REKLAMA

Przyzwyczajenie największą zaletą systemu operacyjnego

ubuntu-oneiric-ocelot
Przyzwyczajenie największą zaletą systemu operacyjnego
REKLAMA

Przyznaję bez bicia – nie jestem ekspertem od oprogramowania, informatykiem, ani programistą. Ciężko mi też określić siebie jako naprawdę zaawansowanego użytkownika komputerów – większość problemów udaje mi się szczęśliwie rozwiązać „samodzielnie” po zadaniu Google odpowiedniej ilości pytań (składających się najczęściej z komunikatu wyświetlanego wcześniej błędu). Przyznaję się też od razu – od początku mojej przygody z komputerem towarzyszył mi Windows – wraz z kolejnymi laptopami (bo nigdy nie miałem niestety stacjonarnego) kolejne jego wersje. Co jakiś czas próbowałem „odmienić swoje życie”, próbując przygody z Linuxem w różnych wydaniach, które teraz ciężko jest już przywołać z pamięci. Zachęcony jednak tekstem Ewy o najnowszym Ubuntu 11.10, postanowiłem jednak zaryzykować po raz kolejny.

REKLAMA

System miał być bowiem idealny dla każdego, nawet niezbyt zaawansowanego użytkownika, a za takiego właśnie (jak już widać) się uważam. Zaczęło się oczywiście idealnie – instalacja Ubuntu, niezależnie od tego czy z poziomu Windowsa czy z pendrive była absolutnie bezproblemowa, podobnie jak wstępna konfiguracja. Nie miałem też absolutnie żadnych problemów ze sterownikami czy obsługa przez system wszystkich niezbędnych mi elementów i podzespołów. Przeżyłem nawet drobny szok, w momencie, kiedy okazało się, że poprawnie działa UltraNav z ThinkPada (na poprzednich wersjach trzeba było mocno kombinować). Oczywiście do płynności całego systemu nie mogłem mieć najmniejszych zastrzeżeń – i5 i 4GB RAM powinny przecież bez problemu poradzić sobie z większością systemów.

Samemu systemowi również niczego nie brakowało – był atrakcyjny graficznie, w większości miejsc całkowicie logiczny i w porównaniu do mojego ostatniego Windows 7, „inny” i „świeży”. Udało mu się też zaspokoić moje podstawowe potrzeby związane z komputerem, które prawdopodobnie reprezentują potrzeby większości użytkowników. Wbudowany klient email, przeglądarka, bezpłatny edytor tekstu i pozostałe składniki pakietu biurowego, proste (bardzo proste) programy graficzne oraz odtwarzacz muzyki – więcej nie jest mi do szczęścia potrzebne. Do tego kilka dodatków, których wcześniej nie miałem w Windowsie lub musiałem instalować do tego zewnętrzne aplikacje, jak choćby wieloplatformowy komunikator w funkcjonalnymi powiadomieniami.

Wydawałoby się więc, że w tym momencie powinny zostać zerwane „więzy” trzymające mnie ze „złym i brzydkim Windowsem”, ale niestety nic takiego się nie stało. Ubuntu dałem jeden dzień, potem jeszcze kilka chwil poświęciłem „nakładce” GNOME, po czym ostatecznie poddałem się i wróciłem do Windowsa spokojnie i cierpliwie czekającego na mnie na drugiej partycji. Dlaczego, skoro Ubuntu ma teoretycznie wszystko, czego potrzebuję (i nawet trochę więcej)? Odpowiedź na to pytanie może być również odpowiedzią na pytanie dlaczego Linux nie zdobędzie prawdopodobnie nigdy większej popularności. Odpowiedź brzmi: przyzwyczajenie.

W większości przypadków pierwszego zakupu komputera, słynna już w niektórych kręgach „Pani Zosia”, nie jest specjalnie zainteresowana systemem operacyjnym – dostaje więc najprawdopodobniej Windowsa, z którym żyje przez długie lata, czy tego chce czy nie (jak ja). Nawet jeśli próbowałaby po pewnym czasie zmienić system operacyjny, to wiązałoby się to ze zmianą przyzwyczajeń, nawet jeśli chodzi o ułożenie ikon w menu czy miejsce, w którym znajduje się „pasek startu”. Dlaczego jednak faktycznie ma to robić, skoro mniej wymagającym użytkownikom odpowiadać będzie praktycznie każdy system operacyjny?

Przyzwyczajenie w znakomitej większości przypadków okazuje się o wiele silniejszym argumentem niż ciekawość czy mniejsze lub większe zalety nowego systemu. Nawet jeśli teoretycznie prosta konfiguracja WiFi na znanym nam systemie jest niezbyt intuicyjna, to prawdopodobnie przechodziliśmy przez ten proces już miliony razy – nie musimy czasem wręcz patrzeć, na które okienka klikamy. W nowym systemie musimy nauczyć się tego od nowa – po co, skoro „już to umiemy” tam, gdzie spędziliśmy poprzedni okres naszego komputerowego życia. Tak jest dla nas po prostu łatwiej.

REKLAMA

Inne systemy nie są więc gorsze – mogą być nawet lepsze, ale wymagają od nas włożenia często dość sporego nawet wysiłku w ich poznanie i przyzwyczajenie się do nich. Taka sytuacja na rynku PC, który praktycznie przestał się już rozwijać (a przynajmniej klienci kupują ich raczej niezbyt wiele) prawdopodobnie w końcu dosięgnie i rynek smartfonów, na którym obecnie króluje pozorne bogactwo.

Oczywiście, można się spierać do końca świata, który system na komputery jest najlepszy. Odpowiedź jednak będzie na końcu prawie zawsze taka sama: nasz obecny.

REKLAMA
Najnowsze
Zobacz komentarze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA