Smutny finał telenoweli pt. „YouTube na Windows Phone”
Była aplikacja, nie ma aplikacji. Po czym znowu się pojawia. Po czym przestaje działać. I znowu znika. Kłótnia Google vs Microsoft dawno przekroczyła granice absurdu. Szkoda tylko, że tracą na tym użytkownicy produktów obu firm.
Microsoft bardzo poważnie traktuje platformę Windows Phone i nie zamierza z niej rezygnować, mimo skromnego udziału na rynku, jaki do tej pory zdołała wywalczyć. Zdaje sobie jednak sprawę, że niewielki procent użytkowników oznacza mniejsze zainteresowanie deweloperów w tworzenie aplikacji dla tego systemu. Dlatego wziął sprawy w swoje ręce.
Microsoft, wspólnie z Nokią, naganiają wręcz programistów do tworzenia gier i aplikacji dla Windows Phone i, trzeba przyznać, z pozytywnym skutkiem. W przeciwieństwie do Windows 8, na Windows Phone 8 już jest bardzo niewiele braków w porównaniu do „wielkich” rynku, a istniejące programy są co najmniej całkiem przyzwoite. Czasem jednak deweloper nie chce przeznaczać środków na „niszowy” system. Jeżeli program jest ważny, to Microsoft… sam go tworzy. Byle nic nie brakowało Windows Phone’owi.
Tak jest chociażby w przypadku Facebooka. Oficjalna aplikacja dla tego serwisu społecznościowego powstała w Microsofcie, z błogosławieństwem owego Facebooka. Microsoft zajął się też YouTubem, najwyraźniej nie mogąc dogadać się z firmą Google. Ta wypuściła na Windows Phone, jak dotąd, jedną jedyną aplikację. Jest to wyszukiwarka Google i, niestety, to dość kiepsko napisany app. Użytkownicy YouTube’a na Windows Phone mieli więc do dyspozycji wyłącznie „aplikację” Microsoftu, która pełniła rolę skrótu do mobilnej wersji webowej tego serwisu. Czyli coś, co jest diabelnie okrojone.
Nie chcąc dłużej czekać na program od Google’a, Microsoft poprosił o dostęp do API i spotkał się z odmową. Następnie postanowił sam dojść do tego, jak owo API działa i opracował własną aplikację natywną, stosując podejście „inżynierii wstecznej”. Efektem była jedna z najlepszych aplikacji do YouTube’a na rynku. Niestety, nie wyświetlała reklam, bo, jak tłumaczył Microsoft, nie był w stanie dobrać się do odpowiedzialnego za to API. Przy okazji pozwalała na pobieranie klipów do pamięci lokalnej, co również nie było po myśli Google’a. Ten się więc obudził i zażądał oficjalnie wycofania aplikacji z oferty Windows Phone. Microsoft odpowiedział ponowną prośbą o API, które pozwoli mu na dostosowanie się do żądań Google’a. Tym razem je dostał. Reklamy działały, usunięto tryb offline.
Szczęście jednak nie trwało długo. W pewnym momencie aplikacja, najzwyczajniej w świecie, przestała działać. Google zablokował na nią swojego YouTube’a. Powód? Nieoficjalne aplikacje, w myśl regulaminu YouTube, muszą być pisane w webowych językach programowania, a nie natywnych. Oczywiście aplikacja Microsoftu była napisana w językach natywnych, dzięki czemu była płynna, lekka i sprawnie działająca. Tak jak oficjalne aplikacje dla Androida czy iOS-a. Na nic zdały się prośby i groźby Microsoftu. Google oświadczył, że nie będzie robił dla giganta z Redmond żadnego wyjątku, i albo przepisze swoją aplikację do języka webowego, albo blokada zostanie utrzymana.
Microsoft zapowiedział, że będzie walczył o dobro użytkowników (tak, w tym przypadku to PR-owe określenie pasuje), ale najwyraźniej złożył broń. Właśnie pojawiła się aktualizacja do niedziałającej od wielu tygodni aplikacji. Nowa wersja to tak naprawdę ta najstarsza, będąca wyłącznie linkiem do m.youtube.com. No cóż, przynajmniej, dla odmiany, działa…
Na początku, żeby była jasność: YouTube i Google mają pełne prawo do blokowania swoich usług komu chcą i serwowania ich komu im się żywnie podoba. Jak dla mnie mogą nawet wprowadzić segregację rasową. Mogą i móc powinni. Natomiast tak jak oni mają prawo do dysponowania swoją usługą jak im się żywnie podoba, tak ja i my wszyscy mamy prawo do oceniania jego decyzji. A owa decyzja to eliminowanie potencjalnego konkurenta po trupach. Przy czym trupami są tu użytkownicy.
Windows Phone jest bowiem mikrusem na rynku smartfonów. Ale też jego udziały rosną bardzo szybko. Do wejścia do grupy liczących się graczy na rynku droga jest jeszcze daleka, ale moment ten jest coraz bliżej. Google doskonale zdaje sobie z tego sprawę. A póki Windows Phone jest malutki, to łatwo mu podstawiać kłody pod nogi. Robił to przy okazji Gmaila (aczkolwiek z tego, na szczęście, się już wycofał), robi to też z YouTube.
Jaki jest bowiem cel Google’a i YouTube’a? Dotrzeć do jak największej ilości użytkowników, by móc jak najwięcej na nich zarobić. Oczywiście, cel nie zawsze uświęca środki. Czasem dana grupka użytkowników jest zbyt mała, by opłacało się tworzyć dla niej i utrzymywać mobilną aplikację. Co prawda nie wydaje mi się, że by użytkowników Windows Phone było na tyle mało, by tak to wykalkulować, ale niech im będzie. Ale tu mieli partnera, który oferował wykonanie ich roboty za darmo. A nawet ją wykonał i posłusznie dodawał i usuwał funkcje, według instrukcji Google’a. Oczywiście, Microsoft nie jest tu Wielkim Altruistą. Podobnie jak Google, chce dotrzeć do jak największej ilości użytkowników i ich zadowolić, by na nich zarobić. Tyle że Microsoft właśnie to robi. A Google?
Google domaga się, nazywając rzeczy po imieniu, by aplikacja na Windows Phone działała gorzej, niż ta na Androida (co jeszcze mieści mi się w głowie) oraz na konkurującego z Androidem system iOS (co już mi się w głowie nie mieści). Na to Microsoft nie wyraził zgody. Google’owe zasłanianie się regulaminem jest absurdalne: regulamin jest dla wszystkich deweloperów. Ale na tym polega nawiązanie partnerstwa, by móc zawrzeć osobną, korzystniejszą umowę dla obu stron.
Dziś sytuacja wygląda tak, że miliony użytkowników Windows Phone, w imię walki z konkurentem, jest pozbawiona wygodnego dostępu do YouTube’a. Nie zarabia na nich Google, a Microsoft również traci, bo ich następnym wyborem może być smartfon, który nie ma takich problemów. Google’owi się ta strata opłaca, Microsoftowi mniej.
Warto tylko mieć na uwadze jak Google traktuje osoby, które chcą w fajny i wygodny sposób korzystać z jego usług. Jesteśmy, moi mili, dopuszczalnymi ofiarami.
Maciek Gajewski jest dziennikarzem, współprowadzi dział aktualności na Chip.pl, gdzie również prowadzi swojego autorskiego bloga.