Prezesa Stowarzyszenia Filmowców Polskich za dokument „Co się stało z polskim Billem Gatesem”. Bloguje naPiotrLipinski.pl. Żartuje na Twitterze @PiotrLipinski. Nowa książka „Geniusz i świnie” – o Jacku Karpińskim, wybitnym informatyku, który w latach PRL hodował świnie – w wersji papierowej oraz ebookowej.
Zdjęcie Vintage audiotape walkman, Atari retro console at Games Week 2013, Working from home oraz Number Tunnel series pochodzi z Shutterstock.