REKLAMA

Państwo chce otworzyć dostęp do zasobów nauki i kultury, tylko zabiera się do tego od złej strony

Idea otwartych zasobów w sieci wydaje się słuszna. Jednak projekt ustawy, który wprowadzałby ją w życie budzi wiele wątpliwości. Bo jak nazwać kwestię zmuszania twórców do przenoszenia na państwo praw autorskich? Co powiedzieć o tym, że szkoły nie są przygotowane na e-podręczniki? Jak zareagować na fakt, że główne założenie może być niezgodne z polską Konstytucją?

Shutterstock: http://www.shutterstock.com/pic-74085415/stock-photo-education-book-on-table-in-library.html?src=csl_recent_image-1
REKLAMA

Na początek muszę Wam wyjaśnić, o co w przywoływanej ustawie chodzi. Forbes poinformował, iż przygotowywana przez Ministerstwo Administracji i Cyfryzacji ustawa o otwartych zasobach publicznych zakłada, że polskie państwo będzie miało prawo odpłatnie przejąć dzieła objęte prawem autorskim, które zostały wytworzone przez instytucje sektora publicznego lub były współfinansowane ze środków publicznych. Po takim przejęciu miałyby one zostać bezpłatnie udostępnione społeczeństwu. Kolejna sprawa, to program e-podręczników, według którego za publiczne pieniądze miałyby zostać stworzone szkolne treści nauczania, czyli po prostu podręczniki, które zostałyby za darmo udostępnione szkołom.

REKLAMA

Idea z jednej strony wydaje się słuszna. Koszty podręczników zostałyby zdjęte z barków rodziców i przerzucone na państwo, czyli nas wszystkich. Jednocześnie zostałby otwarty dostęp do zasobów kultury, nauki i edukacji. Wszyscy mogliby na tym skorzystać. Problem polega na tym, że już samo Ministerstwo Administracji i Cyfryzacji zakłada, że tego typu zmiany odbiłyby się na kondycji finansowej nawet 15 tysięcy przedsiębiorców, działających w branży wydawniczej.

Oczywiście w takiej sprawie głos musieli zabrać związkowcy. I tak Cezary Kaźmierczak, prezes Związku Przedsiębiorców i Pracodawców twierdzi, że przez projekt ustawy i program e-podręczników aż 100 tysięcy ludzi może stracić pracę. Skąd ta liczba? Podobno tyle osób pracuje w wydawnictwach i księgarniach. Kaźmierczak powiedział, że wiele z tych firm utrzymuje się właśnie dzięki podręcznikom edukacyjnym i bez tego po prostu upadną.

– Uważam, że minister Boni wycofa się z tego pomysłu albo teraz, albo za pięć lat, jak to będzie kompletną katastrofą i klęską. Wcześniej czy później się wycofa. Lepiej żeby to zrobił teraz. Nie wpływamy bezpośrednio na rozmowy z MAC, nie jesteśmy organizacją branżową, my je wspieramy. Obawiamy się bowiem, że po rynku wydawniczym kolejnej niezbyt rozsądnej osobie przyjdzie do głowy zająć się następnym rynkiem, na wzór PRL – stwierdza Cezary Kaźmierczak.

I co z tym fantem zrobić? Sam nie do końca mam pomysł, jak rozwiązać tą patową sytuację. Jak już pisałem – idea wydaje się słuszna. Otwarte zasoby, to łatwiejszy dostęp do nauki i kultury. Dodatkowo rodzice nie musieliby się martwić o zakup bardzo drogich podręczników, bo te dostarczałaby szkoła.

Jest jednak kilka problemów. Po pierwsze, miejsca pracy. Słowa związkowców zazwyczaj traktuję z dużym dystansem, bo każdy, kto broni swojego interesu, ma tendencję do przesadzania, ale jeśli rzeczywiście pracę może stracić 100 tysięcy osób, to coś w tym wypadku jest nie tak. Doskonale wiemy, jak wielkim problemem jest bezrobocie. Na prawo i lewo nagłówki w gazetach krzyczą do nas, że kolejne firmy będą zwalniać, a tymczasem projekt ustawy chce ten problem pogłębić.

Po drugie, odchodząc już od spraw politycznych, bo przecież jesteśmy blogiem technologicznym, co z całą infrastrukturą? Co z łączami internetowymi w szkołach? Co z komputerami lub tabletami, na których uczniowie uruchomiliby te e-podręczniki? Bo o tym nic się nie wspomina. Jeśli idea ma być tworzona dla samej idei, to ja dziękuję za taką ustawę. Co z tego, że powstaną materiały dydaktyczne na miarę XXI wieku skoro nasze szkoły dalej są o kilka dekad w tyle. Kto nauczy starszych nauczycieli, jak korzystać z dobrodziejstw nowych technologii? Kto pokaże im, czym jest tablet, jak się go obsługuje? Oczami wyobraźni już widzę, jak elektroniczne podręczniki będą drukowane setki razy, bo tak nauczycielom będzie łatwiej…

REKLAMA

No i na koniec warto jeszcze wspomnieć, że opisywana ustawa budzi też wiele wątpliwości natury prawnej. Jest spora szansa, że jest niezgodna z najwyższym prawem w polskim państwie, czyli Konstytucją. W końcu zakłada ona prawo do własności, a zmuszanie kogoś do przenoszenia praw autorskich kompletnie przeczy temu założeniu.

Zdjęcie "Education book on table in library" pochodzi z serwisu Shutterstock

REKLAMA
Najnowsze
Zobacz komentarze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA